RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No, nieczęsto.Tylko wówczas, gdy przestaję panować nad sobą.- Wróćmy do sprawy.My musimy dostać się do Mazadone, a tyl­ko ty możesz dogadać się z leśnymi braćmi.Skandar daje ci pięć rojali, nie więcej.- Valentine przyklęknął i położył na kamieniu, jedną obok drugiej, pięć błyszczących monet.- Ale wiesz, mam trochę wła­snych pieniędzy.Jeśli ma to rozstrzygnąć spór, dołożę ci resztę.- Po­grzebał w sakiewce, wyjął rojala, wyjął drugiego, potem jeszcze pół i popatrzył na Lisamon Hultin z nadzieją.- Wystarczy pięć.- Zgarnęła ze skały monety Skandara, wyminę­ła Valentine'a i ruszyła stromą ścieżką pod górę.- Gdzie twój wierzchowiec? - spytała zdejmując pęta swojemu.- Przyszedłem piechotą.- Piechotą? Biegłeś całą drogę? - Przyjrzała mu się badawczo.- Ależ z ciebie oddany pracownik! Czy aby on ci dobrze płaci? Za takie usługi i za takie ryzyko?- Nieszczególnie.- Tak też myślałam.W porządku, usadów się za mną.To bydlę nawet nie zauważy twojego ciężaru.Dosiadła wierzchowca, który teraz, pod jej cielskiem, stracił nie­co na okazałości.Valentine wahał się chwilę, w końcu wskoczył na je­go grzbiet i objął olbrzymkę w talii.Wcale nie wyczuł pulchności bio­der.Ta kobieta to same mięśnie, pomyślał.Wierzchowiec przemierzył obszar porośnięty drzewami dwikka i pogalopował przed siebie gościńcem.Wóz, kiedy się do niego zbli­żyli, nadal był szczelnie zamknięty, a leśni bracia, tańcząc i trajkocząc zawzięcie, okupowali drogę i las wokół.Zeskoczyli na ziemię.Lisamon Hultin bez cienia lęku wyszła przed wóz i rzuciła parę słów wysokim, przenikliwym głosem.Od stro­ny drzew nadeszła odpowiedź w podobnym tonie.Zawołała jeszcze raz i jeszcze raz dostała odpowiedź.Wywiązała się długa gorączkowa dyskusja, przerywana częstymi wykrzyknikami.Wreszcie olbrzymka wróciła do Valentine'a.- Uchylą wam wrót, ale za opłatą.- Ile chcą?- Nie chcą pieniędzy.Chcą świadczeń w naturze.- A czegóż się po nas spodziewają?- Powiedziałam im, że jesteście żonglerami, i wyjaśniłam, czym żonglerzy się zajmują.Pozwolą wam przejechać, jeśli urządzicie im pokaz.W przeciwnym razie zamierzają was zabić i zrobić zabawki z waszych kości, ale nie dzisiaj, bo dzisiaj jest ich święto, a w święto nie mają zwyczaju nikogo zabijać.Radzę wam, żebyście dali przedstawie­nie, ale to już wasza sprawa.Trucizna, której używają, nie działa szcze­gólnie szybko - dodała jeszcze.Rozdział 6Zalzan Kavol był oburzony.Występować przed małpami? Występo­wać bez zapłaty? Deliamber przypomniał jednak, że leśni bracia to stworzenia o wyższym niż małpy współczynniku inteligencji, Sleet do­dał, że jeszcze dzisiaj nie ćwiczyli i że próba dobrze im zrobi, a Erfon za­mknął sprawę argumentem, że przedstawienie to nic innego jak han­del wymienny, uzyskują w ten sposób przejście przez niebezpieczny od­cinek lasu.Był jeszcze jeden argument, najważniejszy: nie mieli wybo­ru.Nie namyślając się dłużej, wyszli na drogę z maczugami, piłkami i sierpami.Pochodni nie wzięli, gdyż Deliamber sugerował, że pochodnie mogą przestraszyć leśnych braci, co pociągnęłoby za sobą nieobli­czalne następstwa.Znaleźli przestronne miejsce i zaczęli żonglować.Leśni bracia przyglądali się występowi z zachwytem.Coraz to no­we setki małpich stworów wychodziły z lasu i kucały wzdłuż drogi, gryząc z przejęcia palce i długie chwytne ogony oraz wymieniając między sobą ciche, piskliwe uwagi.Nad Skandarami unosiły się w powietrzu sierpy, noże, maczugi, topory, Valentine wywijał maczugami, Sleet i Oarabella popisywali się wdziękiem i gracją.Mijała godzina za godzi­ną, słońce chowało się w morzu za miastem Pidruid, artyści żonglowa­li, publiczność trwała na swych miejscach, a w sprawie odblokowania drogi nic się nie działo.- Czy będziemy zabawiać to towarzystwo przez całą noc? - zaczął się niecierpliwić Zalzan Karol.- Cicho! - powiedział Deliamber.- Nie obrażaj ich.Nasze życie jest w ich rękach.Żonglerzy widząc, że ich popisom nie ma końca, postanowili wy­korzystać ten czas na doskonalenie techniki.Skandarzy ćwiczyli nu­mer z podkradaniem sobie nawzajem rzucanych przedmiotów, co zważywszy na ich potężne sylwetki i gwałtowność ruchów wyglądało nader komicznie, Valentine trenował ze Sleetem i Carabellą wymianę maczug, potem Sleet i Carabellą zwiększyli tempo, dziewczyna zaczę­ła fikać koziołki, następnie przyłączył się do nich Shanamir wykonu­jąc przewroty na rękach i na tym minęła trzecia godzina.- Ci leśni bracia obejrzeli przedstawienie warte pięć rojali - zrzę­dził Zalzan Karol.- Kiedy to się skończy?- Wy żonglujecie bardzo zręcznie, a im się to bezgranicznie podoba - stwierdziła Lisamon Hultin.- Mnie zresztą też.- Jak to miło z twojej strony - odrzekł kwaśno Zalzan Karol.Nadchodził zmierzch, a wraz z nim leśne stworzenia zaczęły wre­szcie tracić zainteresowanie podziwianym od kilku godzin występem.Piątka leśnych braci, wyróżniających się prezencją i autorytetem, wy­sunęła się do przodu i zaczęła zrywać pnącza ptasich sideł.Ich małe dłonie o cienkich, szponiastych palcach szybko poradziły sobie z zasupłanymi lepkimi pędami.Droga stała się przejezdna już po kilku mi­nutach, a całe leśne towarzystwo nie przerywając ani na moment trajkotania zniknęło w ciemniejącym lesie.- Nie macie wina? - spytała Lisamon Hultin, kiedy żonglerzy ze­brawszy swój sprzęt szykowali się do odjazdu.- To podziwianie was całkiem mnie wysuszyło.Zalzan Karol zaczął mętnie tłumaczyć, że zapasy są na wyczerpa­niu, ale było już za późno.Carabellą, spojrzawszy ostro na swego pra­codawcę przyjęła na siebie rolę gospodyni i podała olbrzymce butel­kę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl