[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cztery stare domy przerobiono na saloony i te dobrze prosperowały - nawet teraz, wczesnym popołudniem.To jest powód, myślał Hooch.Na tym polega kłopot.Carthage City zmieniło się w rzeczne miasto, miasto saloonów.Nikt nie chce zamieszkać w tej okolicy, w sąsiedztwie tych wszystkich rzecznych szczurów.To miasto whisky.Ale skoro to miasto whisky, gubernator Bill powinien kupować ją ode mnie, zamiast wygadywać bzdury, że wezmą tylko cztery beczułki.- Może pan czekać, panie Palmer, jeśli pan ma ochotę, ale gubernator dzisiaj pana nie przyjmie.Hooch usiadł na ławce przed gabinetem Harrisona.Zauważył, że gubernator zamienił się ze swoim adiutantem.Oddał swój piękny duży pokój za klitkę? Mniej miejsca, ale.wewnątrz żadnych okien.Ciekawe.To znaczy, że Harrison nie lubi, kiedy ludzie na niego patrzą.Może nawet się boi, że ktoś go zabije.Hooch siedział przez dwie godziny.Przyglądał się, jak wchodzą i wychodzą żołnierze.Usiłował nie wpadać we wściekłość.Harrison robił czasem takie numery: kazał komuś czekać i czekać, żeby się rozzłościł i nie mógł rozsądnie myśleć.A czasami po to, żeby ten ktoś się obraził i sobie poszedł.Albo poczuł się mały i nieważny, żeby Harrison mógł go trochę postraszyć.Hooch wiedział to wszystko, dlatego starał się zachować spokój.Ale kiedy zbliżał się wieczór, kiedy żołnierze zmieniali warty i schodzili ze służby, nie wytrzymał.- Co wy tu wyprawiacie? - zwrócił się do kaprala siedzącego za biurkiem.- Kończę służbę - odpowiedział kapral.- Ale ja jeszcze tu jestem.- Wy też możecie skończyć, jeśli macie ochotę.Ta bezczelna odpowiedź podziałała niczym policzek.Były czasy, kiedy wszyscy ci chłopcy usiłowali przyssać się do Hoocha Palmera.I te czasy zmieniły się nazbyt szybko.Hoochowi wcale się to nie podobało.- Mógłbym kupić twoją starą matkę i sprzedać ją z zyskiem - oświadczył.To go ugodziło.Kapral nie wyglądał już na znudzonego.Ale nie pozwolił sobie na to, żeby wyskoczyć zza biurka i trzepnąć Hoocha.Stanął tylko mniej więcej na baczność i powiedział:- Panie Palmer, może pan sobie tu czekać całą noc, a potem jeszcze cały dzień, ale i tak jego ekscelencja pana nie przyjmie.A czekając pokazuje pan tylko, że jest pan zwyczajnie za głupi i nie rozumie, jak sprawy stoją.W rezultacie to Hooch się zdenerwował i przyłożył kapralowi.Właściwie nawet nie przyłożył.Było to raczej kopnięcie, ponieważ nigdy nie przyswoił sobie zasad walki dżentelmenów.Pojedynek oznaczał dla niego przyczajenie się za skałą, zaczekanie na przeciwnika i strzelenie mu w plecy.A potem szybką ucieczkę.Tak więc kapral oberwał ciężkim butem Hoocha w kolano, przez co noga wygięła mu się do tyłu, całkiem odwrotnie niż powinna.Kapral ryknął jak wściekły, do czego miał pełne prawo, nie tylko z bólu - po takim kopnięciu noga nigdy już nie będzie mu służyć.Hooch wiedział, że chyba nie powinien tak się zachować, ale chłopak był po prostu bezczelny.Właściwie sam się o to prosił.Problem w tym, że kapral nie był całkiem sam.Na jego pierwszy krzyk jak spod ziemi wyrósł sierżant i czterech żołnierzy z bagnetami na karabinach.Wściekli jak szerszenie wyskoczyli z gabinetu Harrisona.Sierżant rozkazał dwóm ludziom odnieść kaprala do izby chorych, a pozostali aresztowali Hoocha.Ale nie zrobili tego elegancko, jak cztery lata temu.Tym razem kolby ich muszkietów niby przypadkiem wbijały mu się w ciało, miał też na ubraniu parę odcisków butów - sam nie wiedział, skąd się tam wzięły.Odprowadzili go do więziennej celi - tym razem nie do magazynu.I zostawili - w ubraniu i bardzo obolałego.Z całą pewnością wiele się zmieniło w Carthage City.Tej nocy trafiło do aresztu jeszcze sześciu ludzi, trzech za pijaństwo, trzech za bójki.Ani jeden z nich nie był Czerwonym.Hooch słuchał, o czym mówią.Co prawda żaden nie grzeszył rozumem, ale Hooch zwyczajnie nie mógł uwierzyć, że nie rozmawiają o pobiciu jakichś Czerwonych, urządzeniu sobie z nich zabawy albo o czymś w tym rodzaju [ Pobierz całość w formacie PDF ]