[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapłaciła za dwa miesięcy i co? Leżo.Leżo.Ale sol; wychodzi, mączka, nafta, trzeba kupić!Na to starczy, samych jajkow co ona wyżera.A trzewiki dla mnie? A kortu, tobie na odzienie? A pług?A dzie to chodzisz, że tobie, trzewikow trzeba? Na tancy?' Walonki masz? Masz! Drewniaki na zimę dzieci majo? Majo.A mnie i stare odzienie dobre!A pług?Tylko piętke kupić.Dawniej rosochami orali i rosło, nie tatku? A te talerki i widelcy oddaj jej nazad abo wyrzuć.My nie panowie!Ale czy nie możno było raz spróbować jeść inaczej? żali sie Handzia.Inaczej? zerwali sie tatko: A co to, czy my parszywe jakie, żeb każde z innego koryta jadło? To krowy muszo mieć każda swój żłób, bo sie nie dopuszczajo.A toż człowiek nie krowa!Razem żyjem, razem robim, razem jemy! zakończył ja.A ty Ziutek pamiętaj: koniec ze szkoło!Znowuś Dunaj kluczkę posłał od chaty do chaty, że wieczorem zebranie.Tym razem zebranie miało być z uczycielko, bo przywiozła ze świętow jakieś ważne nowiny, udumała, że ogłosi.Wszystkie gospodarze poszli, ja nie poszed, na złość uczycielce, przejrzał już ja całe szczerość jej na wylot.Ładniutka, milutka, cieniutka, panie Kaźmierzu, pani Haniu ludziom sie zdaje, że sama dobroć, sama prawda, a ona swoje robi! Po cichu, ale robi.Dziś podsunie w ręce latarke co sie sama pali, jutro talerki, widelczyki, zupe, a pojutrze te maszyny! Czego wy boicie sie elektryczności, mówiła Dominowi, toż będziecie sobie rodzili sie, żenili, żyli jak żyli, tyle że w chatach będzie widniej, oczom zdrowiej, rękom lżej.Czego boicie sie szosy? Do miasta będzie bliżej, łatwiej! Odpowiedzieli jej Domin: a beczka jak wyjąć jedne klepkę, choćby najcieńsze, czy utrzyma wode? Tak samo będzie z nami, Taplarami.Na zebraniu przeczytała uczycielka z gazety, co pisało o bagnie i Taplarach: że za rok woda będzie spuszczona i zaczno sie mejloracji, układanie szosy i stawianie słupów do elektryczności.I pokazała narysowane w gazecie: u góry było jak jest teraz, Narew ze wszystkimi odnogami i Taplary.A u dołu tak, jak będzie: jedna rzeka koło Zawykow i Suraża, a na bagnie łąki i drogi.Pokazywała też na tym zebraniu duże gule, że niby ziemia tak samo okrągła jak ta gula: sinawe miejsca na niej to morza, zielone ziemia, żółte centki na niej, to góry, a sine wężyki rzeki, i pokazała maleńki ogonek, ze to Narew, ogonek nie dłuższy niż włosek na ręce.Jakto, pytam sie Domina, cała Narew krotsza od takiego włoska? Toż oreli opowiadajo, że tylko do Tykocina płyno dwa tygodni! A toż rzeka jeszcze dalej płynie, dziś het, pod Kanade! Jakże take rzeke w ogonek przemieniać?Wytłómaczyli Domin, że to tylko tak sie przedstawia.A bagna podobno całkiem nie było na tej guli: bo za małe, mówiła ona, a że ludzi to złościło, wzięła i sama postawiła im na guli tej kropeczkę.Podobno znowuś była zajadła sprzeczka między nio a ludziami: ludzi ostro obstawali, że ta nejloracja i elektryczność niepotrzebne, nam dobrze i na bagnie, my przyzwyczajone, na to uczycielka: wy nie chcecie zmiany, ale ludzie koło Bokin chco! Napisali podanie, żeb bagno osuszyć, jeździli, prosili.No i władza wysłuchała ich.To my napiszmo drugie: żeb nie osuszali, mówie słuchawszy tego, a Domin: A umiesz pisać? Co, uczycielki będziesz prosił żeb napisała?Grzegor napisze, mówie, a Domin, że podług uczycielki żadne pisanie już nie pomoże, bo za późno: już roboty zaczęte.Nie interesowali sie my światem i przegrali z Bokińcami.Abodajżesz tych bokińców, rozkleli sie tatko: Może wybrać sie tam do nich po lodzie, podpalić, powybijać! Nie darować ancychrystom! A Domin: w więzieniach by my zgnili.To co robić, stryku, pytam sie Domina, radźcie coś, musim bronić sie.A co sołtys na to wszystko? I co słysze.Że Dunaj też nie chco tej mejloracji ni elektryczności, ale jak ludzi dawaj krzyczyć, żeby i szkołe znieść, Dunaj zaczęli szkoły bronić: niechaj dzieci uczo sie, żeb umieli swojego dochodzić! I poprosili uczycielke, żeby coś nam doradziła, na to ona, że im prędzej sie zgodzim na to co ma być, tym lepiej dla nas, nima co dmuchać przeciw wiatrowi, co ma być będzie na pewno.Tymczasem uczycielka całymi dniami mnie nie oglądała, ja jej.Z rana jak budziła sie, ja dawano był w stodole.Obiadem, jak przychodziła, w stodole.Wieczorem u Domina abo Kuśtyka.Abo już w łóżku.Specjalnie musiała zajść na gumno, żeb spytać, czemu nie puszczam chłopca: Dlaczego pan, panie Kaziku nie pozwala Ziutkowi uczyć sie?Akurat ja młócił.Młócę, pościel pomału obchodze, tak kręce żeby do niej być plecami.Niech mi pan powie, bardzo proszę, dlaczego pan nie puszcza syna do szkoły, piłuje ona.Bo nie trzeba, mówie wreszcie.Ależ on ledwo sylabizuje!Starczy!Ale co sie stało, panie Kazimierzu? Za co pan sie na mnie tak zagniewał?Nic nie mówie, młócę.Niech mnie ona nie panuje, kaźmieruje, kazikuje, wiem ja co sie szczerzy pod to jej dobrocio.Prawda, szkoda jej trochu, po głosie słysze, że rozżalona bardzo, zbiedzona.Nu, pewnie, jak jej połowa dzieciow przepadła, za tydzień, dwa sama ostanie sie w klasie, najwyżej z Dunajakami, Kramarukami, to nic dziwnego że nie chodzi roześmiana.Proszę mi powiedzieć, co sie stało, błaga, może ktoś was namawia? Czy nie ten włóczęga?Ja nic, młócił i młócę, plecami do niej.Widzi ona, że jak do ściany gada: postojała, postojała i poszła do chaty, przygarbiona z żałości.Może i dobre ma serce, ale co z tego, na co wciska sie nieproszona, taka nie wiadomo skąd i czego, łazęguje zamiast żyć jak ludzi żyjo, tam dzie sie rodziła [ Pobierz całość w formacie PDF ]