[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jestem z ciebie bardzo dumna.Pracujesz naprawdę solidnie.Bardzo mnie to cieszy. Dziękuję.- Mogę zadać ci pytanie?Dziewczyna przytaknęła.-Jak masz na imię?-Whitney.-Tak, dobrze.Bardzo dobrze.A jakie nazwisko noszą twoirodzice?- Cerak.Lisa poczuła się, jakby coś stanęło jej w gardle.- Czy ty też nosisz takie nazwisko?- Tak - odpowiedziała dziewczyna ledwo słyszalnym głosem.- A powiesz mi, jak twoi rodzice mają na imię? - głos Lisynieco się załamał, ale udało jej się powstrzymać łzy.- Newell i Colleen.- Oo! Zwietnie.Doskonale ci idzie.Jestem z ciebie dumna.Wjednej chwili wszystkie obawy, jakie miała poprzedniegowieczora, stały się rzeczywistością.Dziewczyna, którą VanRynowie opiekowali się przez ostatnie pięć tygodni, nie była jejsiostrą! Lisę zaskoczyła własna reakcja na to straszliwe odkrycie.Nie poczuła się tak, jakby ktoś ugodził ją w serce.Wiedziała, jakważna była krótka rozmowa sprzed kilku sekund, i postanowiła jązachować w pamięci.Poczuła przedziwnąwięz z dziewczyną na wózku inwalidzkim.Wszystkieniedorzeczności, jakie wypowiedziała Whitney w ciągu ostatnichdni, nabrały nagle sensu.Lisa zawiozła ją korytarzem do jejpokoju.Za parę minut przyszła pielęgniarka i zabrała dziewczynęna kolejną sesję terapeutyczną.Lisa udała się na poszukiwanierodziców.- Powiedziała, że nazywa się Whitney Cerak - oznajmiła Lisa,z trudem łapiąc oddech.- Powiedziała też, że jej rodzice mają naimię Newell i Colleen.Don poczuł, że drętwieje.- Czyli to już chyba wszystko potwierdza, co? - skonstatował.- Nie ma szans, żeby Laura znała takie fakty.Susie chwyciła go za ramię i zaczęła łkać.- Też tak pomyślałam.No i co teraz?- Musimy pogadać z Cindy Barrus, żeby wezwaćprawdziwych rodziców i to potwierdzić.- Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę - odezwała się Susie.-Najzwyczajniej w świecie: nie wierzę!Don i Susie udali się zaraz do gabinetu Cindy, który mieściłsię tuż przy jednej z sal terapeutycznych, a Lisa czekała na nichna ławce w poczekalni.Zanim zapukali do drzwi, przeszli obok Laury" ćwiczącej z terapeutką na drążkach.- Lauro! - ucieszyła się terapeutką.- To było świetne!Pokażesz swoim rodzicom, czego się nauczyłaś?Don i Susie usłyszeli, jak dziewczyna mamrocze: Nie moim". Ma rację - pomyślał Don.- Chyba ma rację, niech jej Bógbłogosławi".Zapukali do drzwi Cindy i weszli do środka.Gindy stała przybiurku i przywitała ich słowami:- O, miło was widzieć.W czym mogę wam pomóc?- Cindy - zaczął niepewnie Don.- Wydaje nam się, że to niejest Laura.Cindy odetchnęła głęboko, usiadła na krześle i położyła dłoniena piersi.- Wiele faktów to potwierdza, więc jesteśmy prawie pewni.Potrzebujemy czegoś, co da nam stuprocentową pewność co dotożsamości dziewczyny.Myśleliśmy o odciskach palców alboczymś podobnym - ciągnął Van Ryn.Twarz Cindy pobladła.-Tak, być może będzie to możliwe.- Znalezliśmy w domu akt urodzenia Laury, ale na nim był tylkoodcisk stopy - tłumaczył Don.- No to będzie problem - wyjąkała Cindy.Nie nadążałamyślami za tym, co słyszała.- A dane dentystyczne? - Don się nie poddawał.- To bywystarczyło?- Jak najbardziej - zgodziła się Cindy.- Znam dentystęsądowego.Myślę, że mógłby wam pomóc.Wszyscy troje skierowali oczy na zegar.- Dochodzi siedemnasta.Jeśli mamy to zrobić, musimy zacząćnatychmiast - ożywił się Don.- Masz książkę telefoniczną? Niepamiętam numeru naszego dentysty.- Tak, pewnie - Cindy podała mu książkę.Don zadzwonił do dentysty, który zapewnił go, że wszystkimsię zajmie.Kilka minut pózniej Van Rynowie udali się do domu.Cindyobiecała zadzwonić, gdy tylko będzie gotowy raport dentysty.- Myślisz, że powinniśmy do niej zajrzeć? - zasugerował Don.Kiedy zadawał pytanie, oboje znali na nie odpowiedz.Byliprzekonani, że badanie dentystyczne tylko potwierdzi to, co jużuznali za prawdę.Teraz analizowali na nowo wszystkie dziwnezachowania dziewczyny, wszystkie zagadkowe zmiany, którewcześniej tłumaczyli sobie pourazową traumą.Gdy szlikorytarzem w kierunku głównego wejścia, Susie mocno chwyciładłoń Dona.- Kiedy ją zobaczyłam w sali terapeutycznej.- głos jej sięłamał [ Pobierz całość w formacie PDF ]