[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostrym promieniem załamał się w atmosferze gorącej pustynnej planety, przemknął ponad rozpełzającą się na wszystkie strony równiną i wniknął w jedno z piaszczystych wzniesień.Tam dostroił się do warunków zewnętrznych i niezwłocznie rozpoczął pracę.Czerpiąc do woli energię z gorącego wnętrza planety, Numen jął przebudowywać materię, tworzyć zręby złożonych struktur, wzbogacać je i modelować w sposób odpowiedni do zastanej rzeczywistości.Po raz ostatni skorelował swój projekt z parametrami planetarnymi, wprowadził drobne poprawki i odcisnął gotową - matrycę w gliniastym zboczu wzgórza.Mężczyzna zmrużył oczy w ostrym blasku słonecznym i powstał ociężale.U stóp wzniesienia rozciągał się nierówny, kamienny płaskowyż, a poza nim falowała w gorących smugach powietrza biała pustynia.W bladej mgle oddalenia rozsiadły się szare skaliste wzgórza otulone trenami rozwianego piasku, lecz to wszystko nie interesowało go w najmniejszym nawet stopniu.Zszedł z pagórka i posuwał się niespiesznie wzdłuż szeregu potężnych maszyn błyszczących niklowanymi powierzchniami metalowych konstrukcji i urządzeń świecących jaskrawym lakierem.Bez zastanowienia wspiął się po drabince pomalowanego na żółto kolosa i zajął miejsce w wysokiej przeszklonej kabinie, skąd doskonale widział cały płaskowyż.Przerzucił dźwignie i mechaniczny potwór ożył, w jego trzewiach zbudził się ruch, a cielsko zadrżało od głębokiego głuchego dudnienia.Z jazgotem gąsienic machina powoli ruszyła i z impetem wbiła stalowe kły w zbocze wzniesienia.Szczęki zwarły się, wyrywając kawał gliny, a podajniki przetransportowały materię dalej, do wnętrza, gdzie pod ogromnym ciśnieniem i w temperaturze mięknięcia substancji uformował się płaski równoległościan.Po godzinie pracy maszyna wyrzuciła z siebie kilkadziesiąt gładkich bloków skalnych.Mężczyzna obojętnie spoglądał na swoje dzieło.Potem przesiadł się do innej maszyny.Zniwelował teren i rozpoczął spajanie wytworzonych wcześniej bloków.Słońce zachodzące za blade mgły pustynne wycieniowało ciepłą czerwienią gotowy dom z płyt skalnych.Mężczyzna spoczął na progu i czekał.Kobieta przyszła tuż po zachodzie słońca.Widział ją już wcześniej, zanim szary mrok wypełzł z pustyni i objął cały płaskowyż.Oderwała się od czerwonej ściany wzniesienia i szła prosto ku niemu, wysoka i złotowłosa, a jej jasne ciało miało odcień różu.Gdy przyszła, pomógł jej otrzepać się z gliny i oboje zasiedli bez słowa przy kamiennym stole, na którym parowały misy ze strawą.Po posiłku udali się na spoczynek, układając się wprost na miękkim piasku.Jak tylko tarcza słońca wynurzyła się z porannego zamglenia i pastelowym blaskiem zalała płaskowyż z szeregiem gotowych do akcji maszyn, oboje wstali i udali się do pracy.Mężczyzna znów atakował zbocze wzniesienia, składał i spajał płyty, polerował wieże, wycinał i ustawiał obeliski.Kobieta zajmowała się wykańczaniem wnętrz powstających budowli lub wytyczaniem i układaniem ulic.O zmroku na pociemniałym niebie zawisła sina i ospowata twarz księżyca, lecz ludzie niczego nie zauważyli.Odstawili maszyny, wrócili do domu i zasiedli nad parującymi misami ze strawą.W ciągu pięciu dni zbudowali całą dzielnicę Miasta.Nad płaskowyżem wznosiły się coraz wyższe i śmielsze konstrukcje, a ponad dachami domów górowały strzeliste wieże.Kamienny las budowli był szary, ponury i dostojny.Szóstego dnia zajęli się konserwacją maszyn.Używając innych mechanizmów sprawdzali układy sterujące, czyścili silniki, smarowali łożyska.Siódmego dnia nie poszli do pracy.Mężczyzna wylegiwał się na swoim posłaniu lub wygrzewał na słońcu.Raz otarł się przypadkiem o Kobietę, przyciągnął ją ku sobie i odczuł krótką, ostro szarpiącą trzewia przyjemność.Puścił ją bez słowa.Następnego dnia rozpoczęli budowę drugiej dzielnicy.Pracowali w zapamiętaniu wiedząc dobrze, co mają robić.Praca była ich żywiołem, kamienne Miasto - celem.Niczego innego nie potrzebowali ani nie chcieli.Myśleli tylko o budowaniu, a także o ulepszaniu maszyn, które na drugi dzień znajdowali zawsze przestrojone zgodnie ze swoimi życzeniami.Przyjmowali to obojętnie i brali się w milczeniu do roboty.W ten sposób powstawały coraz to nowe dzielnice, rozrastał się i gęstniał szary kamienny labirynt.Kiedyś Mężczyzna skierował jedną z maszyn pionowo w dół i wrył się pod ziemię, gdzie rozpoczął budowę drugiego Miasta.Kobieta podążyła za nim.Tak budowali i budowali w dzikiej pasji zwielokrotniania.Aż nadszedł kiedyś wieczór pełen niepokoju i napięcia.Powietrze co chwila rozjaśniały dalekie stłumione błyski, a na ostrych szczytach najwyższych wież paliły się blade ognie.Wtedy Kobieta po raz pierwszy spojrzała w niebo.Na tle głębokiego granatu gwiazdy rozsypały się srebrnym pyłem.Mężczyzna powędrował czujnym wzrokiem za spojrzeniem Kobiety, lecz nie dostrzegł niczego.Wzruszył ramionami i nie czekając na swoją towarzyszkę ruszył przed siebie szeroką ulicą, wyłożoną gładkimi kamiennymi płytami, spoglądając z dumą na wzniesione ostatnio budowle.Lecz pewnego wieczora i on dostrzegł gwiazdy.Odstawił właśnie swoją żółtą maszynę, którą posługiwał się najczęściej, na parking pod wzgórzem, odwrócił się ku Miastu i wtedy ujrzał je.W trójkątnym wycinku czarnoniebieskiego nieba, pozostawionym między spadzistymi dachami, zawisły wielkie, nieruchome, jasnobłękitne.Wieczorne zamglenie starło z firmamentu drobny pył dalekich słońc, tak że pozostały tylko te płonące najsilniejszym blaskiem.- One tam są - odezwał się powoli po raz pierwszy, niezgrabnie wymawiając słowa.- Tak - dodała cicho towarzysząca mu Kobieta.Pracowali potem ciężko przez wiele dni, jakby chcąc za wszelką cenę wymazać z pamięci to, co zaszło.Lecz kiedyś o pogodnym zmierzchu wpatrywali się jak urzeczeni w głębokie, pełne odległych i niedostępnych światów niebo.Mężczyzna poczuł, że w jego ciężką, stwardniałą dłoń wsuwają się smukłe palce Kobiety.Nie odepchnął jej.Nie wstydzili się już teraz spoglądania w niebo.Codziennie o zmierzchu, po powrocie z pracy, przystawali przed progiem swojego domu i długo patrzyli.Pełna surowego uroku, starczo pomarszczona twarz księżyca była dla nich następnym odkryciem.Tymczasem miasto rosło i potężniało.Prawie cały płaskowyż zapełniały zwaliste szare budowle.Kiedyś Kobieta poczęła ozdabiać ścianę świeżo ukończonego domu prostym reliefem.Mężczyzna opuścił swój pojazd i podszedł aby jej przeszkodzić w tej bezużytecznej pracy, lecz przystanął zdumiony - prosty, surowy gmach stał się jakby lżejszy, zgrabniejszy, wyróżniał się spośród innych ciężkich konstrukcji.I wtedy dostrzegł też, że Kobieta jest piękna : jej nogi były długie i smukłe, kształtne biodra sklepione wysoko, a wąskie plecy pełne życia pod miedzianozłotą skórą, gdy z pasją pracowała nad kamienną rzeźbą.Podniósł ją z klęczek i przytulił, i po raz pierwszy poczuł ciepło tak dobrze znanego ciała, a w jej wielkich oczach pełnych teraz złotych iskier ujrzał kuszące odbicie nie znanego mu świata.Nadal pracowali całymi dniami, lecz teraz więcej piękna usiłowali zawrzeć we wznoszonych budowlach.Pod ścianami pojawiły się zadumane posągi, powierzchnie placów stroiły się w barwne mozaiki, a gmachy odznaczały się śmiałą i lekką konstrukcją [ Pobierz całość w formacie PDF ]