[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Udało ci się?TL R– Co?– Dostać ekierkę.Niebo w gębie.Och.– Usiłowała stłumić śmiech.–Przepraszam.Widzę po twojej minie, że nie.– Cały wieczór starałem się tu dotrzeć – mruknął.– Może jeszcze są – powiedziała, udając optymistkę.Popatrzył na nią i uniósł jedną brew.– Pewnie jednak nie.Tak mi przykro.Może zapytamy lady Bridgerton,gdzie je kupiła.Albo – zrobiła przebiegłą minę – jeśli zrobił je jej kucharz,możemy go wynająć.Uśmiechnął się.248– Albo możemy zatańczyć.– Albo możemy zatańczyć – zgodziła się z radością.Położyła dłoń najego ramieniu i pozwoliła się poprowadzić na środek sali balowej.Zdarzałojuż im się tańczyć, raz lub dwa nawet walca, ale teraz było inaczej.Jeszczezanim zaczęła grać muzyka, Honoria poczuła się tak, jakby swobodnie frunęłapo wypolerowanym parkiecie.A kiedy położył dłoń na jej ramieniu, a onaspojrzała mu w oczy, miała wrażenie, że w piersiach rozlewa jej się coś, jakgorąca ciecz.Nic nie ważyła.Nie musiała oddychać.Poczuła głód, pilną potrzebęczegoś, czego nie potrafiła określić, lecz było to tak silne, że powinno jąprzerazić.Ale nie przeraziło.Przecież Marcus trzymał dłoń na jej ramieniu.W jegoobjęciach czuła się bezpieczna, choć jej ciało jakby zupełnie oszalało.CiepłoMarcusa przenikało do niej przez ubranie jak ożywczy, przyprawiający ozawrót głowy napój, który sprawiał, że miała ochotę stanąć na palcach iodlecieć.Pragnie go.Zrozumiała to w jednej chwili.To pożądanie.TL RNic dziwnego, że dziewczyny rujnowały sobie reputację.Słyszała otakich, które „popełniły błąd".Ludzie szeptali, że są rozwiązłe, że zbłądziły.Honoria nigdy tego nie rozumiała.Dlaczego ktoś miałby poświęcićbezpieczne życie dla jednej namiętnej nocy?Teraz wiedziała.I też tego pragnęła.– Honorio? – Głos Marcusa dotarł do jej uszu jak spadające gwiazdy.Podniosła wzrok i zobaczyła, że patrzy na nią zaciekawiony.Muzyka jużsię rozpoczęła, ale ona nawet nie drgnęła.Przechylił głowę, jakby chciał o coś zapytać.Ale nie musiał nic mówić,a ona odpowiadać.Wystarczyło, że ścisnęła mu dłoń i zaczęli tańczyć.249Muzyka opadała i wznosiła się, a Honoria pozwalała się prowadzićMarcusowi.Nie spuszczała oczu z jego twarzy.Muzyka unosiła ją i spowijała.Dziewczyna dopiero teraz zrozumiała, na czym polega taniec.Jej stopyporuszały się w idealnym rytmie walca – raz–dwa–trzy, raz–dwa–trzy – aserce wzbijało się do nieba.Zjednoczyła się z muzyką, a kiedy ta umilkła,kiedy oddzielili się od siebie i dygnęła w odpowiedzi na jego ukłon, poczułasię z czegoś ograbiona.– Honorio? – cicho zapytał Marcus.Wyglądał na zatroskanego.I to niew sensie: Dobry Boże, co zrobić, żeby mnie uwielbiała, lecz: Dobry Boże, onazaraz się rozchoruje.Nie wyglądał na zakochanego.Sprawiał raczej wrażenie kogoś, ktomartwi się, że stoi obok osoby ciężko chorej.Zatańczyła z nim i poczuła się całkiem odmieniona.Ona, która niepotrafiła trzymać się melodii ani rytmicznie wybijać stopą rytmu, w jegoramionach była jak zaczarowana.W tańcu było jej dobrze jak w niebie iwprost umierała na myśl, że on tego nie czuje.Co do tego miała pewność.Ona ledwo stała, a on.Wyglądał normalnie.TL RTo ten sam Marcus, który uważa ją za obowiązek.Może nie całkiemnieprzyjemny, ale jednak obowiązek.Wiedziała, dlaczego nie może siędoczekać przyjazdu Daniela do Anglii.Będzie wtedy mógł wyjechać zLondynu i wrócić na wieś, gdzie czuje się o wiele lepiej.Będzie wolny.Znów wymówił jej imię i jakoś udało jej się wyrwać z zamyślenia.– Marcus, dlaczego tu jesteś? – spytała nagle.Chwilę patrzył na niąosłupiały.– Zostałem zaproszony – odparł lekko wzburzony.250– Nie.– Bolała ją głowa, marzyła, żeby potrzeć sobie oczy, a najbardziejchciało jej się płakać.– Nie na tym balu.W Londynie.Zerknął na nią podejrzliwie.– Dlaczego pytasz?– Bo nie znosisz Londynu.Poprawił fular.– Nie to, że nie znoszę.– Nie znosisz sezonu – przerwała.– Przecież mi to powiedziałeś.Zaczął coś mówić i w połowie sylaby przestał.Wtedy Honoriaprzypomniała sobie: jest okropnym kłamcą.Zawsze taki był.Kiedyś wedwójkę z Danielem ściągnęli z sufitu żyrandol.Honoria do tej pory niewiedziała, jak tego dokonali.Gdy lady Winstead kazała im się przyznać,Daniel skłamał jej prosto w oczy i to z takim wdziękiem, że Honoria widziała,że matka nie jest pewna, czy czasem nie mówi prawdy.Marcus natomiast poczerwieniał i zaczął skubać sobie kołnierzyk, jakbygo swędziała szyja.Zupełnie tak samo jak teraz.TL R– Mam tu.obowiązki – odparł zakłopotany.Obowiązki.– Rozumiem – wydusiła.– Honorio, nic ci nie jest?– Nic – rzuciła ostro.Nienawidziła siebie za tę irytację.To nie jego wina,że Daniel go obciążył.no cóż, nią.Nawet nie jego wina, że się zgodził.Każdy dżentelmen tak by zrobił.Marcus stał spokojnie, ale spoglądał to w lewo, to w prawo, zupełniejakby szukał powodu, dla którego Honoria tak dziwnie się zachowuje.251– Jesteś zła – powiedział trochę pojednawczo, a może trochę zwyższością.– Nie – odcięła się.Większość osób uznałaby, że mówi ze złością, ale Marcus popatrzyłtylko na nią z tym swoim nieznośnym spokojem.– Nie jestem zła – burknęła, bo jego milczenie to na niej wymusiło.– Oczywiście, że nie.Drgnęła.Tym razem potraktował ją protekcjonalnie.Wszystko innemoże sobie wymyśliła, ale nie to.Krótko i węzłowato.Jak zwykle.Marcus nigdy nie robi sceny.– Źle się czuję – wyznała.Przynajmniej teraz mówiła prawdę.Bolała ją głowa, było jej za gorąco,a to wszystko wytrąciło ją z równowagi, więc chciała tylko iść do domu izakopać się w łóżku pod kołdrą.– Wezmę cię na dwór – odparł sztywno i położył jej dłoń na plecach,aby zaprowadzić ją do przeszklonych drzwi do ogrodu.– Nie – powiedziała, a słowo to zabrzmiało przesadnie głośno iTL Rzgrzytliwie.– To znaczy.nie, dziękuję.– Przełknęła ślinę.–Chyba wrócę dodomu.Skinął głową.– Znajdę twoją mamę.– Sama ją znajdę.– Z przyjemnością ją.– Umiem radzić sobie sama – wybuchła.Dobry Boże! Nienawidziładźwięku własnego głosu.Nie potrafiła odpowiednio się zachować.I nie mogłatego zmienić.– Nie chcę być dla ciebie ciężarem.– Co ty opowiadasz?252Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie, więc powiedziała tylko:– Chcę iść do domu.Patrzył na nią przez chwilę, która dla niej była wiecznością, a potemsztywno się ukłonił.– Jak sobie życzysz.–I odszedł.Więc wróciła do domu.Tak jak chciała.Dostała dokładnie to, o coprosiła.I czuła się okropnie.TL R25319Dzień koncertu,sześć godzin przed występemGdzie jest Sarah?Honoria podniosła wzrok znad nut.Na marginesie miała notatki.Wszystko, co napisała, było bez sensu, ale dawało jej złudzenie, że choćtrochę wie, co robi, więc na każdej stronie koniecznie musiała zrobić uwagi.Na środku pokoju muzycznego stała Iris [ Pobierz całość w formacie PDF ]