RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Valentine podziękował jej za pokaz żeglarskiej zręczności i spytał, dlaczego flota znajduje się w porcie, a nie na oceanie, poszukując smoków, na co Skandarka odparła, że w tym roku smoki pojawiły się w tak nieoczeki­wanej obfitości, że statki dokonały prawnie zezwolonych odło­wów w ciągu pierwszych kilku tygodni sezonu, kończąc go, nim się właściwie zaczął.- Był to dziwny rok - dodała Guidrag.- Boję się, że czeka nas jeszcze wiele dziwniejszych rzeczy.Statki łowców smoków towarzyszyły okrętowi Koronala wpływającemu do portu, otaczając go ciasną formacją.Valenti­ne wraz z towarzyszącymi mu osobami wysiadł na ląd na Na­brzeżu Malibora, znajdującym się pośrodku portu, gdzie cze­kało ich oficjalne powitanie: stał tam książę prowincji z wiel­kim dworem, burmistrz miasta w towarzystwie równie wielkiej grupy urzędników oraz delegacja kapitanów ze statków, towa­rzyszących “Lady Thiin" przy wejściu do portu.Valentine od­dał się powitalnym ceremoniom i rytuałom jak człowiek, który śni, że się przebudził; odpowiadał poważnie i uprzejmie wtedy, gdy okoliczności wymagały od niego odpowiedzi, zachowywał się dostojnie lecz pogodnie, miał jednak wrażenie, że porusza się wśród tłumów tak, jakby składały się wyłącznie z duchów.Droga z portu do wielkiego ratusza miejskiego, gdzie miał się zatrzymać, ogrodzona była grubymi szkarłatnymi sznurami, mającymi powstrzymywać napierające tłumy; wszędzie także widziało się strażników.Valentine, siedzący wraz z Carabellą w otwartym ślizgaczu, pomyślał, że nigdy jeszcze nie słyszał ta­kiego huku, ciągłego, oszałamiającego, niepojętego radosnego ryku, tak przeraźliwego, że wręcz paraliżującego zmysły, który każe mu zapomnieć, przynajmniej na chwilę, o rozwijającym się na planecie kryzysie.Lecz powitanie trwało krótko, po chwili był już w swym apartamencie, rozkazał dostarczyć najnowsze wieści, a wszystkie, bez najmniejszego wyjątku, były złe.Dowiedział się, że zaraza lusavenderu dotarła w jakiś sposób do prowincji objętych kwarantanną.Tegoroczne zbiory sajji miały być mniejsze o połowę.Owad zwany druciakiem, długi czas uważany za wytępionego, zaatakował farmy, na których uprawiano na paszę thuyol; wkrótce zagrożone miały być także dostawy mięsa.Grzybek zagroził winnicom Khyntor i Ni-moya, powodując opadanie niedojrzałych jeszcze owoców.Cały Zimroel znalazł się nagle we władzy tej czy innej plagi, wyjąwszy może najdalszy zakątek południowego zachodu wokół tropikal­nego miasta Narabal.Gdy Valentine pokazał Y-Uulisaanowi raporty, ten powie­dział poważnie:- Nie sposób już powstrzymać tej klęski.Wydarzenia są ze sobą sprzężone; na Zimroelu po prostu zabraknie żywności, mój panie.- Na Zimroelu żyje osiem miliardów ludzi!- Rzeczywiście.A kiedy to samo stanie się z Alhanroelem.Valentine poczuł, jak robi mu się zimno.- Sądzisz, że to prawdopodobne?- Ach, panie, uważam, że pewne! Ile statków płynie z kon­tynentu na kontynent w każdym tygodniu roku? Ile ptaków - ba! - nawet owadów, przedostaje się z jednego na drugi? Morze Wewnętrzne nie jest w końcu aż tak wielkie, a Wyspa i Archipe­lag stanowią dogodne przystanki po drodze.- Z dziwnie rado­snym uśmiechem ekspert rolny dodał jeszcze: - Mówię ci, pa­nie, plagom tym nie sposób się oprzeć, nie można ich też zwal­czyć.Nadejdzie głód.Nadejdą zarazy.Majipoor jest skazany na zagładę.- Nie.Niemożliwe.- Gdybym mógł cię pocieszyć, panie, nie zawahałbym się ani chwili.Jednak nie mogę, Lordzie Valentinie.Koronal spojrzał wprost w dziwne oczy Y-Uulisaana.- Pani sprowadziła na nas tę klęskę.Pani pomoże nam zwy­ciężyć - powiedział.- Być może.Ale szkody będą wielkie.Panie, pozwól mi odejść.Czy mógłbym przestudiować te papiery przez jakąś go­dzinę?Gdy ekspert odszedł, Valentine przez długą chwilę siedział spokojnie, po raz ostatni powtarzając sobie, co ma zamiar zro­bić i co teraz, w świetle nowych, nieszczęsnych wieści wydawa­ło się pilniejsze niż kiedykolwiek.Potem wezwał Sleeta, Tunigorna i Deliambera.- Zamierzam zmienić trasę objazdu - rzekł bez wstępów.Wszyscy trzej wymienili między sobą ostrożne spojrzenia, jakby od tygodni spodziewali się tego rodzaju kłopotliwej wieści.- Tym razem nie odwiedzimy Ni-moya.Należy odwołać wszystkie przygotowania w tym mieście, dalej.- Valentine do­strzegł, jak patrzą na niego, ponuro, z napięciem i wiedział już, że nie zdobędzie ich poparcia bez walki.- Na Wyspie Snu - mó­wił dalej - objawiono mi, że klęski, które spadły na Zimroel i które wkrótce ogarnąć mogą także Alhanroel, są bezpośrednią manifestacją niezadowolenia Bogini.Ty, Deliamberze, już daw­no temu, w ruinach Velalisier, poruszyłeś ten temat i zwróciłeś mą uwagę na fakt, że klęski, sprowadzone na królestwo przez uzurpację mego tronu, mogą być początkiem spłaty długu wy­stawionego nam za prześladowanie Metamorfów.Osiągnęliśmy wiele tu, na Majipoorze - powiedziałeś - nie płacąc za grzech pierworodny jego zdobywców, a teraz grozi nam chaos, prze­szłość bowiem wystawiła nam rachunek za dawny dług i doda­ła do niego należne odsetki.- Pamiętani.Panie, niemal dokładnie cytujesz moje słowa.- A ja obiecałem - kontynuował Valentine - że poświęcę me rządy spłacie odszkodowania za niesprawiedliwości, które dotknęły Metamorfów z naszej ręki, lecz tego nie zrobiłem.Zajmowały mnie inne sprawy i wykonywałem tylko najbardziej zdawkowe gesty mające doprowadzić do porozumienia ze Zmiennokształtnymi.Marnowałem czas, a nasza kara stawała się coraz straszliwsza.Teraz skoro już jestem na Zimroelu, mam zamiar natychmiast udać się do Piurifayne.- Do Piurifayne, panie? - spytali Sleet i Tunigorn dosłownie jednym głosem.- Do Piurifayne, do stolicy Zmiennokształtnych w Ilirvoyne.Spotkam się z Danipiur.Wysłucham jej żądań i rozpatrzę je.Wy.- Żaden Koronal w historii nie udał się jeszcze na terytorium Metamorfów - przerwał mu Tunigorn.- Był taki Koronal, owszem - odparł Valentine.- Kiedy zaj­mowałem się żonglerką, byłem w Piurifayne i nawet tam wy­stępowałem.Występowałem przed Metamorfami, przed samą Danipiur.- To przecież co innego - powiedział Sleet.- Żongler może robić, co mu się żywnie spodoba.Kiedy udałeś się miedzy Zmiennokształtnych, nie w pełni zdawałeś sobie nawet sprawę, kim w istocie jesteś, panie.Lecz teraz z całą pewnością jesteś Koronalem.- Pojadę tam.W pielgrzymce pokory, rozpoczynając tym akt pojednania.- Panie! - Głos Sleeta załamał się.Valentine spojrzał na niego z uśmiechem.- Proszę, mów.Przytocz wszystkie argumenty przeciw te­mu planowi.Od tygodni oczekuję długiej, gorzkiej dyskusji z wami trzema, teraz chyba przyszedł na nią czas.Lecz pozwól­cie mi powiedzieć jedno: kiedy już skończycie, i tak pojadę do Piurifayne.- Nic cię nie przekona? - spytał Tunigorn.- Mówimy o nie­bezpieczeństwie, o naruszeniu protokołu, o możliwych wrogich reakcjach politycznych i.- Nie, nie, nie.Nic nie jest w stanie mną wstrząsnąć, tylko klękając przed Danipiur, mogę położyć kres nieszczęściom sze­rzącym się na Zimroelu.- Czy jesteś pewny, panie - zabrał głos Deliamber - że bę­dzie to aż tak proste?- W każdym razie trzeba spróbować.Tego jestem pewien.Nie potraficie zmienić mego postanowienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl