[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kenzie postanowiła, że zaprosi Annalisę na lunch, ale łatwiej byłozdecydować, niż wykonać.Kiedy już tamta odmówiła jej cztery dni podrząd, oświadczyła w końcu:- Dzisiaj nie przyjmuję do wiadomości, że nie możesz.Będziemymówiły o interesach, więc musisz pójść.To polecenie służbowe.- Tak, Kenzie - zgodziła się potulnie Annalisa.- W porządku.- Dobrze.Czy lubisz chińszczyznę?Annalisa zmarszczyła czoło.- Podoba mi się porcelana - powiedziała powoli - ale obrazy są zbytwystylizowane jak na mój gust.- Jedzenie, Annaliso, chodzi mi o chińskie jedzenie.- Och! - Dziewczyna zaczęła się niespokojnie wiercić.- Ja.napraw-dę nie wiem.- wymamrotała.Kenzie zabrała ją do First Wok, gdzie usiadły przy dwuosobowym sto-liku i zajęły się przeglądaniem menu.Annalisa niemal natychmiast odło-żyła swoje.- Już zdecydowałaś? - zapytała Kenzie zaskoczona.Jej towarzyszka potrząsnęła głową.- Nie jestem przyzwyczajona do jedzenia w restauracjach.Nie mampojęcia, co zamówić.- No to ja zamówię za ciebie - zaproponowała Kenzie.Dla siebie wybrała kluseczki z jarzynami, a potem talerz jarzyn w so-sie chili, a dla Annalisy pierożki na parze i krewetki na chrupko.- I do tego brązowy ryż - powiedziała kelnerowi.Czekały, popijając herbatę z niewielkich czarek bez uszek.Kenzie rzu-ciło się w oczy, że Annalisa ma paznokcie obgryzione do żywego mięsa.Najwyrazniej przestała używać sztucznych.Kiedy przyjrzała jej się bliżej, zauważyła coś jeszcze.Koleżanka nieprezentowała się już tak elegancko; bluzkę miała pomiętą, a żakiet obsy-pany na ramionach łupieżem.Jeszcze trochę, a znowu będzie wyglądała jak czupiradło.Jak poru-szyć sprawę jej wyglądu, żeby jej nie zrobić przykrości? No, na pewnoteraz nie czas na to.Próbując rozkręcić rozmowę, uśmiechnęła się promiennie i powie-działa:- Tak niewiele o tobie wiem.Miałam nadzieję, że przy tej okazji le-piej się poznamy.Annalisa kiwnęła głową.- Uczyłam się u profesora Fiornetino w Ambrosiana.-.i pracowałaś w Uffizi - odpowiedziała Kenzie, przypominając so-bie jej życiorys.- Tak, tak, to wszystko wiem.Ale na myśli miałam coś.bardziej osobistego.- Osobistego? - Tamta patrzyła na nią bez zrozumienia.- Tak, no, wiesz, skąd pochodzisz, czym się interesujesz, czy maszbraci i siostry.Twarz Annalisy pobladła, a ciało sprężyło się, jakby czekała, aż ją ktośuderzy.Potem usta jej się rozchyliły, a oczy napełniły się łzami.Szybkoodwróciła wzrok.Kenzie przerażona była taką reakcją.- Przepraszam cię, Annaliso - powiedziała ze skruchą, natychmiastsię wycofując.- Nie musisz o tym mówić, jeżeli nie chcesz.W zasadzie oniczym nie musimy rozmawiać.Dziewczyna kiwnęła głową i otarła sobie oczy dłońmi.Robiła wraże-nie maleńkiej, kruchej i opuszczonej; siedziała wpatrując się w filiżankępo herbacie, jakby z fusów usiłowała wyczytać przyszłość.- Wszystko w porządku, Kenzie.Są.są takie sprawy, o których ja poprostu nie potrafię.- Rozumiem.- Kenzie zobaczyła, że zbliża się kelner.- Przygotuj się,nadciąga nasze żarcie!Annalisa wpatrywała się ze zdumieniem w obfitość talerzy, miseczek ipojemniczków, które ni stąd ni zowąd zaczęły pojawiać się na stole.- Tak dużo! - wykrzyknęła.- Nigdy tego wszystkiego nie zjem!Kenzie rozdarła opakowanie z pałeczkami i wykonała nimi zaprasza-jący gest.- No? Na co czekasz? Zabieraj się do jedzenia.Annalisa wzięła widelec i zaatakowała stojące przed nią dania.Jadław milczeniu, chyba nawet nie gryząc, jakby od tygodni nie miała wustach porządnego posiłku.Kenzie wciąż jeszcze nie skończyła przysta-wek, kiedy Annalisa odłożyła widelec i oparła się o krzesło.Jej talerze i miseczki były puste; nie zostało ani jedno ziarenko ryżu.- Czy zamówić ci jeszcze jedno danie? - zażartowała Kenzie, wciążusiłując stworzyć swobodną atmosferę.- Och, nie! - odrzekła poważnie Annalisa.- Ale dziękuję, że zapyta-łaś.Kenzie z trudem mogła uwierzyć, że taką dostała odpowiedz.Mój Bo-że, pomyślała, do jakiego stopnia można być wypraną z poczucia humo-ru?Annalisa zaczęła się delikatnie wiercić.- Ja.naprawdę ja już powinnam wracać do roboty, Kenzie - wyjąka-ła nieśmiało.Ta wytrzeszczyła na nią oczy.- Ale to jest nasza godzinna przerwa na lunch!- Tak, ale jest tak wiele do zrobienia.Kenzie uznała, że nie warto się sprzeczać.- To biegnij - powiedziała, zmuszając się do uśmiechu.Annalisa otworzyła swoją czarną, skórzaną torbę, którą wybrał dlaniej Arnold.- Ile.ile ci jestem winna?- Nic.Wpiszę to na rachunek firmy.Płaci Burghley.- Kenzie beztro-sko pomachała ręką w powietrzu.- Naprawdę?- Tak.- Uznała, że najłatwiej będzie skłamać.- No to dziękuję ci, że mnie zaprosiłaś.- Annalisa pospiesznie odsu-nęła krzesło i wstała.- %7łyczę ci smacznego.A potem kuląc się, jakby się chciała przed czymś bronić i odwracającoczy, żeby nie napotkać czyjegoś spojrzenia, pędem uciekła.Kenzie siedziała, patrząc w ślad za nią w zamyśleniu.Arnold ma ra-cję, stwierdziła z westchnieniem.Patronce brzydkich kaczątek niewąt-pliwie roboty nie zabraknie.* * *Robert zaczął ostatnio coraz bardziej ryzykować; daleko mu było doczasów, kiedy na samym początku okazywał nadmierną ostrożność.Początkowo, gdy przychodził z wizytą do Bambi, kazał wprowadzaćswoją długą limuzynę wprost w paszczę podziemnego parkingu Bur-ghleya.Wysiadał, przechodził obok stanowiska ochroniarza, podawałswe nazwisko i jechał windą prosto na dwudzieste siódme piętro.Bez żadnych zgrzytów.Po jakimś czasie nie wpadał już w taką panikę, kazał podjeżdżaćprzed okryte markizą frontowe wejście do Auction Towers i pozwalał sięodzwiernemu obsłużyć, rozglądając się przy tym bacznie dookoła, nawypadek gdyby gdzieś na chodniku znalazła się jego żona.I wciąż nie było żadnych zgrzytów.W końcu Robert w ogóle przestał rozglądać się po chodnikach.Czytakie wybiegi były naprawdę potrzebne? Jak słusznie zwróciła mu uwagęBambi, miał pełne prawo bywać w tym budynku.I do cholery jasnej, tak było! Wszak to diabelnie wspaniały kawałeknieruchomości, a on miał w nim lwi udział.To jego teren.To on był tutajwielką figurą.I pomyśleć, że przekradał się do tego budynku jak jakiśeunuch-pantoflarz - można pęknąć ze śmiechu!Teraz, kiedy jego limuzyna zatrzymała się przed Auction Towers, na-wet nie zadał sobie trudu, żeby popatrzeć na prawo czy lewo, tylko skie-rował wzrok wprost przed siebie, którego to przeoczenia miał wkrótceserdecznie żałować [ Pobierz całość w formacie PDF ]