RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Śmierć Henryka dałaby milicji dowód, że dziennikarz miał rację wmawiając im laseczkę jako motyw zbrodni.Bo dopóki porucznik Pakuła szukał tylko dwukrotnego, a później trzykrotnego mordercy, sprawa przedstawiała się oczywiście dość ryzykownie dla Schullera, ale jeszcze nie beznadziejnie.Mógł się uratować, ponieważ poza odbitkami kół wozu nie pozostawił żadnych śladów.Zupełnie inaczej wyglądałaby jego sytuacja gdyby milicja dowiedziała się o Schullerze.Wówczas sprawa Skarżyńskiego zostałaby przesądzona, albowiem milicja poczęłaby badać przeszłość okupacyjną i przedwojenną wszystkich ludzi związanych z Butyłłami i Rykiertem.A nikt nie ucieknie przed przeszłością.Okazałoby się wówczas, że pan Skarżyński istnieje dopiero od 1945 roku, przed tym zaś nikt go nie znał, nikt o nim nie słyszał, albowiem egzystował jako Schuller, syn niemieckiego majstra w Łodzi.Reporter Kobyliński przeczytał pamiętnik dra Krzyżanowskiego i przyjechał do Skarżyńskiego, aby nie tylko obejrzeć solniczkę (wszak widział ją już u Gniewkowskiego), ale aby zapytać Skarżyńskiego o to samo co i ja - czy Skarżyński nie zna kogoś, kto sprzedaje stare cenne przedmioty, a nie chce ujawnić swego nazwiska.Zapewne Kobyliński wtajemniczył Skarżyńskiego w swoje domysły co do osoby Schullera.Wówczas Skarżyński napomknął coś o tajemniczym facecie mieszkającym we wsi za lasem.Potem wszystko odbyło się tak samo jak przed chwilą.Morderca dogonił Kobylińskiego na szosie.Zabrał go do swego auta, wywiózł w las, zabił, ciało ukrył w ruinach.Przyjechał do ruin wieczorem, zwłoki wciągnął do samochodu i wywiózł pod Głowno do glinianki.Henryk umilkł.Zmęczyło go opowiadanie.Zapalił papierosa i spoglądał w twarz Skarżyńskiego, spodziewając się zapewne, że dostrzeże na niej przerażenie.Lecz Skarżyński znowu się uśmiechał.- Opowiedział mi pan historię niezwykle interesującą - po­wiedział i przez chwilę zdawało się Henrykowi, że w jego głosie słyszy nutę sympatii.- Była ona jednak dla mnie chwilami dość irytująca, ponieważ mylił pan nazwisko Schullera z naz­wiskiem Skarżyński.Jestem przekonany, że historia o Schullerze jest prawdziwa, a także wydaje się, że motywacja potrójnego morderstwa ma uzasadnienie w pańskiej relacji.Tak, zapewne zabijał Schuller, SS-man ukrywający się pod zmienionym nazwis­kiem.Nieopatrznie sprzedał laskę, z którą paradował po getcie i dziennikarz Henryk wpadł na jego trop.Radzę panu, redaktorze, szukać Schullera.Niestety, ja nim nie jestem.Nazywam się Skarżyński i nie obawiam się badania mojej przeszłości.Zawsze byłem Skarżyński, można powiedzieć, od urodzenia byłem Skarżyński.Od 1945 roku miałem sklep z konfekcją w Brzezinach, a wcześniej posiadałem niewielkie gospodarstwo, o, to właśnie, które minęliśmy w lesie.Zostały z niego ruiny, bo spaliło się pod koniec wojny.Kiepskim zresztą byłem rolnikiem.Ziemię więc sprzedałem, nabyłem w zamian sklepik w Brzezinach.Urodziłem się zaś we wsi Szeroka Droga, każdy tutejszy chłop pamięta mnie doskonale.A właśnie usłyszeli turkot wozu.Drogą przez las nadjeżdżała Furka chłopska wypełniona suchymi gałęziami.Gdy zbliżyła się do stojącego na drodze samochodu, Rosanna trochę cofnęła się za drzewo, aby chłop, który powoził, nie widział w jej ręku pistoletu wymierzonego w Skarżyńskiego.Wóz z gałęziami powoli mijał Henryka i Skarżyńskiego siedzących na trawie.Zapewne wyglądali obydwaj na przyjaciół podczas wycieczki.- Dzień dobry - chłop ukłonił się Skarżyńskiemu.- Dzień dobry, Feliksiak - odpowiedział.Henryk mrugnął na Rosannę, aby starannie pilnowała Skarżyńskiego, a sam podszedł do wozu.- Przepraszam - odezwał się do chłopa.- Chciałbym was o coś zapytać.Chłop zatrzymał konia.- Pytać? Niech pan pyta - rzekł wolno.- Ten pan - Henryk wskazał Skarżyńskiego - powiada, że je tutejszy, z tych okolic.Że mieszkał tu jeszcze przed wojną.A mnie nie chce się w to wierzyć, bo przecież nie wygląda na człowieka wsi.Chłop wzruszył ramionami.- Miastowy on jest.Teraz jest miastowy.Bo dawniej to mieszkał na wsi.O tam, gospodarkę miał - wskazał batem las, w tę stronę, gdzie znajdowały się ruiny.- Ale rodził się na wsi w Szerokiej Drodze.Przecież do szkoły razem żeśmy chodzili Skarżyńszczakiem.Tylko teraz miastowy się zrobił.Skarżyński podniósł się z trawy i podszedł do wozu.Przywitał się z chłopem, ironicznie zerkając ku Rosannie.Dziewczyna schowała pistolet do torebki i również zbliżyła się do wozu.- Samochód sobie kupiłeś - zauważył Feliksiak.- Kupiłem.Ale mi wysiadł - roześmiał się Skarżyński.Był teraz w doskonałym humorze.Przez chwilę przekomarzał się z chłopem na temat swego “jaśniepaństwa", potem podniósł maskę samochodu, jakoś uczepił odlutowany drucik,Pożegnał chłopa i zaprosił Rosannę i Henryka do swego auta.- Podwiozę was do Brzezin - zaofiarował się.- A w Brzezinach zapraszam was do siebie na mocną herbatę.Moi kochani detektywi - parsknął śmiechem.Henryk usadowił się obok Skarżyńskiego.Kolebiąc się po wądołach pojechali w głąb lasu aż do niewielkiej polanki, gdzie można było zakręcić.W powrotnej drodze Skarżyński ciągle dowcipkował.Raptem spoważniał i obrócił głowę do Rosanny.- A swoją drogą na jakiej zasadzie pani nosi pistolet? Im pani jest, u licha?- Ona pracuje w Domu Mody - powiedział Henryk.- Taaak? - zdziwił się Skarżyński.- A może jesteś studentką prawa? - ironicznie zapytał ją Henryk [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl