[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszedł Doktor, spojrzał na tablicę, na rozsypane, szkliste szczątki, na nich.— Co tu się dzieje? — spytał.— Co to znaczy?! — podniósł gniewnie głos.— Nic takiego.Masz już dwóch pacjentów- — powiedział obojętnie Fizyk, a gdy Doktor patrzał na niego z osłupieniem, wziął ze stołu licznik i skierował jego wylot na własne ciało.Radioaktywny kurz wniknął w materiał kombinezonu — geiger zaterkotał przeraźliwie.Twarz Doktora poczerwieniała.Przez chwilę stał bez ruchu, zdawało się, że strzeli w podłogę strzykawką, którą miał w ręku.Powoli krew odpływała mu z twarzy.— Tak? — powiedział.— Dobrze.Chodź.Ledwo wyszli, Cybernetyk narzucił ochronny płaszcz i zaczął pospiesznie sprzątać promieniujące okruchy.Wyprowadził ze ściennego schowka półautomat oczyszczający i puścił go na pozostałą plamę.Dubelt leżał bez ruchu, patrzał na jego krzątaninę, kilka razy słabo zakaszlał.Po jakichś dziesięciu minutach Fizyk wrócił z Doktorem — miał na sobie białe płócienne ubranie, szyję i ręce pokrywały grube zwoje bandaża.— Już — powiedział prawie wesoło do Cybernetyka.— Nic takiego — pierwszy stopień albo i to nie.Doktor z Cybernetykiem wzięli się do podnoszenia dubelta, który pojąwszy, o co idzie, wstał i wyszedł posłusznie z laboratorium.— I po co było to wszystko? — spytał Cybernetyk.Nerwowo chodził po sali, wtykając we wszystkie szpary i kąty czarny pyszczek geigera.Od czasu do czasu tykot nieco przyspieszał.— Zobaczysz — odparł spokojnie Fizyk.— Jeżeli on ma głowę na właściwym miejscu — zobaczysz.— Dlaczego nie włożyłeś ubrania ochronnego? Żal ci było tej minuty?— Musiałem pokazać to jak najprościej — powiedział Fizyk.— Jak najnaturalmiej, bez żadnych “domieszek", rozumiesz?Zamilkli.Wskazówka ściennego zegara przesuwała się wolno.Cybernetyka począł w końcu morzyć sen.Fizyk manipulując wystającymi z bandaża palcami niezręcznie zapalił papierosa.Wpadł Doktor, w poplamionym fartuchu, wściekły skoczył do Fizyka.— To ty! To ty, co?! Coś z nim zrobił?!— A co takiego? — uniósł głowę Fizyk.— Nie chce leżeć! Ledwo dał się opatrzyć, wstaje i pakuje się w drzwi, o, już go tu masz.— dodał ciszej.Dubelt wszedł.Kuśtykał niezgrabnie.Po podłodze ciągnął się za nim rozwinięty koniec bandaża.— Nie możesz go leczyć wbrew jego woli — chłodno powiedział Fizyk.Rzucił papierosa na podłogę, wstał i zdusił go nogą.— Weźmiemy chyba ten kalkulator z nawigacyjnej, co? Ma największy zasięg ekstrapolacji — powiedział do Cybernetyka.Ten drgnął, przebudzony, zerwał się na równe nogi, chwilę patrzył pijanym wzrokiem i wyszedł szybko.Zostawił otwarte drzwi.Doktor z pięściami w kieszeniach fartucha stał na środku laboratorium.Na słabe człapnięcie odwrócił się.Popatrzał na olbrzyma, który zbliżał się powoli, odetchnął.— Już wiesz? — powiedział.— Już wiesz, co?Dubelt kaszlnął.Tamci trzej spali przez cały dzień.Kiedy obudzili się, zapadał zmierzch.Poszli prosto do biblioteki.Przedstawiała obraz przerażający.Stoły, podłoga, wszystkie wolne fotele zawalone były stosami książek, atlasów, pootwieranych albumów, setki zarysowanych arkuszy walały się pod nogami, pomieszane z książkami leżały części aparatów, kolorowe plansze, puszki konserw, talerze, szkła optyczne, arytmometry, cewki, o ścianę opierała się tablica, z której ściekała woda zmieszana z kredowym miałem, gruba warstwa wyschłego wapiennego prochu pokrywała skorupą palce, rękawy, nawet kolana trzech ludzi.Siedzieli naprzeciw dubelta, zarośnięci, z przekrwionymi oczami i pili kawę z wielkich kubków.Pośrodku, tam gdzie przedtem znajdował się stół, na wolnej przestrzeni, wznosił się szkielet dużego elektronowego kalkulatora.— Jak idzie? — spytał Koordynator, stając w progu.— Świetnie.Ujednoznaczniliśmy już tysiąc sześćset pojęć — odparł Cybernetyk.Doktor wstał.Miał jeszcze na sobie biały fartuch.— Zmusili mnie do tego — powiedział.— On jest porażony — wskazał na dubelta.— Porażony!? — Koordynator wszedł do środka.— Co to znaczy?— Przeszedł przez plamę radioaktywną w otworze — wyjaśnił Fizyk.Odstawił nie dopitą kawę i ukląkł przy aparacie.— Ma już o dziesięć procent białych ciałek mniej niż przed siedmioma godzinami — powiedział Doktor.— Degeneracja hyalinowa — zupełnie jak u człowieka.Chciałem go izolować, musi mieć spokój, ale nie daje się leczyć, bo Fizyk powiedział mu, że to i tak nie pomoże!— Czy to prawda? — zwrócił się Koordynator do Fizyka.Ten, nie odrywając się od gwiżdżącego aparatu, skinął głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]