[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ryan wychynął przez frontowe drzwi hotelu.Clark czekał już na podjeździe.Trzasnęły drzwiczki.- Witam doktora.- Cześć, John.Zrobiłeś jeden jedyny błąd.-A to jaki?- Cathy wiedziała, jak masz na imię.Skąd?- Po co panu wiedzieć - zbył Ryana Clark, wręczając mu raporty.- Do diabła, sam często mam ochotę walnąć się i porządnie wyspać.- Coś mi mówi, że naruszyłeś przepisy.- Pewnie tak - Clark ruszył z podjazdu.- Kiedy dostaniemy zgodę na akcję w Meksyku?- Właśnie po to jadę do Białego Domu.- Na jedenastą?- Właśnie.Jack przekonał się z radością, że mimo jego nieobecności CIA jakoś działa.Na siódmym piętrze wszyscy pogrążeni byli w pracy.Nawet Marcus siedział już na swoim miejscu.- Jak samopoczucie przed podróżą? - zapytał Jack swojego dyrektora.- W porządku, wylatuję dziś wieczór.Placówka w Japonii urządza mi rendez-vouz z Lialinem.- Prosiłem, żeby mówić o nim agent MUSASZI, a o jego informacjach NITAKA.Nawet w tych murach nie powinno się używać jego nazwiska.- Ma pan rację.Jedzie pan do prezydenta w sprawie akcji w Meksyku?- Zgadza się.- Podoba mi się, jak pan to wszystko zorganizował.- Dziękuję, ale to nie moja zasługa, prędzej już Clarka i Chaveza.Mogę coś zaproponować? - zapytał Jack.- Proszę, śmiało.- A gdyby tak ich znowu przydzielić do pionu operacyjnego?- Jeżeli wyjdzie im ta akcja, prezydent mógłby się zgodzić.Ja też na to pójdę.- Może być - oświadczył Jack, dziwiąc się, że tak łatwo poszło.Ciekawe dlaczego.Profesor Kaminski jeszcze raz przejrzał klisze i zaklął pod swoim adresem.Poprzedniego dnia omylił się w diagnozie.Rzecz była nieprawdopodobna, ale.Rzecz była zupełnie niemożliwa.Nie w tym kraju.Choć może? Wypadało przeprowadzić dodatkowe analizy, lecz najpierw medyk przez godzinę szukał swojego syryjskiego kolegi.Chorego przeniesiono wkrótce do innego szpitala, gdzie znajdowała się wyłożona metalem izolatka.Nawet jeśli diagnoza była błędna, pacjenta należało trzymać w całkowitym zamknięciu.Russell uruchomił wózek widłowy i przez kilka minut manipulował dźwigniami, by zorientować się, jak działają.Zachodził w głowę, na co potrzebny był podnośnik widłowy poprzedniemu gospodarzowi, lecz dał sobie spokój.W butlach pozostało na szczęście dosyć propanu.Indianin wrócił więc do domostwa spokojniejszy.Mieszkańcy Kolorado okazali się gościnni.Rozwoziciele miejscowej gazety zamontowali już na końcu podjazdu skrzynkę, dzięki czemu Russell mógł przy porannej kawie przejrzeć wiadomości.Już po chwili Indianin zorientował się, że dobrze zrobił.- Oho - zauważył cicho.- Co się stało, Marvin?- Nigdy o czymś takim nie słyszałem.Kibice Wikingów chcą zorganizować konwój.Ponad tysiąc samochodów i autokarów.O, cholera.Będą korki jak nic.- Russell przewracał stronice, szukając prognozy pogody na najbliższy tydzień.- Dlaczego tak myślisz?- Żeby dojechać do Denver, kibice władują się na 1-76, a wtedy utkniemy razem z nimi.Musimy dojechać na stadion przed południem, góra koło pierwszej.Właśnie wtedy, kiedy konwój ma dotrzeć do Denver.- Co to znaczy “konwój”? Co takiego będą konwojować? - zapytał Kati.- Nie chodzi o prawdziwy konwój - wytłumaczył Russell - tylko o, no, bo ja wiem, kawalkadę aut.Kibicom z Minnesoty strasznie zależy na wygranej.Coś wam powiem, najlepiej wynajmijmy sobie pokój w motelu, Jak najbliżej lotniska.- Kiedy odlatujemy? - Russell zamilkł, po czym dodał: - Rany boskie, mętnie wam to wytłumaczyłem, co?- Wytłumacz jeszcze raz - zażądał Hosni.- Chodzi o pogodę.Jesteśmy w Kolorado, jest styczeń.Co będzie, jak znów zerwie się zamieć? - Indianin spojrzał w gazetę.- A niech to licho.- Chodzi ci o dojazd?- Właśnie.Posłuchajcie, powinniśmy sobie zarezerwować pokoje, w motelu i blisko lotniska.Pojedziemy tam w przeddzień meczu.Wynajmę pokój na dwa czy trzy dni, żeby nie budzić podejrzeń.Jezu, mam nadzieję, że znajdą się jeszcze wolne miejsca.- Russell podszedł do telefonu i przekartkował spis hoteli w książce telefonicznej.Dopiero za czwartym razem znalazł pokój z parą podwójnych łóżek w małym prywatnym moteliku półtora kilometra od lotniska.Musiał niestety podać numer swojej karty kredytowej, czego się dotąd wystrzegał.Nie w smak mu było, że zostawia kolejny trop swoim prześladowcom, ale trudno.- Dzień dobry, Liz.- Ryan wmaszerował do gabinetu i usiadł.- Jak się dzisiaj mamy?Doradczyni prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego, jak każdy normalny człowiek, nie cierpiała drwin na swój temat [ Pobierz całość w formacie PDF ]