[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jesteś zajęta w piątek? – spytał Rickerson.– Chcesz, żebym poszła z tobą? – odparła.– A co będzie, jeśli spotkamy tam Evergreena?– Hej, żyjemy w wolnym świecie.Możemy kupić bilety i pójść na koncert.Każdemu wolno.Jeśli spotkamy tam pana sędziego, to może przestraszy się i zrobi coś niespodziewanego.– Tak – powiedziała Lara.I pomyślała, że coś niespodziewanego może oznaczać koniec jej kariery.– Nie bardzo mi się to podoba.– Słuchaj, wątpię, czy Evergreen jeździ aż do Santa Barbara na każdy występ syna.Będę się starał zamienić z młodym parę słów, a facet może być bardziej skłonny do rozmowy, gdy będę w towarzystwie kobiety.Jeśli dowie się, że jestem gliną, zamknie się i tylko zmarnujemy czas.– Dlaczego chcesz z nim rozmawiać? Myślałam, że chodzi ci jedynie o potwierdzenie, czy to ten sam człowiek, co na fotografii.– Odpowiem ci w piątek – odparł.– Mam dostać adres tego mieszkania, które wynajmuje Evergreen.To skomplikowane.Trzeba sprawdzić wszystkie zrealizowane czeki starego, żeby do tego dojść.Mógł je wynająć pod fałszywym nazwiskiem, ale ma tupet, skoro płaci za czynsz własnymi czekami.On sobie pewnie myśli, że jest niepokonany.Nigdy nie przyszło mu do głowy, że ktoś zajrzy mu pod łóżko.Rozumiesz, co mam na myśli?Przez cały czas słyszała, jak Rickerson żuł gumę.– Boże! – krzyknęła.– To twoje żucie działa mi na nerwy.– Lepsze od cygar – skomentował.– No, to masz wolny piątek czy nie?– No to spotykamy się – odparła.– Już chciała się rozłączyć, gdy przyszło jej coś do głowy.– Czy on nie pisał numeru mieszkania na tych czekach? Przecież gdyby nie pisał, skąd ci ludzie w zarządzie budynku wiedzieli, do jakiego mieszkania odnoszą się te opłaty?– Nie pisał.Widziałaś te czeki.Nie było na nich numeru mieszkania.Może dołączał do czeków kartkę z informacją.– To jest możliwe – odpowiedziała Lara.– Czy Evergreen wyciągał ze swojego konta większe sumy pieniędzy?– Nie – odparł Rickerson.– Ale może mieć gdzieś skrytkę bankową z kupą szmalu.Albo konto bankowe w innym stanie.Lara zniżyła głos do szeptu i wpatrywała się w drzwi do sekretariatu.– Czy sprawdziłeś, co Phillip zrobił z pieniędzmi, które pożyczył? On ma rachunek w banku Orange National.Trzeba trafu, że zapamiętałam tę nazwę.– Lara, nie chciałem ci tego powiedzieć do piątku, ale już trudno: na tej fotografii rodzinnej znajdował się syn Evergreena.Potwierdziliśmy to wczoraj.– No nie.– zaprotestowała wstrząśnięta Lara.– Mówiłem, że jest wplątany w tę aferę.Od początku ci to mówiłem.– Nie – powtórzyła Lara.Po paru chwilach, niezbędnych do uzmysłowienia sobie tego wszystkiego, odzyskała głos i mówiła nadał szeptem: – Nawet jeśli na zdjęciu był jego syn, nie oznacza to, że Evergreen jest zabójcą czy pedofilem.Powtarzam, że według mnie Phillip mógł być jednym z tych chłopców na fotografii.Może on i syn Evergreena byli ofiarami tego nie znanego nam człowieka na zdjęciu.Twierdzisz, że ten facet utyka, a Evergreen nie utyka.Poza tym Phillip pracował dla Evergreena.Hipoteza, że mógł znać syna Evergreena, nie jest taka obłąkana.Rickerson nie skomentował.Zapytał tylko:– Bank Orange National, tak?– Tak.Odłożył słuchawkę.Lara pobiegła do sali sądowej.Rozdział XXPodczas przerwy obiadowej Lara kupiła sobie kanapkę i poszła do parku po drugiej stronie ulicy.Usiadła i zaczęła jeść, rozkoszując się słońcem.Niech się dzieje co chce – postanowiła – ona musi powąchać róże.Życie jest cholernie krótkie.Wystarczyło pomyśleć, co się stało z Ivory.Zanim zginęła jej siostra, Lara na ogół nie wychodziła z biura w czasie przerw obiadowych.Ciężko pracowała przez całe życie.Przychodziła do sądu w weekendy, zostawała do późna niemal każdego dnia, brała akta do domu, żeby nad nimi ślęczeć po nocach.I co jej z tego przyszło? Ktoś dał jej medal, pogłaskał po głowie za osiągnięcia? Sądowa Rada Nadzorcza w San Francisco właśnie decyduje o jej losie.Ale to nie lęk o pracę prześladował ją i budził w środku nocy, zlaną potem.Lara mogła nawet znieść podejrzenia wobec Evergreena.Jednego tylko nie mogła zaakceptować: że wypuściła człowieka, który zamordował jej siostrę.– To przyszło dzisiaj – powiedział Phillip, wręczając Larze kopertę.– O, żesz.– zaklęła czytając pismo [ Pobierz całość w formacie PDF ]