[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Około trzystu stóp od nich płonął drewniany barak zapalony przez granat z moździerza.Czerwone światło pożaru tańczyło pod ciemnym niebem.Światła reflektorów nadal przemierzały teren obozu, spotykając się ze sobą, a strażnicy strzelali w zamieszaniu do siebie nawzajem.Umysł wilka był ponad tym chaosem.Wiedział, jakie stoi przed nim zadanie, i czuł przyjemność, mając je wykonać.Krolle obejrzał się przez ramię i zobaczył zielone oczy stwora.Pisnął ze strachu, stojąc w swym rozpiętym zakurzonym szlafroku, z którego zwisał mu tłusty biały brzuch.Rzucił się do ucieczki, usiłując wzywać pomocy, kiedy udawało mu się złapać oddech.Ośmielił się znowu obejrzeć.Zobaczył, że potwór zbliża się do niego równymi potężnymi skokami, i wtedy zaczepił stopami o niską barierę z sosnowych żerdzi, przewrócił się przez nią i krzycząc, zsunął się głową w dół po stromym zboczu wykopu.Michael przeskoczył lekko przez barierę, która miała chronić samochody przed zbliżaniem się do krawędzi wykopu, i spojrzał w dół.Serce zabiło mu z przerażenia w jego wilczym ciele, kiedy zobaczył pokrywające dno wykopu bestialskie dzieło.Ile ciał leżało wrzuconych bezładnie do dołu? Trzy tysiące? Pięć tysięcy? Nie wiedział.Głęboki wykop miał około pięćdziesięciu jardów szerokości.Nagie, splątane w obsceniczny sposób, kościste ciała leżały zrzucone na siebie tak grubą warstwą, że nie widać było dna dołu.W tej szarej, okropnej, niewyobrażalnej masie klatek piersiowych, wychudzonych rąk i nóg, łysych czaszek i zapadniętych oczu brnęła do przeciwległego krańca dołu postać w czerwonym szlafroku.Pełzła po kładkach z rozkładających się ciał.Michael stał na krawędzi wbijając pazury w miękką ziemię.Migający ogień pożaru oświetlał piekielną poświatą olbrzymi masowy grób.Nie potrafił sprawnie myśleć, za wiele było tam śmierci.Rzeczywistość zdawała się zniekształcona, była jak koszmar, z którego musi się zaraz obudzić.Miał przed oczami obraz prawdziwego zła, przy którym bledną wszelkie wyobrażenia.Michael uniósł głowę do nieba i krzyknął.Jego krzyk wydobył się z gardła szorstkim wilczym zawodzeniem.Krolle usłyszał wycie i obejrzał się.Muchy kłębiły się wokół jego błyszczącej od potu twarzy.- Zostaw mnie! - krzyknął do stojącego na krawędzi dołu potwora.Głos mu drżał i słychać było w nim nutę szaleństwa.- Zostaw.Jedno z ciał pod nim poruszyło się z odgłosem jakby szeptu.Jego ruch spowodował, że inne zwłoki rozstąpiły się i Krolle utracił równowagę.Chwycił się dłonią jakiegoś złamanego ramienia, próbując przytrzymać się go mokrymi od potu dłońmi, ale ciało rozstąpiło się pod jego palcami i wpadł pomiędzy zwłoki.Ciała unosiły się i opadały jak fale morskie, a Krolle trzepotał ramionami, żeby utrzymać się na powierzchni.Otworzył usta do krzyku, ale rzuciła się w nie masa much.Wpadły mu zassane oddechem aż do gardła.Oślepiały go i gromadziły się w uszach.Drapał rozkładające się ciała, nie mogąc znaleźć oparcia dla stóp.Głowa Krollego zniknęła pod zwłokami, które poruszały się wokół niego, jakby budziły się ze snu.Pojedyncze ciała mogły ważyć tyle co łopaty, które je tu rzuciły, ale razem, splątane ramionami i nogami, zamknęły się nad głową Krollego i zdusiły go w swych głębinach.Został zepchnięty na spód, gdzie chuda ręka zagięła mu się na gardle.Uwięzione muchy miotały się w jego ustach.Krolle przepadł.Ciała nadal się ruszały w całym dole, jakby robiąc miejsce dla kogoś następnego.Michael z oczami pełnymi przerażenia odwrócił się od martwych i ruszył biegiem ku żywym.Wystraszył śmiertelnie dwa dobermany prowadzone na smyczach przez swoich przewodników i śmignął obok nich, wpadając na twardy teren, gdzie leżał uszkodzony motocykl.Do bramy zbliżała się ciężarówka pełna żołnierzy ruszających w pościg za grupą dywersantów.Michael pokrzyżował im plany, wskakując przez tylną burtę ciężarówki do środka.Niemcy zaczęli wrzeszczeć i wyskakiwać z pojazdu, jakby urosły im skrzydła.Kierowca, przestraszony widokiem chudego i najwyraźniej głodnego wilka kłapiącego paszczą z drugiej strony szyby, od razu stracił panowanie nad kierownicą i ciężarówka uderzyła w otaczający obóz kamienny mur.W momencie zderzenia wilka nie było już na masce.Wyskoczył przez rozbitą bramę i pognał na wolność.Przebiegł przez drogę i wpadł w las, kierując się węchem.Olej silnikowy, proch strzelniczy.ach, tak.nieświeża woń rosyjskiego pilota.Biegł zaroślami wzdłuż drogi, kierując się powonieniem.Poczuł zapach krwi, ktoś został ranny.Około mili od Falkenhausen ciężarówka skręciła z głównego szlaku w dróżkę, która była niewiele szersza niż.wilcza ścieżka.Dywersanci byli dobrze przygotowani, gdyż - jak Michael odkrył - jakiś pojazd, który miał zapach jak kolejna ciężarówka, wyjechał z tej dróżki i ruszył dalej, żeby zostawić ślady, które miały zmylić pościg, podczas gdy pierwsza ciężarówka wjechała w gęsty las.Michael biegł przez ciche leśne polany, kierując się wonią Łazarisa.Przebiegł wijącą się trasą prawie osiem mil, kiedy usłyszał głosy ludzi i zobaczył błysk latarek.Przyczaił się wśród sosen i spojrzał przed siebie.Na polanie stały trzy pojazdy osłonięte przed obserwacją z powietrza siatką maskującą.Opancerzona ciężarówka i dwa cywilne samochody.Kilku ludzi rozmontowywało pośpiesznie pancerne osłony i zdejmowało karabin maszynowy.W tym samym czasie inni przemalowywali pojazd na biało, dodając czerwony krzyż na drzwiach kabiny.Ciężarówka przerodziła się w ambulans z rzędami noszy na platformie.Karabin maszynowy został zawinięty w pakuły, umieszczony w drewnianej skrzyni wyłożonej gumą i schowany do wykopu.Kilku mężczyzn zasypało broń, szybko machając łopatami.Obok pojazdów stał namiot z wystającą anteną radiową.Michael był mile połechtany.Włożyli mnóstwo wysiłku, żeby go uratować, już nie mówiąc o tym, że ryzykowali życie.- Do cholery, próbowałem go zmusić, aby poszedł z nami! - rzucił Bauman, szybko opuszczając namiot.- Chyba zwariował! Skąd mogłem wiedzieć, że jest bliski pomieszania zmysłów?- Powinieneś był go zmusić! Tylko Bóg jeden wie, co teraz z nim zrobią! - Za Baumanem pokazała się druga osoba.Michael znał ten głos i kiedy wciągnął powietrze w nozdrza, poczuł jej zapach: cynamon i skóra.Chesna ubrana była w czarny dres i przewiązana skórzanym pasem z kaburą, jej blond włosy skrywały się pod czarną czapką, a twarz miała poczernioną węglem drzewnym.- Tyle wysiłku, a on nadal tam jest! I zamiast jego ty przywozisz to! - wskazała gniewnie na Łazarisa, który wyszedł z namiotu, spokojnie gryząc suchara.- Mój Boże, co teraz zrobimy?Wilk uśmiechnął się na swój własny sposób.Dwie minuty później wartownik usłyszał trzask gałązki.Zastygł bez ruchu, wypatrując, kto może nadchodzić w ciemności.Czy ktoś tam stoi przy sośnie, czy nie? Uniósł broń.- Halt! Kto idzie?- Przyjaciel - odpowiedział Michael.Wypuścił z rąk gałązkę, którą właśnie złamał, i wyszedł z uniesionymi do góry dłońmi [ Pobierz całość w formacie PDF ]