[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyszły mi do głowy słowa profesora Soto: "Całość miała pewien plan, wielki plan, nie wiemy tylko, czego to był plan!"Głaz ponad dwumetrowej wysokości stał owinięty w plastyk.- Co to jest? - spytałem.Sylvia i Margarita odwiązały sznury i ściągnęły ochronne nakryciez olbrzyma.Przede mną stał monolit z wieloma wyrytymi liniami,przecinającymi się pod kątem prostym.- Co to jest? - powtórzyłem.Sylvia odpowiedziała:- Indianie mówią, że to plan tego kompleksu.- A więc coś jakby plan miasta?Dziewczyny skinęły głowami, zaznaczyły jednak od razu, że profesor Soto żywi co do tego pewne wątpliwości.Kazał owinąć kamień, aby ochronić go przed wietrzeniem - z nadzieją, że kiedyś odsłoni on swoją tajemnicę przed naukowcami.WodotryskiNieopisane odgłosy dżungli zagłuszył nagle szum wody, której jednak nigdzie nie było widać.Sylvię i Margaritę rozbawiło moje zdumienie,a potem razem odsunęły żaluzję lian: z urwiska spadał wodospad, wodawpadała w zgrabnie zbudowaną kamienną rynnę, a następnie płynęłaporządnym kanałem obok kolistej platformy.Kiedy pomyśleć, że rejon tak obfitujący w tropikalne deszcze byłosuszany, rośnie bezgraniczny respekt wobec projektantów.Znamsłynne tarasy ryżowe w górach Filipin, a także strome tarasy do uprawy roli w Machu Picchu w Peru.Ani jednego, ani drugiego nie można porównywać z Buritaca 200.Tu nie stosowano - jak w Tiahuanaco i Puma Punku w Boliwii al-bo w Sacsayhuaman w Peru - monolitów o ogromnym obwodzie,a jednak poruszono miliony metrów sześciennych kamieni, bo okaza-ło się, że wszystkie zbocza są wzmocnione sztucznie.Po pierwszych znaleziskach rozpoczęło narastać ogromne zdumienie, które towarzyszy zawsze początkom wielkich odkryć.Buritaca 200 wciąż będzie nam dostarczać nowych niespodzianek.Nagle wyjce i ptaki zamilkły.Od zboczy zaczął odbijać się warkothelikoptera.Minęło pięć godzin.Sylvia, Margarita i ja pośpieszyliśmy wąską drogą, a następnie schodami na taras służący za lądowisko.Bez dziewcząt zabłądziłbymjak amen w pacierzu.Hernando rozmawiał z żołnierzami, którzy powitali mnie tak intensywnym milczeniem.Wyjąłem z toreb wszystko, co nie było mi koniecznie potr2ebne i oddałem dziewczętom, które tak mi pomogły - lekką wiatrówkę NASA, spray na owady, plaster, dynamolatarkę,dwa śrubokręty i taśmę mierniczą.W dżungli wszystko może się przydać.Helikopter wzniósł się, zrobvł pętlę tuż nad koronami drzew i poleciał w kierunku morza.Nasze lądowisko oddalało się coraz bardziej,a w końcu pochłonęła je dżungla.Starsi i młodsi braciaProfesor Soto powiedział mi, że Indianie Kogi uważali się - jak ichprzodkowie, Taironowie - za "starszych braci" na naszej planecie.Pozostali ludzie są dla nich "młodszymi braćmi", bo to prakapłani Taironów przynieśli życie z Kosmosu do ich kraju.Taironowie mieli niegdyś wielką kulturę.Dlaczego Indianie Kogi ubierają się dziś tak nędznie? Dlaczego nie wykonują już przedmiotów ze złota, dlaczego nie przędą nici i nie tkają kunsztownych tkanin? Dlaczego nie malują już mitologicznych scen na ceramice?Mama, ich najwyżsi wszechwiedzący kapłani, powiedzieli Indianom Kogi, że już nie warto.Bogowie dali "młodszym braciom" szansę stworzenia tak niebezpiecznych rzeczy jak armaty, helikoptery, samoloty, samochody, łodzie podwodne i rakiety, ale "młodsi bracia" nie wiedzieli, jak się z nimi obchodzić.A więc wkrótce te zabawki wzniecą pożogę na świecie, dlatego już nie warto, chociaż mama - a więci wszyscy Kogi - są przekonani, że to właśnie oni zachowają rodzajludzki po końcu świata.Gdy zaburzy się spokój świętych górJestem przeciwieństwem proroka, zwiastującego koniec świata.Jestem optymistą, bo nadal stawiam na inteligencję ludzi, która zdoła rozpoznać i odsunąć niebezpieczeństwo, wjakie się wmanewrowaliśmy.Nie mogę jednak nie zauwaźyć, że proroctwa Indian Kogi zgadzają się z przekazami innych plemian indiańskich - od Chile po Kanadę.W styczniu 1980 roku odbyło się w Montrealu spotkanie, na które przybyli zewsząd indiańscy kapłani.Przedstawiciel Indian Yanomano z Wenezueli powiedział na kongresie:"W pobliżu kraju, w którym żyje mój lud, jest kilka gór, są to dla nasgóry święte.Jedną nazywamy 'Niedźwiedź', drugą 'Małpa', trzecią'Ptak'.Na długo nim przyszli tu biali, nasi czarownicy wędrowali często ku tym górom.Nikomu innemu nie było wolno wchodzić w te okolice.W górach tkwiły wielkie moce, starzy zaś mędrcy naszegoludu powiadali o jakimś niebezpiecznym materiale, który tam leży.Nasza tradycja mówi, że gdy zaburzy się spokój tych gór, zdarzy sięokropne nieszczęście.Wielki deszcz zaleje wtedy wszystko i zabijenasz lud".Tak, a potem Indianin Yanomano wyjawił rzecz najstraszliwszą:przed kilku laty japońscy naukowcy prowadzili badania-w tych górach.i znaleźli tam złoża uranu!Jak takie informacje - potwierdzone naukowo dopiero przed dwo-ma laty - dostały się do prastarych indiańskich legend? Kto przed tysiącem lat i wcześniej wiedział, że w górach są niebezpieczne substancje? Kto mógł przewidywać, że wykorzystywanie złóż świętych gór wywoła straszliwe nieszczęście?Ponieważ dawni Indianie na pewno nie byli w stanie skonstruować instrumentów pomiarowych, którymi dałoby się zlokalizować uran, należy zadać pytanie: Skąd czerpali informacje? Czy ich wrażliwość pozwalała umiejscowić niebezpieczne promieniowanie? A może w pobliżu świętych gór widzieli żywe istoty umierające w męczarniach? Możliwe jest przecież, że przyroda nie zabezpiecza swoich zapasów uranu tak troskliwie jak nowoczesne elektrownie jądrowe.Przyroda nie troszczy się o żywych i umarłych.Lecz i w takim przypadku, gdy Indianie przeczuwali - nieważne,w jaki sposób - istnienie niebezpiecznej substancji w górach, nie-zrozumiałe jest, skąd mogli wiedzieć o ukrytym niebezpieczeństwie grożącym przy eksploatacji złóż.Jesteśmy dumni z tego, że nasza tak rozwinięta technicznie nauka może zmierzyć to, co niewidzialne.Kto jednak zdeponował wiedzę prekognitywną? Kto uczulił Indian Yanomano na niebezpieczeństwo ukryte w górach?Odpowiedzi udzielają Indianie: byli to ich niebiańscy nauczyciele! Oczywiście, że moźna pójść na łatwiznę i uznać "niebiańskichnauczycieli" za wytwory fantazji, lecz wówczas dostaniemy się w ślepy zaułek [ Pobierz całość w formacie PDF ]