[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten czwarty musiał tam na orbicie wyłapać sporą część umysłu owej dzieciobójczyni - może ona faktycznie umarła i cały poszedł w myślnię? Jak umarła? Samobójstwo popełniła? W kogo się tu Marina przekształca, w jakiegoś psychopatę? Jezu Chryste, z tego się robi kiczowaty horror, redrum, redrum, redrum.Żeby tylko nie teraz! Wojny Monadalne, konferencja w toku, „Curtwaiter".Uniósł sygnet do ust.- Dajcie mi tego syna Vassone, który dzwonił do nas z Bostonu - rzekł wywoławszy Centralę.- Jas Vassone.- Tak jest.- Już.- Mówi Nicholas Hunt - przedstawił się Jasowi.-Przypomina mnie pan sobie?- Tak, chyba tak, to pana kazała mi wtedy zawiadomić.- Dokładnie.Proszę mnie posłuchać.Z pana matką nie jest najlepiej.Miała wypadek, ale to nie to, fizycznie wszystko w porządku.Dobrze by było, gdyby pan jak najszybciej przyleciał do Nowego Jorku i spotkał się z nią.- Ja jestem w Nowym Jorku.- Słucham?- Zaprosiła mnie.To osobiste sprawy.- Wie pan, gdzie ona mieszka?- Tak.- Proszę przyjechać.Teraz.Jestem u niej.Nie wygląda to najlepiej.Przekona się pan.- Czy to ma jakiś związek z.?- Niestety.Proszę się pospieszyć.A ona wciąż siedziała i płakała.Łzy już przestały jej płynąć, pozostał tylko rwany, szybki oddech i grymas twarzy, i mechaniczne kołysanie się w przód i w tył.Hunt dostrzegł w tym pierwszą zapowiedź katatonii i naprawdę się przestraszył.Teraz też po raz pierwszy dotknął go lęk osobisty, lęk przed utratą drugiej osoby, nie zaś korzyści płynących z jej wykorzystywania.Aż się przeraził tego lęku.Toż to dziecinne.Weźmy się w garść, do licha.Jestem przecież dorosłym człowiekiem.Cóż z tego, że się z nią pieprzyłem.Nie z nią ostatnią.Nie dajmy ponieść się emocjom.Nie jestem od niej uzależniony.Nie potrzebuję jej.Przeżyję.Ale estetyka nie podlega racjonalizacji.Patrzył na nią, roztrzęsioną, zapłakaną, w tych zupełnie do niej nie pasujących ciuchach, z białymi włosami dziko splątanymi, paznokciami poobgryzanymi - i aż ściskało go w piersi z żalu po tamtej Marinie Vassone, która wzbudzała dreszcz jednym spojrzeniem bladoniebieskich oczu, jednym dystyngowanym ruchem szczupłej dłoni.- Ja nie chciałam, mój Boże, ja nie chciałam.Gdyby nie sieć, podszedłby i z całej siły trzasnął ją w twarz, i po raz drugi, i trzeci, póki nie rzuciłaby się na niego z pięściami.Tymczasem siedział i patrzył.Cisza w apartamencie.Jej oddech.Szum miasta.Z tego miejsca, pod tym kątem - już nie widział jej twarzy.Nie wiedział, czy cieszyć się z tego, czy nie.Bo jeśli się w końcu na niego obejrzy.Co to wówczas będzie za twarz? Napełniało go to irracjonalnym lękiem.Zupełnie jakby czekał na uniesienie wieka trumny wampira.Telefon po raz kolejny.- Tu Schatzu.Gdzie pan jest?- A o co chodzi?- Muszę natychmiast z panem pomówić.- Pogadamy w Centrali.Albo w Bunkrze.- A kiedy się pan tu zjawi?- Nie wiem.- No nie! Proszę powiedzieć, gdzie pan jest.Przyjadę do pana.Jeśli się okaże, że niepotrzebnie zawracałem panu głowę, może mnie pan wywalić z Programu.- Akurat.- Sam się zwolnię.- Ale co mi pan tu.!- Ważne.- A nie można przez telefon?- Nie, raczej nie.- Dobra, jestem u Vassone.Ale pierwszy przyjechał Jas.Hunt mimo sieci ubezpieczenia prawnego złapał go za ramię i zatrzymał w przedpokoju, bo chłopak ruszył od razu w głąb apartamentu.- Czekaj - syknął Nicholas.- Musisz wiedzieć, że ona.- Puść mnie pan!- Czekaj! To już nie jest twoja matka! To znaczy - nie wiadomo, kto to jest.Trzeba.- Co? Co pan mówi?- Ona pamięta częściowo cudze życie, walczy z nią cudza osobowość, ty jesteś jej synem i.- Chce pan powiedzieć - po dziecięcemu wytrzeszczył na Nicholasa oczy - że jest opętana?- Jak zwał, tak zwał.Usiłuję cię ostrzec.Ściągnąłem cię, bo ty należysz do jej prawdziwego życia i możesz pomóc wyprzeć sprzeczne wspomnienia.Więc uważaj, co mówisz.Nie sugeruj niczego związanego, nawet odległe, z, mhm, dzieciobójstwem.Jas gapił się na Nicholasa jak na wariata, zdumienie walczyło o lepsze z przerażeniem.Hunt wytrzymał jego spojrzenie.W końcu puścił ramię chłopaka i skinął głową w stronę salonu.Weszli doń razem.Marina siedziała w tym samym miejscu, w tej samej pozycji.Tyle że przestała się już poruszać i nic nie mówiła.Hunt nie spuszczał wzroku z twarzy Jasa i dostrzegł na niej niewątpliwy szok.Obca kobieta; gdzie moja matka?- Mamo?Spojrzała.Ale co to za spojrzenie - puste i martwe.A za pustką - zimna rozpacz.- Co się stało? - spytał wyważonym półgłosem Jas.Podszedł i przysiadł na piętach naprzeciw Mariny, tak, że nie mogła już uciec odeń wzrokiem.- Co się stało? No co?- Kiedy ty.- Tak?Zaczęła obgryzać paznokieć kciuka.Z bezruchu przeszła w nerwowe roztrzęsienie: szybkie ruchy głowy, spojrzenia rzucane na ślepo niczym spinning, to tu, to tam, raptowne zmiany grymasu twarzy.- Ja cię bardzo przepraszam - szepnęła przez dłoń.- Za co?Hunt zza jej pleców zamachał na Jasa: nie pytaj, nie pytaj.- Jas - mruknęła.- Tak?- Jas.- Jestem.- Jas, ja.- O Jezu, mamo, ale powiedz, co się [ Pobierz całość w formacie PDF ]