[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczego miałaby zachęcać innych do wyznawania wiary, od której sama odchodzi? Ta myśl pierwszy raz zakiełkowała jej w głowie w trakcie jazdy rowerem po zatłoczonej ulicy.Przeszyło ją wtedy nagłe poczucie winy, strużki potu towarzyszące zdradzie spłynęły spod pach i między piersiami.Resztki sumienia żony misjonarza, uciekające przez pory jej skóry.Pojąć tajemniczą doktrynę.Pojąć starożytną mądrość.Nie ona ją wymyśliła.I nie był to czysty hinduizm.Elspeth została przedstawiona grupie innych poszukiwaczy prawdy, ludziom, którzy jak ona wierzyli w cud, w mistyczną syntezę wszechrzeczy.Chodziła na wykłady, które urzekały ją równie mocno, jak przed laty kazania w kościele.Tyle że teraz słuchała opowieści o Wielkim Czystym Braterstwie Himalajskich Mistrzów, Panu Świata, Buddzie, Mahajanie, Manu, Maitreji.Pełen entuzjazmu Anglik w zwykłej białej kurcie i białych spodniach z zapałem mówił o kluczu, który mogą zdobyć adepci tej nauki, kluczu osiągalnym tylko dzięki długiemu ezoterycznemu treningowi i surowej duchowej dyscyplinie.Ów klucz daje nieśmiertelność i szansę wejścia w krąg takich znakomitości, jak Cagliostro, Abraham, Lao-Cy, Mesmer i Platon.Od brzmienia samych imion kręciło się w głowie.Grek Hilarion.Cudowny Serpis i niebieskooki Koot Hoomi.Boehme i Salomon.Konfucjusz i syryjski Jezus.Wydaje się, że przez wieki mężczyźni i kobiety dążyli do poznania świata, uchwycenia tajnych znaczeń i hierarchii rządzących życiem.W dzisiejszych czasach Wschód i Zachód stapiała w jedno teozofia, naukowa duchowość, poszukująca jedynej prawdziwej mądrości, wiedzy o nadprzyrodzonych prawach rządzących wszechświatem.Elspeth się nie przyłączyła.Jeszcze nie.To było za bardzo odległe od wszystkiego, co znała.Przeskok od pustych białych ścian do zawiłych rzeźb.Od umiarkowania we wszystkim do radosnego nadmiaru.Skrywała swoje myśli przed Andrew.On skrywał swoje przed nią.I kiedy trwali w tym stanie, niezdolni do ostatecznego rozejścia, misja właściwie przestała istnieć.Nawróceni powrócili do starych wierzeń albo odeszli, wchłonięci przez bardziej dynamiczne kościoły działające wśród mieszkańców slumsów - przez baptystów albo luterańskiego pastora z Ameryki, którzy zainstalowali się przy Grant Road.Potem wybuchła wojna.Doszły ich wieści, że Kenneth i Duncan zaciągnęli się na ochotnika.Andrew był dumny.Elspeth czuła tylko gniew.Synowie spędzili większość swego życia z dala od niej, a teraz zabierani byli jeszcze dalej.Jej mali chłopcy z białymi chusteczkami w rękach, zagubieni pośród drobnych literek raportów.Nienawidziła tego z całego serca.Życie zredukowane do czarno-białych zwięzłych słów; ciała, które myła i przewijała, skrępowane irytująco abstrakcyjnymi pojęciami typu „akcja”, „front” i „ofensywa”.Przez jakiś czas ona i Andrew znów wspólnie się modlili, co im się nie zdarzało, odkąd przestali dzielić łoże.To był gest.Elspeth spędzała teraz wieczory w towarzystwie teozofów i innych poszukiwaczy prawdy.Medytowali o żołnierzach, usiłując roztoczyć wokół swoich bliskich tarczę energii psychicznej.Elspeth usłyszała o wojnie przerażające opowieści - że Niemcy są sługami Władcy o Czarnym Obliczu, nieprzejednanymi wrogami prawdy, że nieżyjący już podżegacz wojenny Bismarck naszpikował granice swego państwa magnetycznymi talizmanami, by zapobiec nadprzyrodzonemu oporowi wobec teutońskiej dominacji.Kiedy zaczęły napływać wieści o ofiarach, niektórzy spośród zaprzyjaźnionych teozofów zaczęli działać jako Niewidzialni Przyjaciele.Patrolowali odległy front w ciałach astralnych i prowadzili dusze zabitych ku nowym wcieleniom.Pełna złych przeczuć Elspeth usiłowała nawiązać kontakt z Kennethem i Duncanem.Jeden jedyny raz.Pierwszy i ostatni.Ale nie potrafiła wyjść z ciała, oderwać się od Bombaju.Może była to kwestia słabego opanowania duchowej techniki, tłumaczyła sobie.Telegramy nadeszły w niewielkich odstępach czasu.Kenneth pod Ypres.Duncan pod Loos.Tylko myśl o reinkarnacji pozwoliła jej to przetrzymać.Ktoś pokazał Elspeth Lives ofAlcyone pana Leadbeatera z listą inkarnacji, sławnych wcieleń we wszechświecie od czterdziestu tysięcy lat przed Chrystusem do czasów współczesnych.Juliusz Cezar.Pani Besant.Wcielenia na Marsie, w Peru, na Księżycu.Świadomość ich nieograniczoności przyniosła ukojenie.Ten koszmar był po prostu zakończeniem jednej z wizyt jej synów.Spotkali się przedtem i spotkają potem, setki razy, w setkach form wędrujących w czasie i przestrzeni.Z dwoma telegramami na stole w salonie odkryła, że już się nie boi.Powiedziała Andrew, w co wierzy, spokojnie rozwijając ten wątek niczym dywan na stopniach, po których zejdzie niecierpliwie oczekiwany dygnitarz.Andrew był wstrząśnięty.Powiedział, że zwiódł ją Szatan.Że nie są już mężem i żoną.Tego popołudnia przydźwigał stosy cegieł na podwórko, rozebrał się do koszuli i zaczął wznosić mur.Kiedy Bobby zjawił się tu pierwszy raz, nie mógł się nadziwić władzy, jaką owa konstrukcja ma nad jego nowymi chlebodawcami.Kruszący się krzywy mur, zapadnięty pośrodku, z mężem po jednej i żoną po drugiej stronie, wydawał się mieć niedorzeczną, a jednocześnie mistyczną moc.Podejrzewał, że nawet wielebny nie potrafi wyjaśnić, jak powstał.Mur zrodziło cierpienie.Chodziło o utrzymanie się na posterunku i odgrodzenie się od Elspeth.Nikt go nie rozumiał.Kładąc cegły jedna na drugiej, Andrew czuł się jak ostatni człowiek na świecie.Fala plugastwa porwała nawet jego żonę.Nawet Elspeth.O Boże.Wszystkie jego słabości.Wszystkie poprzednie mury.Nie byłyby konieczne, gdyby nie upadał tak nisko i tak często.Nie miał pojęcia, jak widzą go inni, i niezbyt go to obchodziło.Liczyło się tylko to, co widzi Bóg.Andrew wiedział, co widzi gigantyczne niebieskie oko.Dziurawe wiadro.Cieknący worek ze skóry.Przez chwilę rozważał ułożenie cegieł w kwadracie.Zbudować grobowiec i zamknąć się w nim.Nic takiego się jednak nie stało.Rozpacz jest jedną z rzeczy, które nie są Bogu miłe [ Pobierz całość w formacie PDF ]