[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każdy oddech był rozpaczliwym krzykiem, coraz głośniejszym, w miarę jak słyszał narastający ryk silnika i widział przybierający na sile blask reflektorów.Każda grudka śniegu rzucała własny czarny, poszarpany cień, on zaś czuł za plecami straszliwego tygrysa ludożercę, pędzącego ku zdobyczy, pędzącego coraz szybciej.Rozległ się donośny chrzęst, zgrzyt metalu i Buddy wrzasnął rozpaczliwie, kiedy zderzak Christine wgniótł w twardy śnieg jego stopę.Wyszarpnął ją natychmiast, pozostawiając w zaspie drugi but.Czołgając się i łkając rozpaczliwie Repperton dotarł wreszcie na szczyt pryzmy usypanej kilka dni wcześniej przez jeden z pługów śnieżnych Gwardii Narodowej, zachwiał się, szukając ramionami oparcia i o mało nie stoczył się z powrotem.Odwrócił się, by spojrzeć na Christine.Plymouth cofnął się na przeciwną stronę drogi, po czym natychmiast ruszył do przodu, buksując wściekle tylnymi kołami.Rąbnął w śnieżną skarpę trzydzieści centymetrów poniżej miejsca, gdzie przywarł Buddy, posyłając w dół małą lawinę śniegu.Pod wpływem uderzenia maska wgięła się jeszcze bardziej, ale Buddy’emu nic się nie stało.Christine wycofała się powoli, a jej silnik zdawał się wydawać gniewne, zdesperowane pomruki.Repperton wrzasnął tryumfalnie i pokazał jej wyprostowany środkowy palec.- Pieprzę cię! Pieprzę cię!Z ust trysnęły mu kropelki krwi i śliny.Wraz z każdym oddechem paraliżujący ból w lewym boku nasilał się coraz bardziej.Christine skoczyła naprzód i ponownie uderzyła w śnieżną bandę.Tym razem obsunęła się znaczna część skarpy, grzebiąc jej wyszczerzony pysk, Buddy zaś o mało co nie zsunął się wraz z nią.Uratował się cofając raptownie tyłem i wbijając w śnieg ręce zakrzywione niczym krwawiące haki.Jego nogi stanowiły teraz jedno wielkie ognisko bólu; przetoczył się na bok, dysząc ciężko jak wyrzucona na brzeg ryba.Christine zaatakowała po raz kolejny.- Odpieprz się! - ryknął Buddy.- Odpieprz się ode mnie, ty cholerna dziwko!Uderzyła znowu; śnieg zasypał jej maskę aż po przednią szybę.Ożyły wycieraczki, odgarniając go wściekle na boki.Cofnęła się, Buddy zaś zrozumiał, że po następnym ataku spadnie na jej maskę wraz z kaskadą śniegu.Odepchnął się rozpaczliwie i stoczył na drugą stronę zaspy, krzycząc głośno, kiedy połamane żebra przesuwały się trąc jedno o drugie.Znieruchomiał w sypkim śniegu.Leżał na plecach i wpatrując się w wygwieżdżone niebo szczękał bezsilnie zębami.Jego ciałem zaczęły wstrząsać nie kontrolowane dreszcze.Christine nie ponowiła ataku, lecz Repperton wyraźnie słyszał cichy pomruk jej silnika.Czekała.Zerknął na szczyt śnieżnej zaspy przesłaniający część nieba.Wydobywający się zza niej blask bijący od płonącego camaro zaczął nieco przygasać.Ile czasu minęło od chwili katastrofy? Nie miał pojęcia.Czy ktoś zauważy ogień i przybędzie mu na ratunek? O tym także nie miał pojęcia.Niemal jednocześnie zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy: że z ust w zastraszającej ilości płynie mu krew oraz że jest mu bardzo zimno.Jeżeli nikt się nie zjawi, z pewnością zamarznie na śmierć.Ogarnięty przerażeniem dźwignął się z ziemi i usiadł.Zastanawiał się właśnie, czy nie powinien wczołgać się z powrotem na skarpę, by obserwować Christine - teraz, gdy jej nie widział, czuł jeszcze większy niepokój; kiedy przypadkiem zerknął jeszcze raz w górę, oddech uwiązł mu w gardle.Na szczycie zaspy stał jakiś człowiek.Tyle tylko, że to nie był człowiek, lecz trup.Gnijący trup w zielonych wojskowych spodniach.Nie miał koszuli, ale jego poczerniały tułów spinał pokryty pleśnią szeroki, ortopedyczny pas.Białe kości wyglądały przez pęknięcia w skórze opiętej ciasno na twarzy.- Koniec z tobą, zasrańcu - szepnął oświetlony blaskiem gwiazd upiór.Repperton wybałuszył oczy i zaczął histerycznie wrzeszczeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]