[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stuknął lekko głowąw zamykającą tunel przegrodę.Upewnił się jeszcze, spoglądając przezchwilę na fosforyzujący wyświetlacz trasera.Znowu blask noża, oślepiający aż do bólu przywykłe do mroku oczy.Wytopił przejście już w trzech czwartych, kiedy gwałtowny świst drą-cego się na postrzępionej grodzi wichru przypomniał mu o przylgach.Baran.Skleroza cholerna, cymbał! Założył przylgę na prawą rękę, do-piął pasek i zacisnął palce na rękojeści, szukając włącznika magne-su.Jest.Przybiło mu łapę do grodzi, aż łoskot poszedł.Ostrożnie, pa-lancie.Lewą ręką dokończył wycinanie przegrody, po czym ostrożnieprzeniósł postrzępiony płat grubej blachy za siebie i ułożył na płask,żeby znowu nie narobić hałasu.Wystawił rękę dęło jak cholera.Teraz, zdaje się, będzie tak już do końca.To nic do sztolni jeszczeparę metrów.Zciągnął buty i skarpety, żeby założyć przylgi do nogi.Dłuższą chwilę mocował się z nimi, sprawdził jeszcze, czy duży palectrafia na włącznik magnesu trafiał, dobra, teraz łapy.Wczołgał się w porywisty nurt zimnego jak lód powietrza i prze-pełzł jeszcze tych kilka metrów do ostatniej kratki, oddzielającej good sztolni.Musiał trzymać się na magnesach, inaczej przecisnęłoby goprzez nią w plasterkach.Nóż, cztery cięcia, ponowne założenie przy-lgi na prawą rękę parę sekund.Swołocka kratka wyśliznęła mu sięz ręki i poleciała gdzieś w dół, w czeluść szybu.Nie usłyszał odgłosuupadku może za daleko, a może po prostu pęd powietrza, urywa-jący mu uszy, zagłuszał wszystko.Dobra, Kensicz, tu się zaczyna gim-nastyka.%7łeby sięgnąć uzbrojonymi w magnesy dłońmi przeciwległejściany musiał wychylić się niemal do pół uda.Poleciałby w dół, gdy-by nie ściągnęły go przylgi, ale i tak rozpięło go jak pająka nad bez-denną przepaścią, z głową dobre pół metra niżej dupy.Opanował ztrudem panikę.Spokojnie.Lewa ręka dziesięć centymetrów w górę.Teraz prawa.Lewa.Prawa.Lewa na bok.Teraz uwaga, noga.O kur.uff.Dobra.Dyszał ciężko, pot zalewał mu oczy, rzezbiąc głębokie bruz-dy w pokrywającej twarz pyłowej skorupie.Duszno, cholera, zrzucićtę pieprzoną maskę.trudno, znowu zapomniał.Obrócił się bokiemdo dziury, przez którą wpełzł do szybu.Tak było łatwiej szyb miałprzekrój prostokąta, jakieś metr dwadzieścia na sześćdziesiąt centy-metrów.Podciągnął nogi wyżej, przylegając plecami do zimnej blachy.Dyszał.Zaraz płuca wyrzyga.Jeszcze ten wiatr prosto w dupę, zadzie-rający kurtkę na głowę, tak silny, że niemal można by na nim usiąść,Dobrze.Na spocone ciało pewnie niezbyt zdrowy, ale pomoże przywchodzeniu.Kurwa mać, Boże święty, ze trzydzieści metrów.Ostat-nia prosta.Serce wali jak zwariowane.Spokojnie.Wszystko idzie do-brze.Czuł, jak mu włosy siwieją.Przepraszam, chłopcy, wysapię sięprzez chwilę.Muszę tu odrobinę ochłonąć, bo spuchnę przy wcho-dzeniu.Boże, żeby to już.Boże, pomóż, kurwa, pomóż, błagam cię, jacię nigdy nie proszę o nic.Przymknął oczy.Ruszył jednak wcześniej, gdy tylko oddech wyrównał mu się jakotako.Szybko chwycił odpowiedni rytm lewa ręka, wyłączyć, w górę,włączyć, prawa, wyłączyć, w górę, włączyć, lewa noga, prawa noga rękanoga ręka noga włączyć wyłączyć drapał się jak prusak po ścianiekuchennego zlewu.Czuł tylko, pod sobą i nad sobą, te kilkadziesiątmetrów tonące w mroku i starał się nie myśleć, co by z niego zosta-ło, gdyby odpadł.Równo, ciągle do góry, Boże, co my innego robimyprzez całe życie, tylko zapierdalać i zapierdalać coraz wyżej, aż na samtop, aż do Ciebie, chociaż łapy bolą, jakby obdzierane z ciała, ołóww udach, kręgosłup trzeszczy, serce wyrywa się z piersi, a dupa cią-gnie w dół jak narzutowy głaz.I nie ma zmiłuj, nie ma dziwne.Boli?Musi boleć.Rzęzisz? Płucami rzygasz, oczy wypadają z orbit i dynda-ją na niteczkach nerwów? Tak musi być.Pchaj się do góry, na prze-kór wszystkim, na przekór sobie, a jak nie, spierdolisz się cholera wiejak głęboko.Nie ma co stawać, robić sobie pikników tu jest kanał,zasrana sztolnia aż do nieba, tu się nie siedzi po to, żeby było dobrze,tylko żeby dolezć na górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]