[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic dziwnego, że Ted - kierowca - tak mnie błagał.Nic dziwnego, że na pierwszej stronie Times'a ogłoszono go człowiekiem roku 1997.- Nigdy nie sądziłem, że można się czegokolwiek nauczyć z tekstu szlagierów - odezwał się szwagier.Nagle Ragle zatrzymał się.- Już wiem! Wtedy, w nocy u Kesselmanów.Zdjęcie w gazecie.To była moja fabryka aluminium!- Raczej fabryka aluminidu - poprawił go Vic.- W każdym razie ta stara tak powiedziała.Czy przypomnę sobie o wszystkim? Co jeszcze mogło się wydarzyć?- Możemy chyba wracać do domu - zaproponował Victor.- W każdym razie ty.Jutro rano musisz zająć się małym zielonym ludzikiem.W końcu ja niewiele się liczę w całej tej rozgrywce.Razem z Margo, Blackami i wszystkimi innymi jesteśmy tylko przystawką do twego dobrego samopoczucia.Z pewnością w tutejszych łazienkach światło zapala się pociągając za sznurek.Albo to doświadczenie z ekspedientkami.Wszystkie pobiegły w tym samym kierunku.Chyba pracowały w jednym sklepie, zanim zatrudniono je w naszym sztucznym mieście.Stąd te jednakowe reakcje.Zobaczyli przed sobą morze świateł.- Chyba jesteśmy w centrum - Ragle przyspieszył kroku.Przypomniał sobie o kartce z numerem telefonicznym, którą otrzymał od kierowcy.Trzeba będzie zadzwonić do dowództwa armii, albo jakiejś władzy.Do kogokolwiek, kto sprawuje pieczę nad tym światem.A później - wrócić.Po co?- Dlaczego to jest konieczne? - zapytał.- Dlaczego nie mogę szukać zielonego ludzika siedząc tu, na miejscu, bez odbierania mi świadomości i całego cyrku wokół siebie? Po jaką cholerę wmawiają we mnie, że żyję w roku 1959 i zajmuję się krzyżówką, konkursem czy coś w tym rodzaju?- Nie mnie o to pytaj - odpowiedział Vic.- Z pewnością nic ci nie powiem.Stanęli przed neonem, głoszącym różnokolorowym napisem:APTEKA- Może stąd uda się nam zatelefonować?Weszli do środka.Sklep był zadziwiająco mały.Wąska nora, zastawiona półkami błyszczącymi szkłem opakowań, śmierdząca chemikaliami, wśród których królował zapach waleriany.Jasno oświetlona.Nie dostrzegli ani klientów, ani sprzedawcy.Ragle stanął przy kontuarze i rozglądał się w poszukiwaniu automatu.Czy oni w ogóle mają automaty telefoniczne? - zapytywał się w duchu.- Czym mogę służyć? - z zaplecza dobiegł damski głosik.- Chcielibyśmy zadzwonić.To pilne.- Proszę nam pokazać, w jaki sposób obsługuje się telefon? - dodał Vic, nie mając ochoty na dalsze bawienie się w zgadywankę.- Nie jesteśmy tutejsi.- Oczywiście - starsza pani w białym fartuchu wyłoniła się zza regałów.Uśmiechnięta starsza pani w butach bez obcasów.- Dobry wieczór, panie Gumm.Rozpoznał ją.Pani Keitelbein.Nie przestając się uśmiechać, podeszła do drzwi.Przekręciła klucz w zamku i opuściła żaluzje.Wróciła do kontuaru.- Jaki to numer? Ragle podał kartkę.- Oh - zdziwiła się, gdy spojrzała na zapisane przez Teda cyfry.- Już rozumiem.To telefon do centrali dowodzenia w Denver.Zaś ten następny, to.- potarła w zamyśleniu czoło.Prawdopodobnie do kogoś z wojsk rakietowych.Miejmy nadzieję, że jeszcze żyją.Nie wiem, czy zdaje sobie pan sprawę, ale będzie pan rozmawiał z grubą rybą.Oddała kartkę.- I jak wrażenia? Dużo pan sobie przypomina?.- Myślę, że niemało.- Pomógł coś ten model fabryki, który pokazałam na Kursie?- Oczywiście.W istocie, fabryka była tu skojarzeniem pierwszorzędnej wagi.Gdy tylko ją zobaczył, wsiadł do autobusu i pojechał do supermarketu.- Miło mi.- Mieszka pani tak blisko Nielsonów i ciągle o czymś mi przypomina, wywołując wspomnienia z rzeczywistości.Czy mam uważać, że także należy pani do Dowództwa?- W pewnym sensie tak.- Może więc wyjaśni mi pani, dlaczego tak wiele zdążyłem zapomnieć?- Ooo.to nie jest prosta sprawa.W zasadzie nie miał pan nic do gadania.Musiał pan zapomnieć, gdyż go do tego zmuszono.Przykro mi, ale to było konieczne.Po nocyu Kesselmanów nigdy nie wróciłby pan dobrowolnie do miasta [ Pobierz całość w formacie PDF ]