[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie daj się schwytać,nie daj się otropić.Co nie zostawia śladu? Ptak w powietrzu, ryba w wodzie.Ptak w powietrzu, ryba w wodzie.Chciał ją spytać, kim jest, skąd zna nawęzy, czym bo przecie nie prochem wywołała eksplozję komina.Chciał ją spytać o wiele rzeczy.Nie zdążył.Obudził się.155* * *Jeszcze przed świtem ruszył w drogę.Kierował się biegiem rzeczki.Szedł możez godzinę, trzymając się wysokich grądów, gdy w dole pod nim rozciągnęła się narazszeroka rzeka.Tak szeroka, jak jedna tylko na całym Zląsku.Odra.* * *Odrą żeglował pod prąd mały barkas, pełen gracji w nurcie niczym perkoz zwinniesunący skrajem jasnej mielizny.Reynevan przyglądał się chciwie.Tacyście przebiegli, pomyślał patrząc, jak wiatr wydyma żagiel barkasu, a przeddziobem pieni się woda.Tacy z was myśliwcy? Panie Kyrielejson et consortes? Take-156ście mnie, mniemacie, otropili, obrzuciwszy knieję? Poczekajcie, ja wam wytnę numer.Przerwę się, wyjadę z waszej obierzy tak gracko, z takim rozmachem, że diabła zjecie,nim znowu odszukacie mój trop.Bo przyjdzie wam tego tropu szukać pod Wrocławiem.Ptak w powietrzu, ryba w wodzie.Pociągnął siwka w stronę wiodącej ku Odrze wyjeżdżonej drogi.Dla pewności nieszedł jednak drogą, lecz trzymał się łozy i wierzbiny.Droga wszak, jak sądził, wytyczałakierunek ku przystani rzecznej.Radził dobrze.Już z oddalenia usłyszał podniesione głosy ludzi na przystani, zaperzone, nie wiado-mo, w kłótni czy w zapale targów i handlowych negocjacji.Z łatwością dało się jednakpoznać język, w którym mówili.A mówili po polsku.Zanim więc wyszedł z łoziny i ze skarpy zobaczył przystań, Reynevan wiedział, dokogo należały tak głosy, jak i przycumowane do pali małe szkuty, barkasy i czółna.Bylito Wasserpolen, Polacy Wodni, flisacy i rybacy odrzańscy, zorganizowane bardziej nakształt klanu niż cechu towarzystwo, maszoperia, którą oprócz wykonywanego zawoduscalał język i silne poczucie narodowej odrębności.Polacy Wodni mieli w rękach sporączęść śląskiego rybołówstwa, znaczny udział w spławie drewna i jeszcze znaczniej-157szy w małym transporcie rzecznym, w którym całkiem udatnie konkurowali z Hanzą.Hanza nie docierała Odrą wyżej niż do Wrocławia, Polacy Wodni wozili towary aż doRaciborza.W dół Odry pływali aż do Frankfurtu, Lubusza i Kostrzynia, a nawet w niepojęty sposób obchodząc rygorystyczne frankfurckie prawo składu dalej w dół,za ujście Warty.Od przystani niosło rybą, mułem i smołą.Reynevan z trudem sprowadził kulejącego konia po śliskiej glinie skarpy, zbliżył siędo przystani, wchodząc pomiędzy szopy, szałasy i suszące się sieci.Po pomoście łomo-tały i klaskały bose stopy, trwał załadunek i wyładunek.Z jednej szkuty wyładowywano,na drugą załadowywano.Część towaru, na którą składały się głównie garbowane skóryi beczułki z nieznaną zawartością, była z przystani przenoszona na wozy, operację nad-zorował brodaty kupiec.Na jedną ze szkut wprowadzano byka.Buhaj ryczał i tupał, ażcały pomost się trząsł.Flisacy klęli po polsku.Dość szybko się uspokoiło.Wozy ze skórami i beczkami odjechały, buhaj rogiemusiłował nadwyrężyć ciasną zagrodę, w której go zamknięto.Wodni Polacy, zgodnie ze158swym obyczajem, wdali się w kłótnię.Reynevan znał polski na tyle dobrze, by wyrozu-mieć, że jest to kłótnia o nic. Czy żegluje, jeśli wolno spytać, ktoś z was w dół rzeki? Do Wrocławia?Wodni Polacy przerwali dysputę i przyjrzeli się Reynevanowi niespecjalnie życzli-wym wzrokiem.Jeden splunął do wody. A jeśli nawet burknął to co? Wielmożny panie szlachcic? Koń mi okulał.A trzeba mi do Wrocławia.Polak żachnął się, charknął, splunął znowu. No nie rezygnował Reynevan. Jakże tedy będzie? Nie wożę Niemców. Nie jestem Niemcem.Jestem Zlązakiem. Aha? Aha. To powiedz: soczewica, koło, miele, młyn. Soczewica, koło, miele, młyn.A ty powiedz: stół z powyłamywanymi nogami. Stół z powy.myła.wały.Wsiadaj.159Reynevan nie dał sobie dwa razy powtarzać, ale żeglarz obcesowo schłodził jegozapał. Zaraz! Gdzie? Po pierwsze, to ja płynę ino do Oławy.Po drugie, to kosztuje pięćskojców.Za konia dodatkowe pięć. Jeśli nie masz wtrącił się z lisim uśmiechem drugi Wasserpolak, widząc, jakReynevan z nietęgą miną gmera w trzosie to ja tego konia odkupię.Za pięć.No,niech będzie sześć skojców.Dwanaście groszy.Będziesz miał akurat na rejs.A za konia,nie majęcy go, płacić nie będziesz musiał.Czysty zysk. Ten koń zauważył Reynevan wart jest co najmniej pięć grzywien. Ten koń zauważył bystro Polak wart jest gówno.Bo nie dojedziesz na nimtam, dokąd ci pilno.Jakże tedy będzie? Sprzedasz? Jeśli dołożycie jeszcze trzy skojce za siodło i rząd. Jednego skojca. Dwa. Zgoda.160Koń i pieniądze zmieniły właścicieli.Reynevan na pożegnanie poklepał siwka poszyi, pogładził po zagrzywku, pociągnął nosem, żegnając się, było nie było, z przyja-cielem i towarzyszem niedoli.Uchwycił się liny i wskoczył na pokład.%7łeglarz zrzuciłcumę z pala.Szkuta drgnęła, wolno wpłynęła w nurt.Buhaj ryczał, ryby cuchnęły.Napomoście Polacy Wodni oglądali nogę siwka i kłócili się o nic.Szkuta płynęła w dół rzeki.Ku Oławie.Szara woda Odry chlupotała i pieniła sięu burt.* * * Mości panie. Co? Reynevan poderwał się, przetarł oczy. Co jest, panie szyper? Oława przed nami.161Od ujścia Stobrawy do Oławy jest Odrą niecałe pięć mil.Odległość taką płynącaz prądem szkuta zdolna jest pokonać w czasie nie dłuższym niż dziesięć godzin.Podwarunkiem, że płynie się bez dłuższych postojów i nie ma poza żeglugą żadnych innychzajęć.Wasserpolak, szyper szkuty, miał zajęć bez liku.Także i na brak postojów po drodzeReynevan nie mógł narzekać.Ogólnie rzecz jednak biorąc, nie miał żadnych powodów,by narzekać.Choć miast dziesięciu godzin spędził na szkucie półtora dnia i dwie noce,był w miarę bezpieczny, podróżował wygodnie, zażył wczasu, wyspał się porządnie,najadł do syta.Ba, pokonwersował nawet.Polak Wodny choć nie powiedział się Reynevanowi z imienia i powiadania się niewymagał był w sumie człekiem całkiem sympatycznym i miłym w obejściu [ Pobierz całość w formacie PDF ]