RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co też pani mówi takie rzeczy! Rozalka się zaklina, że to pewnie jakiś pani narzeczony, a ona zawsze wie w porę.Postawiła przede mną talerz z zupą pomidorową.Patrzyłam, jak prosto z deseczki wrzuca do niej drobno posiekany koperek, i pomyślałam, że taka śliczna zupa może spodobać się Achmedowi Yacobi.- Już wytłumaczyłam pani Rozalii, że on z całą pewnością nie jest kimś, na kogo czekam.- No to i szkoda.- powiedziała wyraźnie rozczarowana.- Jeżeli w ogóle na kogoś czekam - dorzuciłam zniecierpliwiona.Speszyła się.- Niech pani je, kochana, bo wystygnie i potem będzie pani miała zimę na żołądku.Gołąbeczki zaraz podam.Ławica chmur nadciągnęła od północy tak nieoczekiwanie, że gęsta ulewa złapała mnie w połowie drogi między domem pani Franciszki a hotelikiem "Pod Kołatką".Schowałam się w oszklonej wiacie przystanku autobusów dalekobieżnych.Z jednej strony przez wybitą szybę zacinał deszcz, więc ścieśniliśmy się wszyscy w bardziej osłoniętym kącie, dwie młode kobiety, ja i chłopczyk, może trzyletni.Patrzyłam, jak uważnie śledzi krople gęsto sunące po szkle na zewnątrz i jak próbuje zatrzymać je palcami.Nagle zapytał:- Tata pojechał, mamo?- Pojechał, przecież zrobiłeś mu "pa, pa", zapomniałeś?- Tak, zrobiłem "pa, pa".Tuliłam Kacpra w ramionach, kiedy samolot unosił się w powietrze i ukośnym lotem oddalał od nas.Ubrany w niebieski kombinezonik, z kapturem mocno ściągniętym wokół buzi, Kacper patrzył w górę.Ostry mróz zaczerwienił mu policzki i nos.Oczy błyszczały z przejęcia.Samolot!- Tata poleciał?- Poleciał, przecież robiłeś mu "pa, pa".- Robiłem "pa, pa".Znowu podniósł zmarzniętą łapkę, bo zdjął rękawiczkę, która wisiała teraz na chroniącej ją przed zgubieniem tasiemce, i jeszcze raz lekko poruszył małymi paluszkami."Pa, pa! Pa, pa!", mówił cichutko.To wtedy szarpnęło mną złe przeczucie.Chciało mi się krzyczeć ze strachu, ze zgrozy, z rozpaczy i z niepojętej pewności.W końcu samolot zginął nam z oczu, zostaliśmy sami, bo Dawid już nigdy nie wrócił, na zawsze uwięziony w wąskiej szczelinie tybetańskich gór.Kacper grał.Stojąc pośrodku małego podium w DYSKOTECE, przesuwał palcami po srebrzystej fajce saksofonu, uderzająco podobny do Dawida.Zawieszone nad nim światło obejmowało go jasnym kołem.Siedziałam przy stoliku w ciemnym kącie sali, blisko drzwi, bo chciałam wyjść zaraz po występie Kacpra.Tina siedziała bliżej podium, w towarzystwie dwóch dziewczyn i chłopaka, widywałam ich czasami, ale nikogo z nich nie znałam.Przypomniałam sobie, że kiedy przyjeżdżałyśmy z Alką do Osady, każda miała własne towarzystwo i też nie byłyśmy skore do prezentowania naszej mamie swoich kolejnych znajomości.Och, Marcin, tak, ale kto wie, jak ułożyłoby się wszystko, gdyby jego mama znalazła dla siebie wolny stolik w BISTRO i nie zapytała, czy może przysiąść się do naszego, bo musi chwilę zaczekać tu na syna.Spojrzałam na Tinę, ona też wpatrywała się w Kacpra, widziałam dokładnie jej twarz, lekko uchylone usta i oczarowanie, czuły zachwyt w jej skupieniu i bezruchu.Dlaczego jest dla niego taka ostra, taka wobec niego kapryśna, myślałam z żalem, bo w oczarowaniu Kacprem wydawała mi się łagodna.Skrzypnęły cicho drzwi i na salę weszła spóźniona Platyna.Rozejrzała się i widząc puste miejsca przy moim stoliku, zbliżyła się.Szła na palcach, chociaż na nogach miała miękkie płócienne sandałki.- Mogę?- Oczywiście.Szczuplutka dziewczyna stojąca za barem spojrzała na nią i zakreśliła w powietrzu wyraźny znak zapytania.Platyna skinęła głową i już po chwili miała przed sobą wysoką szklankę coli z lodem.Szeptały ze sobą przez chwilę, ale dziewczyna zza baru szybko wróciła na swoje miejsce i przysiadła tam na wysokim stołku.Ona też patrzyła teraz na podium i słuchała grającego Kacpra [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl