[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ponieważ Keppel był w służbowym uniformie, więc mieliśmy więcej niż pewność, że gospodarz naszego alkierza strzec będzie pilniej niż sypialni własnej żony.W końcu w tych dniach w Wittingen niebezpiecznie byłoby czymkolwiek narazić się na niezadowolenie inkwizytora.Na stole przed nami wylądowało kilka butelek wina oraz ogromna misa z owocami, waflami i piernikami, gdyż obaj jakoś nie mieliśmy ochoty na obiad.Zanim rozlałem trunek do kubków, pieczołowicie obejrzałem naczynie od środka i wygrzebałem z niego przyklejonego do ścianki, zeschniętego karalucha.Westchnąłem i posłałem go pstryknięciem na podłogę, po czym napełniłem kubki.Stuknęliśmy się.– Za co wypijemy? – zapytał Andreas.– Za solidarność – odparłem poważnie.– O, tak.Za solidarność.Wychyliliśmy do dna.Co prawda wolę bardziej wytrawne wina, ale to miało miły, korzenny aromat.Wziąłem z misy piernik w kształcie księdza z pastorałem w dłoni i odgryzłem mu głowę.Andreas roześmiał się.– Biarritz – powiedziałem z pełnymi ustami.– Jeśli masz chętkę na wyśmienite pierniki, musisz jechać do Biarritz.Te tutaj nawet się nie umywają.– Słyszałem o jakichś śledztwach w Biarritz – zamyślił się.– Zaraz, zaraz, czy ty nie miałeś czegoś.– Miałem, miałem – przerwałem mu.– Tylko w efekcie rozeszło się po kościach.Spaliliśmy trzy osoby, kilkanaście przesłuchano, kilka pozbawiono stanowisk, trochę kościelnych pokut, parę tygodni przebłagalnych mszy i procesji.– Wzruszyłem ramionami.– Nic specjalnego.Ale czarownica była prawdziwa.– Za to tutaj masz coś specjalnego.– Tym razem Andreas napełnił nasze kubki.– A zapowiada się coraz ciekawiej.Tyle że – obniżył głos do szeptu – jak znajdziesz w Wittingen czarownicę, to przez tydzień będę ci stawiał kolację w najlepszej oberży.– Zacznij od początku, jeśli łaska – poprosiłem.– Dobrze.– Potarł palcem koniuszek nosa.– Ale wcześniej wypijmy.– Uniósł kubek.– Za co tym razem?– Za sprawiedliwość? – zaproponowałem.– Bardzo dobry toast – wsparł mnie Andreas i zderzyliśmy się kubkami.Wypiliśmy do dna i Keppel znowu natychmiast nalał nam wina po same brzegi.– Oho, moje magiczne naczynie – zażartowałem.– Napełnia się, zanim zdążę pomyśleć.– Zakonnice.– Stuknął knykciami w stół.– Zastanawiałem się tak, czy to od tej mieszczki, czy od zakonnic.Ale jednak od zakonnic.Dobrze.Więc sprawa wyglądała następująco.Do klasztoru hipolitanek przychodził pewien księżulo spowiednik.I jak to księżulo spowiednik, dupczył kilka ładniejszych siostrzyczek.– Dzień jak co dzień – mruknąłem.– Ano.Ale jedna z dziewuszek poskarżyła się przeoryszy, ta proboszczowi spowiednika i rzecz w końcu dotarła do miejscowego biskupa.– Zła była, że ją zerżnął, czy że jej nie zerżnął? – spytałem.– Księżulo miał szczególne upodobania.– Uśmiechnął się Keppel.– Bardziej pasujące do obcowania z młodymi chłopcami niż kobietami.– Ach tak.– Ano tak.Zresztą co się dziwić, przykład idzie z góry.W końcu obaj wiemy, kto ma pociąg do polowań z ładnymi dworzanami, a następnie nader czule opiekuje się nimi w łaźni.Była to oczywiście aluzja do powszechnie znanej słabości Ojca Świętego, na którego dworze karierę robiło się właśnie na polowaniach i w łaźni, a nie w kościele czy biurze.Jednak zdecydowałem udać, że nie usłyszałem tej uwagi.– W dodatku zakonniczka zaczęła mieć wizje, napady szału – kontynuował Keppel.– Wołała, że została splugawiona przez szatana, który zakradł się w męskiej postaci.– roześmiał się.– Jakby szatan musiał uciekać się do takich podstępów, co, Mordimer?Pokiwałem niezobowiązująco głową.– Wszystko jednak zapewne rozeszłoby się po kościach, gdyby nie pewna mieszczka.Wybacz, nie pamiętam nazwiska, ale to żona znanego tutaj farbiarza.Pech chciał, że spowiadał ją ten sam ksiądz i oskarżyła go, że posiadł ją w imieniu szatana oraz namawiał do grzesznych praktyk i wyrzeczenia się Boga.– O – powiedziałem.– To już coś.– Zaczęło się śledztwo.Zabrali się za nie miejscowi inkwizytorzy, poznasz ich, to uczciwi chłopcy.Wiesz jak jest, Mordimer, babskie szaleństwa, zazdrości, knowania, intrygi, takie tam niedorżnięcie, krótko mówiąc.Ukręciliby może i łeb całej sprawie.Księdza wysłali na klasztorne dożywocie, w najgorszym razie spalili.I byłoby po sprawie.Ale.– Pojawił się jegomość kanonik – zgadłem.– No właśnie! – Uniósł kubek.– Za co tym razem?– Za prawo? – poddałem.– Jeszcze lepszy toast.– Wypiliśmy i zagryzłem wino waflem.Keppel zabrał się za otwieranie następnej butelki.To tempo nie przestraszyło mnie, bo Pan Bóg obdarzył mnie w swej łasce mocną głową, ale miałem nadzieję, że kolega inkwizytor wytrzyma picie równie dobrze.– Na czym to ja? Aha, kanonik.Zjechał do Wittingen z kilkoma klerykami, osobistą ochroną i glejtami ze Stolicy Apostolskiej.Zaczął od tego, że wziął na tortury nie tylko spowiednika, ale również zakonnicę i żonę farbiarza.– Bardzo słusznie.W końcu torturowanie oskarżycieli zawsze powoduje rozszerzenie aktu oskarżenia – zadrwiłem.– No.Tak się właśnie stało.Teraz mamy prawie stu ludzi w więzieniu, zakaz opuszczania miasta bez glejtu od kanonika, przesłuchania od świtu do nocy, a poza tym codzienne msze, procesje, umartwienia, biczowania.– Machnął ręką.– Jeden wielki cyrk.– Wyobrażam sobie – powiedziałem.– Nie sądzę, żebyś sobie wyobrażał.– Popatrzył na mnie uważnie.– Nie sądzę też, żebyś sobie wyobrażał, jak można w ten sposób traktować inkwizytorów.Johann Kittel, on przewodził miejscowemu Officjum – wyjaśnił, widząc moje pytające spojrzenie.– Próbował protestować.No to szybko dostał wezwanie.– Do Hezu – mruknąłem.– Nie, Mordimerze! Nie do Hezu.Do Stolicy Apostolskiej! Mieliśmy wiadomości, że czeka na posłuchanie u Ojca Świętego.W Zamku Aniołów.Rozumiesz więc, że nikt więcej już nie protestuje i wszyscy starają się księdzu kanonikowi schodzić z drogi?– Rozumiem – powiedziałem.– I nie rozumiem.– A to tak, jak my wszyscy.– Wzruszył ramionami i znowu polał.– Za co teraz? – Wpatrzył się we mnie, a oczy już mu błyszczały.– Za szczęśliwe zakończenie – zdecydowałem i wychyliliśmy duszkiem.– Już to widzę – podsumował zgryźliwie nasz toast.– Ale niech będzie.Chcesz się przyjrzeć poczynaniom jegomości kanonika? Zrozumieć prawdziwe znaczenie słów niekompetencja oraz brak profesjonalizmu?– Marzę o tym – mruknąłem.– Chodź, chodź.– Podniósł się z miejsca.– Upijemy się później.Spojrzałem z żalem na butelki, które jeszcze zostały na naszym stole, ale posłusznie się podniosłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]