[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obowiązkiem tych, którzy pamiętają tę rozmowę, jest stwierdzić: Tuwim nie czuł siędobrze w ówczesnych warunkach życia i twórczości.Szczery i gorący zwolennik dokonanychu nas reform społecznych, pragnął stać się piewcą nowego, piękniejszego życia, chciał być poetąPolski Ludowej i był nim niewątpliwie.Jednocześnie jednak dusił się i męczył w ówczesnejatmosferze zakłamania i łamania praworządności.Nękały go nie tylko obrzydliwe anonimy, któreotrzymywał.Tęsknił do swobody twórczej, pierwsze oznaki nadchodzącej odwilży napawałygo otuchą i nadzieją.Jak struna rozpięta pomiędzy tą nadzieją a czarną melancholią, szarpanezmiennymi nastrojami, wibrowało serce poety.Serce, które pęknąć już miało nazajutrz.[Trzebapamiętać, że %7łytomirski pisze to wspomnienie w póznych latach pięćdziesiątych PM.]Rozmowa w jadalni była ostatnią, jaką prowadziłem z Julianem Tuwimem.(& )W nocy zerwał się halniak, niezbyt zresztą silny.W dniu 27 grudnia 1953 roku, w niedzielę około pierwszej po południu, skręcającz Krupówek w kierunku kawiarni Kmicic , zauważyliśmy auto Tuwima jadące w stronę Halamy.Zdawało mi się, że w samochodzie prócz kierowcy jest tylko pani Stefania, ale żonatwierdziła, iż dostrzegła w nim również półleżącego na tylnym siedzeniu Tuwima.Zaniepokojeniweszliśmy do Kmicica , gdzie dowiedzieliśmy się od Makarczyków i Szancerów, że Tuwimzasłabł i odwieziony został przez panią Stefanię do domu.Spytałem, czy wezwano lekarza, alenie umiano mi na to odpowiedzieć.Pózniej dopiero okazało się, że zasłabnięcie Tuwimapotraktowane zostało przez domowników jako niewinny objaw lekkiego nadużycia alkoholu.Po powrocie do Halamy usłyszeliśmy, że Tuwim poprosił o trochę sody, po czymdostał torsji, ale oświadczył, iż czuje się lepiej.Pani Stefania udzieliła nam tej informacjiw czasie obiadu, ale zaraz przy pierwszym daniu pokojówka odwołała ją na górę.Zaczęliśmy sięniepokoić ponownie.Za pięć trzecia rozległ się na górze krzyk pani Stefanii: Ratunku!Moja żona i pani Makarczykowa pobiegły na drugie piętro, ja zaś zaalarmowałemkierownika Halamy , pana Radzickiego, który w ciągu jednej chyba minuty znalazł się już zestrzykawką w pokoju Tuwima.Ale gdy robił zastrzyk, poeta już nie żył.Stojąc na progu pokoju,w którym znajdowała się już pani Tomaszewska, podobno lekarz, widziałem jego nieruchomą,zastygłą w wyrazie niesłychanego zdziwienia twarz.Ktoś - Makarczyk, zdaje się zatelefonowałpo pogotowie, które przybyło po kilku minutach.Wcześniej jeszcze przybiegła z sąsiedniego Bel Ami dr Słotwińska.Niestety, żaden lekarz nie mógłjuż Tuwimowi pomóc.Zmierć nastąpiłamomentalnie.Dziesięć minut po trzeciej połączyłem się z Astorią , gdzie jak zwykle przebywałokilkunastu kolegów-literatów, i poprosiłem do aparatu Seweryna Pollaka. Sewer powiedziałem. Słuchaj Sewer: Tuwim nie żyje. Cóż za niesmaczny i niestosowny żart! usłyszałem w odpowiedzi.Minęła chwila,zanim Pollak uwierzył.Radzicki działał szybko i energicznie.Zażądał od zakładu pogrzebowego dostarczeniatymczasowej trumny, a do mnie powiedział: Niech pan idzie na górę i zaopiekuje się rzeczami Tuwima.Tym, co ma przy sobie.W pokoju Tuwima nie było nikogo.Wszyscy się gdzieś rozbiegli, panie czuwały przypani Stefanii i Ewie.Wyjąłem z kieszeni marynarki Tuwima portfel, dowód osobisty i notes -i odniosłem to wszystko pani Stefanii.Potem wróciłem do małego pokoju, w którym zastałem jużpracownika zakładu pogrzebowego. Niech mi pan pomoże ubrać nieboszczyka i ułożyć go w trumnie powiedział. Samnie dam rady.Uczyniłem, o co mnie proszono.Tymczasem do pokoju weszli ludzie.Zaczęto znosićkwiaty.Skrzyżowałem dłonie Tuwima i włożyłem w nie bukiecik alpejskich fiołków.Na dole był już Pollak.Obok mignął mi skamieniały profil młodego Andrzeja Wirtha.Wkrótce nadszedł Adolf Rudnicki.Patrzyłem jeszcze w spokojną już, jakby uśmiechniętą twarz Juliana Tuwima, pełniąc wraz z kolegami przy jego odkrytej trumnie honorową wartę140.Wspomnienie Seweryna Pollaka:Ta kronika ostatnich dni poety z konieczności musi być zwięzła i niepełna.Pamięćludzka, ułomna i krucha, już po krótkim czasie gubi całe odłamy rozmów, rzuconych myśli,dowcipów nawet takich, które chciałoby się za wszelką cenę zachować.Pamiętam umówiliśmy się, że spotkamy się z rana pierwszego dnia świąt.Kiedyprzyszedłem do Halamy , przed domem stała już pani Tuwimowa i Janusz Makarczyk.Pochwili na schodach ukazał się Tuwim, spostrzegł mnie i zawołał wesoło: Witam mojego przewodniczącego w sekcji poezji! A ja witam mojego przewodnika w poezji odpowiedziałem. Doprawdy tak myślisz? zwrócił się do mnie po imieniu i z właściwą sobieimpulsywnością rozłożył szeroko ręce: No to chodz, niech cię uściskam.Zdziwiłby mnie ten niespodziewany okrzyk Tuwima, ta niepewność, która zabrzmiaław jego głosie, gdybym nie wiedział, jak nurtowało go to, że nie pisze nowych wierszy, jak czekałna możliwość pisania.Dopiero pózniej od Eugeniusza %7łytomirskiego dowiedziałem się o toaściepodczas wigilii i zrozumiałem, jak Tuwim musiał ciężko przeżywać owo rozgraniczanie jegodawnej pracy poetyckiej i tego, co pisał po powrocie do kraju.Bo przecież niewątpliwie musiałsobie zdawać sprawę z istotnej niewspółmierności swych dawnych i obecnych wierszy.Dzieńrozpoczął się wesoło i wesoło się zakończył.Ostatni, w którym widziałem poetę pełnegoożywienia, tryskającego dowcipem.Wieczorem w Halamie zebrała się mała gromadkamieszkańców pensjonatu.Zpiewano dawne piosenki, toczyła się ogólna, wesoła, niewieleznacząca rozmowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]