RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Hola! Leonardo  wykrzyknął Tyka  przynieś no kości, a żywo, moja śliczna!Ową  śliczną była sama szynkarka, gruba, blisko pięćdziesięcioletnia baba, kwadratowa zfigury i niezwykła znawczyni i wielbicielka wszelkiego rodzaju win.Pośpieszyła do stołudwu łotrzyków, niosąc żądane kości.Gdy już kubek z kośćmi stanął przed nimi, żaden z nich nie miał odwagi przystąpić do gry. Co będzie, jeśli przegram!  pisnął Pęcherz. Nigdy nie miałem szczęścia do gry!  mruknął Tyka.Zmierzyli się spojrzeniem, a potem nagle długo tajna a dziś podsycona przez pana de Vil-le a nienawiść wybuchła jak ropa z dojrzałego wrzodu: Ja miałbym słuchać rozkazów tej burgundzkiej beczki!  zgrzytnął Tyka  raczej zdech-nąć, niż znosić coś podobnego! Ja miałbym ulegać takiemu prowansalskiemu szczeniakowi!  pienił się Pęcherz. Nie,raczej przebić się szpadą na wylot, niż doczekać się czegoś podobnego! Mieszku głupoty! Niezdarna baryło! Molu śmietnikowy! Głupi ośle! Głuszcu, bez krztyoleju w głowie!  wykrzykiwał Tyka. Niedojdo! Czarny szczurze! Pijaku, psujący tylko ukradzione przez siebie wino! Mucho!Wrzodowaty psie!  piszczał Pęcherz.Przyskakiwali do siebie, jak dwa rozjuszone gniewem koguty, wybałuszali gały, zgrzytalizębami, pienili się, dziwne było, że nie rzucili się na siebie i się nie pozabijali.Gdy już wszystkie soczyste epitety, jakimi się wzajemnie obrzucali, wyczerpały się, za-częli pluć sobie pod nogi na znak najwyższej pogardy, potem odwrócili się do siebie plecami irozeszli się gniewnie w różne strony.W niecałe pół godziny po tej rozmowie Tyka, wspaniale ucharakteryzowany na żebraka,ubrany w ohydne brudne łachmany stał już przed  Zlepą Sroką strzegąc bacznie drzwi.65 Trudno jednak wszystko przewidzieć! Tyka również nie przewidział tego, że mimo świet-nego przebrania, obecność Gołąbeczka  ukochanego psa, który nie odstępował go ani nachwilę, zdradzi jego incognito, Montauban bowiem znał psa doskonale.Zaledwie Tyka żebrak zdążył wybrać sobie dogodne stanowisko pod drzwiami oberży, ję-kliwym głosem błagając o jałmużnę, gdy od strony miasta nadciągał drugi żebrak.Był to Pę-cherz, który przypadkowo zupełnie wpadł na ten sam pomysł co jego rywal.Ujrzawszy Gołą-beczka poznał on rzecz oczywista w nieznajomym żebraku znajomego kolegę po fachu.Jemu jednak szczęście również niezupełnie dopisało: wzrost i tuszę bowiem miał tak cha-rakterystyczne, że Tyka z kolei nie zawahał się ani chwili w określeniu, kim mógł być nie-znany żebrak, który chciał robić mu konkurencję pod drzwiami oberży.Przez pewien czas nie odkrywali jednak kart tylko obserwując się wzajemnie, tak się tymprzejęli, że zapomnieli o pilnowaniu drzwi oberży.Taki stan rzeczy nie mógł jednak trwać długo.Tyka pierwszy postanowił rozpocząć roko-wania.Półgłosem zapytał: Mój grubasie, a może byśmy się tak porozumieli ze sobą i nie wchodzili jeden drugiemuw drogę? Masz rację, mój chudzielcu, jedno tylko mnie martwi, że godności nie da się podzielić. A więc podzielmy się gotówką, a wyrzeknijmy się godności.Pozostańmy po dawnemukolegami  i kwita! Masz rację! Podzielmy się gotówką a wyrzeknijmy się godności!Montauban tymczasem powrócił do domu i rzecz oczywista, pośpieszył do okienka, łudzącsię nadzieją, że ujrzy w nim panią swego serca i na migi bodaj będzie mógł wybłagać od niejprzebaczenie za to, że ją niesłusznie posądził.Okno z naprzeciwka jednak było zamknięte na mur.Polna Różyczka jakkolwiek nic niewiedziała o potyczce Montaubana z łucznikami, widząc jednak, że miasto jest niespokojne iże wszyscy na gwałt zabarykadowują się w swych mieszkaniach i kramach, poszła za przy-kładem sąsiadów.Dopiero po dłuższym czasie, gdy już jedno i drugie okno sąsiednich kamieniczek otwo-rzyło powiekę okiennicy, młoda dziewczyna, uczyniła to samo i stanęła przy oknie, aby za-czerpnąć świeżego powietrza.Wtedy to zauważyła w oknie z naprzeciwka postać młodzieńca, który z błagalnie złożo-nymi rękami zdawał się modlić do niej o przebaczenie.Pewność, że wielbiciel jej jest zdrów icały napełniła ją taką radością, że bezwiednie uśmiechnęła się do niego, a potem przerażonaswym zuchwalstwem szybko zamknęła okno.Nieprzytomny ze szczęścia Montauban zaczął kręcić się po pokoju, nucąc wesołą piosen-kę, umył się, opatrzył lekkie zadraśnięcia, które jednak zaczęły mu nieco dokuczać, potemprzebrał się w swoje stare ubranie, które teraz musiało mu na razie zastąpić przed paru jeszczegodzinami nowy i piękny, w chwili obecnej zaś zupełnie poszarpany strój.Wyglądając od czasu do czasu oknem nie omieszkał zauważyć dwu żebraków, których po-znał od razu mimo ich przebrania.W głowie jego powstało teraz pytanie: kogo zamierzali oni śledzić: Polną Różyczkę, czyjego! Jeśli ją, nauczy ich rozumu; jeśliby zaś chodziło o niego, nie dbał o to wcale.Aby się przekonać, jak sprawa wygląda, wyszedł z oberży na miasto, idąc bez celu prostoprzed siebie; po pewnym czasie obejrzał się dyskretnie i stwierdził, że dwaj żebracy szli zanim.Teraz wiedział już, czego się ma trzymać.Postanowił powodzić ich trochę za nos, ruszył zatem ulicami miasta raz w tym, to znowuw innym kierunku, aż wreszcie znalazł się na placu Tempie w chwili gdy Alicja ukazała siętam również w orszaku pani de Bagnolet.66 XXIVW OBER%7łY  LA DEVINIERENajwidoczniej zły los zawziął się na biedaków: Teobalda i Lubka, zawsze bowiem hojnykardynał tym razem tak był zaaferowany tym, co od nich usłyszał, że nie zwrócił uwagi na ichbłagalne miny i zwolnił bez zasilenia bodaj jednym liwrem ich pustej kabzy.Sytuacja zapowiadała się bardzo smutnie: należało posilić się, należało wziąć udział wwyprawie do Bagnolet i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl