RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstrząsnąłem się jak lunatyk, gdy bosą stopą na prześcieradło mokre nastąpi, i  uciekłemdo zajazdu.A tam już farmaceuta mrugając powiekami, trzęsąc kozią bródką, rozsuwając i zesuwającmysie ogonki wąsów, krzyczał do dzierżawcy, co rozczerwieniony jak piwonia kiwał się sen-nie nad nie dopitą szklanką herbaty z arakiem: A mnie co, panie dobrodzieju, po strzelbie! Strzelba, panie dobrodzieju, to przesąd, cza-sów barbarzyńskich zabytek! Dziś  patrz pan dobrodziej, gdzie chowamy cały arsenał.Rozpiął kurtkę, wsunął dwa długie, chude palce do kieszonki od kamizelki i wyciągnąłmałe, owalne pudełeczko. Pilulae.Triginta duo. przeczytał, stukając palcem w wierzch pudełka,  Trzydzieścidwie pigułek  to znaczy: trzydzieści dwa trupów.Trupów wilczych, lisich, niedzwiedzich,lamparcich  do wyboru, panie dobrodzieju! Jedna pigułka na osobę.Popić wodą ocukrzoną idietę zachować.Tamten nic już nie słyszał  zajęty całkowicie wybijaniem pokłonów przed stygnącą her-batą.Pokłony były coraz głębsze, coraz uniżeńsze  aż wreszcie przy jednym z nich czołopana brata uderzyło o brzeg stołu a on sam zbudził się i na cały głos zawołał: Czy to już S y r o c k ?Wymawiał  Syrock tak samo, jak  syr  co, za moich lat chłopięcych, w tamtej okolicynie tylko nie należało do osobliwości, ale było jakby obowiązujące. Proszę państwa na brykie  czas jechacz!  obwieścił Josek, stając w otwartych drzwiachz biczem wielkim w łapie, fioletowy od zimna, dygoczący jak w febrze.O zmiękczenie kamiennych serc  pasażerów już się tym razem nie kusił.Na bryce znalezliśmy się we czterech.Ubyła posiadaczka  Goldwasseru , na którą w Ze-grzu czekały konie proboszcza.Za to Josek pozyskał dwóch brodatych, nadzwyczaj rozmow-nych towarzyszów.Trójka na kozle rozgrzewała się gwałtowną gestykulacją oraz paleniem wwielkich porcelanowych fajkach zielska, zwanego tytoniem  Trzech królów (czemu raczejnie  Siedmiu złodziejów ?).Noc była zupełna, gdyśmy z miejsca ruszyli.Nadzwyczajna cisza wypełniała całą prze-strzeń, która zdawała się nie mieć granic.W tej ciszy nadzwyczajnej każde uderzenie kopytaw zmarzniętą ziemię równało się grzmotowi; każde skrzypnięcie śniegu pod kołami byłoprawie krzykiem.Z góry wytrzeszczone oczy gwiazd patrzyły na zalękłą, oniemiałą ziemię z wyrazem nie-wysłowionej grozy i zimnej a okrutnej ciekawości.Takimi oczyma przyglądał się Neron mę-czonym w cyrku ofiarom.199 Zaraz za Zegrzem trzeba było przebyć rzekę.Dziś stoi tam most żelazny, wsparty na wy-sokich filarach; wówczas drewniane przęsła mostu leżały prawie na powierzchni wody.Gdywoda obniżała się, most wraz z nią zapadał, jakby w przepaść.Ta przepaść wydawała się tymgłębszą, że brzeg był bardzo wysoki.Nocą na dnie przepaści widziało się drżące światło olejnej, wiatrem chwianej latarni, aprzy niej, w brudnożółtym kręgu światła, czarne, żywo poruszające się cienie.Dalej była ot-chłań, pocętkowana ułożonymi w zygzak, matowymi światełkami.Latem dochodził z dołujękliwy plusk niewidocznej fali, z którym łączyło się niekiedy żałosne zawodzenie orylów,nocujących przy moście na tratwach.Wjazd na most równał się wówczas skokowi w przepaść.Gdy już dopełniono wszystkichformalności i gdy z dołu nadbiegło hasło, że  szlaban podniesiony, konie ruszyły z kopyta, anabierając na stromej pochyłości wielkiego rozpędu, wpadały na most jak wicher.Latarnia,ludzie przy niej, domek poborcy, słupy szlabanowe migały jak cienie  potem wszystko naglenikło, uspokajało się i nic już nie było słychać prócz miarowego, powolnego dudnienia kopytna drewnianym pomoście oraz plusku wody, piosenki orylskiej i rechotania żab.Szalenie lubiłem te zjazdy  choć łączyły się ze strachem okropnym i choć przed każdym znich żegnałem się, jakbym szedł na śmierć pewną.I teraz odbyło się wszystko zwykłym trybem  z tą jedynie różnicą, że muzykę letniej nocyzastąpił przerazliwy, dzwoniący, szczękający i zgrzytający klekot bryki żydowskiej.Wstrząśnienie przy przeprawie oddziałało na wszystkich dobroczynnie.Dzierżawca czę-ściowo wytrzezwiał, mieszczanin zaprzestał płaczliwych monologów, mnie zrobiło się cie-plej, a farmaceucie powróciła werwa, którą mróz zaczynał ostudzać.Przez czas pewien było na bryce tak prawie wesoło jak przy wyjezdzie z Warszawy.Mnietylko udręczał cuchnący dym  drajkenigu , który z trzech fajek i trzech gąb buchał jak z sze-ściu kraterów.Mój wstręt do Joska, w równym stopniu estetyczny, jak nerwowy, wzrósł tak bardzo, żestał się prawie nienawiścią.Miałem nieledwie żal do Boga, że zepsuł harmonię świata, stwa-rzając tak brzydkie i tak zabójczą atmosferą otoczone istoty.Zrobiłem silne postanowienie unikania w życiu wszelkiego rodzaju Josków.Umyśliłem teżnie wyruszać nigdy w drogę bez butelki z wodą kolońską w kieszeni.Jechaliśmy umiarkowanym truchtem wśród niezmiernych, białawych, słabo odbijającychświatło gwiazd przestrzeni.Znieg skrzypiał przerazliwie, bryka dzwoniła, jakby samymszkłem napełniona.Mieszczanin, zaprzestawszy lamentów, milczał jak ryba.Dzierżawca rzu-cał co chwila zdania krótkie, energiczne, ale że był zakopany z głową i czapką w olbrzymichszopach, nie można było zrozumieć, co mówi.Nad wszystkim panował ostry, przenikliwygłos farmaceuty.Ten nerwowy, balsamem peruwiańskim woniejący młodzieniec czynił wrażenie człowieka,który z długiego zamknięcia wyrwał się nagle na swobodę.Wiadomo, że na takich świeżepowietrze działa jak wino.Cóż dopiero, gdy prócz powietrza podniecać ich zaczną inne roz-weselające czynniki.Farmaceuta, podrygujący nieustannie na siedzeniu, to śpiewał półgłosem, to ustami trąbę ibęben naśladował, to wreszcie do Joska zwracając się, wykrzykiwał zachęcająco: Fur, fur, Mojsie!.Fur, fur!.Na kozle gwałtowny szwargot na chwilę nie ustawał. Cicho, %7łydy, niech sam rabin krzyczy!  upominał rozgadaną trójkę, która na niegouwagi nie zwracała.Aby tę uwagę zbudzić, przesiadł się bliżej kozła i Joska za pejs pociągnął. Mojsie! Mojsie!  wesoło zawołał  a czy ty słuchałesz o taki wypadek, że na Aowickiejarmark %7łyd koniowi uczeknął?200 Ten koń miał feleru małego,%7łe był trochę  ukradziowanego! Mnie nic do tego. dokończył mimowolnym rymem woznica i jął na nowo szwargotać. Ho, ho, toś ty, widzę, wcale nie ciekawy! Ale jak ja ci zaśpiewam jeden delikatny kawa-łek, to zaraz uszy postawisz jak zając.Odchrząknął, papierosa na śnieg cisnął, wykrzywił się zabawnie i zaśpiewał:Radujcie się, zidziowie,Dobrze szlichać w Wlesiowie.Już szkolników śpiewają,Mesyjasza witają.Ej, wej! Taj, daj, dum!Aj, waj! Bim, bom, bum!%7łydzi szturgnęli się łokciami i trochę przycichli. Aha! To wam zakręciuło koło serca.Posłuchajcież dalej:Trzysta zidziech i dwieścieZgromadził się bul w mieście.Wszystkich krzyknął;  Ach! Ach! Ach!I wystrzelił:  Pach! Pach! Pach!Ej, wej! Taj, daj, dum!Ach, waj! Bim, bom, bum!Z wielkim pompem wjezdziował,Sam go rabin witował.Bardzo smacznych potrawiePostawił mu na ławie:Rzodkiew czarne z lupinem,Co go wędził w kuminem,Pare śliwek i śledzia,Cztery flaki z niedzwiedzia.Witaj, Lejbuś parsiwy!Nasz miłośnik prawdziwy!Niech z wieciora do rana%7łyje dziecko kochana.Ej, wej, taj, daj, dum!Ach, waj, bim, bom, bum!.Dowlekliśmy się w ten sposób do Serocka.Dopiero przy wysiadaniu poczułem, że mam jedną nogę skostniałą od mrozu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl