[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz szybociąg unosi ją w górę; mija Reykjavik, gdzie żyją robotnicy konserwacyjni, rozkrzyczaną Pragę, gdzie każdy ma dziesięcioro dzieci, potem Rzym, Boston, Edynburg, Chicago i Szanghaj; zostawia w dole Louisville z pławiącymi się w niewyobrażalnym luksusie administratorami i wreszcie dociera na sam szczyt budowli, do lądowiska przyjmującego szybkoloty z odległych wież.Właz lądowiska otwiera się i Aurea wylatuje na zewnątrz.Bezpieczna w przytulnej kapsule, wzbija się pod niebo, kołysana uderzeniami zimnych wiatrów górnej warstwy atmosfery.Jest już sześć kilometrów nad ziemią i po raz pierwszy w życiu ogarnia wzrokiem cały świat monad.Więc tak to wygląda, myśli.Takie mnóstwo budowli - i wciąż jeszcze tyle wolnej przestrzeni!Szybuje wśród konstelacji wież.Jest wczesna wiosna i Chipitts zaczyna pokrywać się zielenią.W dole strzelają pod niebo szpiczaste konstrukcje będące domem dla ponad 40 milionów ludzi, zamieszkujących to skupisko miastowców.Architektoniczny porządek konstelacji, geometryczne rozmieszczenie budowli tworzących równe rzędy gigantycznych sześciokątów wprawia ją w podziw.Między wieżami rozkwitają parki zieleni.Nikt nigdy tam nie spaceruje, ale wypielęgnowane trawniki stanowią wspaniały widok z okien miastowca.Z tej wysokości wydają się cudownie gładkie, jak gdyby wymalowane na powierzchni ziemi.Mieszkający na dolnych piętrach ludzie z niższych klas mają najlepszy widok na ogrody i sadzawki, co trochę rekompensuje im ich niski status.Z tak wysokiego punktu widokowego, w jakim się teraz znajduje, Aurea nie spodziewa się dostrzec szczegółów parków, ale jej rozmarzony umysł ogarnia nagle niezwykle wyraźna wizja łąki, na której jest w stanie rozróżnić malutkie, złociste główki kwiatów i nawet poczuć ich silną woń.Kiedy dziewczyna zachwyca się złożonością struktury Chipitts, jej mózg wiruje.Ile to miast, przy dwudziestu pięciu w każdym miastowcu? Tysiąc dwieście pięćdziesiąt.Ile osiedli, przy siedmiu lub ośmiu przypadających na jedno miasto? Ponad dziesięć tysięcy.A ile rodzin? Ilu lunatyków, którzy właśnie w tej chwili wślizgują się do gościnnych łóżek? Ile ludzi rodzi się co dzień, a ile umiera? Ile radości? Ile smutków?Aurea wznosi się bez wysiłku na wysokość dziesięciu kilometrów.Chce zobaczyć osiedla rolnicze, leżące poza konstelacją monad.I oto są: ciągnące się po horyzont, równe i płaskie pasy, na przemian brunatne i zielone.Słyszała to niezliczoną ilość razy: siedem ósmych lądowej powierzchni kontynentu jest wykorzystywane do produkcji żywności.Czy może dziewięć dziesiątych? Albo pięć ósmych? Dwanaście trzynastych? Ruchliwe ludziki: mężczyźni i kobiety nadzorujący maszyny, które uprawiają żyzne pola.Aurea słyszała opowieści o dziwacznych i prymitywnych zwyczajach ludności rolniczej, strasznych obrzędach, jakie odprawiają, zmuszeni żyć z dala od cywilizowanego świata miastowców.A może to tylko wymysł? Żaden ze znanych jej ludzi nigdy nie był w osadzie rolniczej.Nikt, kogo zna, nie wychylił nawet nosa poza Monadę 116.Automatyczne gondole dostawcze bezustannie toczą się podziemnymi tunelami prowadzącymi do wież, wioząc płody rolne.Żywność w zamian za maszyny i wszelkie artykuły przemysłowe.Stabilność ekonomiczna.Aurea wystrzela w górę na fali radości.Jakie to zdumiewające, jakie cudowne, że 75 miliardów ludzi żyje zgodnie w jednym małym świecie! Szczęść boże, myśli dziewczyna.Dość miejsca dla każdej rodziny.Pełne treści, bogate miejskie życie.Przyjaciele i kochankowie, mężowie i dzieci.Dzieci.Ogarnięta przerażeniem, zaczyna wirować.Zawrót głowy wynosi ją jak gdyby na skraj wszechświata, skąd widać całą planetę.Wszystkie konstelacje monad sterczą w jej stronę jak kolce [ Pobierz całość w formacie PDF ]