[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ludzie prefekta? Varnhagenowie?- Zwykli bandyci.- Hotsporn wypluł liście.- Grasanci.- Zaproponuj im amnestię - zgrzytnęła piaskiem w zębach.- Obiecaj im.- Bądź cicho.Usłyszą.- Hoooo! Hooooo! Tuutaaaaaj! - dobiegało z góry.- Z lewa zachooooodź! Z lewaaaaa!- Hotsporn?- Co?- Masz krew na plecach.- Wiem - odrzekł zimno, wyciągając zza pazuchy zwitek płótna i odwracając się do niej bokiem.- Wepchnij mi to pod koszulę.Na wysokość lewej łopatki.- Gdzie dostałeś? Nie widzę bełtu.- To był arbalet.Żelazny siekaniec, najprawdopodobniej ucięty hufnal.Zostaw, nie dotykaj.To jest tuż przy kręgosłupie.- Psiakrew.Co więc mam zrobić?- Zachować ciszę.Wracają.Załomotały kopyta, ktoś przeszywająco gwizdnął.Ktoś wrzeszczał, nawoływał, rozkazywał komuś, by zawracał.Ciri nadstawiła uszu.- Odjeżdżają - mruknęła.- Zaniechali pościgu.Nie złapali koni.- To dobrze.- My też ich nie złapiemy.Będziesz mógł iść?- Nie będę musiał - uśmiechnął się, pokazując jej zapiętą na przegubie dość tandetnie wyglądającą bransoletkę.- Kupiłem tę błyskotkę razem z koniem.Jest magiczna.Klacz nosiła ją od źrebaka.Gdy pocieram, o, w ten sposób, to tak, jakbym ją przyzywał.Jakby słyszała mój głos.Przybiegnie tu.Trochę to potrwa, ale przybiegnie z pewnością.Przy odrobinie szczęścia twoja dereszka przybiegnie za nią.- A przy odrobinie pecha? Odjedziesz sam?- Falko - powiedział, poważniejąc.- Ja nie odjadę sam, ja liczę na twoją pomoc.Mnie trzeba będzie podtrzymywać w siodle.Palce u nóg już mi martwieją.Mogę stracić przytomność.Posłuchaj: ten wąwóz doprowadzi cię do doliny strumienia.Pojedziesz w górę, pod prąd, na północ.Zawieziesz mnie do miejscowości o nazwie Ttegamo.Tam znajdziemy kogoś, kto będzie umiał wyciągnąć mi żelastwo z pleców nie przyprawiając przy tym o śmierć lub paraliż.- To jest najbliższa miejscowość?- Nie.Bliżej jest Zazdrość, kotliną jakieś dwadzieścia mil, w stronę przeciwną, z biegiem strumienia.Ale tam nie jedź pod żadnym pozorem.- Dlaczego?- Pod żadnym pozorem - powtórzył, marszcząc twarz.- Nie chodzi tu o mnie, lecz o ciebie.Zazdrość to dla ciebie śmierć.- Nie rozumiem.- Nie musisz.Zaufaj mi po prostu.- Giselherowi powiedziałeś.- Zapomnij o Giselherze.Jeśli chcesz żyć, zapomnij o nich wszystkich.- Dlaczego?- Zostań ze mną.Dotrzymam obietnicy.Królowo Śniegu.Przystroję cię w szmaragdy.Obsypię cię nimi.- Zaiste, świetna pora do żartów.- Zawsze jest pora do żartów.Hotsporn objął ją nagle, przycisnął ramieniem i zaczął rozpinać jej bluzkę.Bezceremonialnie, acz bez pośpiechu.Ciri odepchnęła rękę.- Zaiste - warknęła.- Świetna pora i na to!- Na to też każda pora jest dobra.Zwłaszcza dla mnie, teraz.Mówiłem ci, to kręgosłup.Jutro mogą pojawić się trudności.Co robisz? Ach, cholera.Tym razem odepchnęła go mocniej.Za mocno.Hotsporn pobladł, zagryzł wargi, zastękał z bólu.- Przepraszam.Ale jeśli ktoś jest ranny, powinien leżeć spokojnie.- Bliskość twego ciała sprawia, że zapominam o bólu.- Przestań, do cholery!- Falko.Bądź miła dla człowieka cierpiącego.- Będziesz cierpiący, jeśli nie zabierzesz ręki.Zaraz!- Ciszej.Grasanci gotowi nas usłyszeć.Twoja skóra jest jak atłas.Nie wierć się, u licha.Ach, do diabła, pomyślała Ciri, a niech tam.W końcu, jakie to ma znaczenie? Jestem ciekawa.Wolno mi być ciekawą.W tym nie ma żadnego uczucia.Potraktuję go użytkowo i tyle.I bezpretensjonalnie zapomnę.Poddała się dotykowi i przyjemności, jaką przynosił.Odwróciła głowę, ale uznała to za przesadnie skromne i oszukańczo pruderyjne - nie chciała uchodzić za uwodzoną cnotkę.Spojrzała mu prosto w oczy, ale wydało się jej to zbyt śmiałe i wyzywające - takiej także nie chciała udawać.Przymknęła więc zwyczajnie powieki, objęła go za szyję i pomogła przy guzikach, bo szło mu niesporo i marnował czas.Do dotyku palców dołączył się dotyk warg.Była już bliska tego, by zapomnieć o całym świecie, gdy nagle Hotsporn znieruchomiał w bezwładzie.Przez chwilę leżała cierpliwie, pamiętała, że jest ranny i że rana musi mu dokuczać.Ale to trwało trochę zbyt długo.Jego ślina stygła jej na sutkach.- Hej, Hotsporn? Śpisz?Coś pociekło jej na pierś i bok.Dotknęła palcami.Krew.- Hotsporn! - zepchnęła go z siebie.- Hotsporn, umarłeś?Głupie pytanie, pomyślała.Przecież widzę.Przecież widzę, że umarł.* * *- Umarł z głową na moich piersiach - Ciri odwróciła głowę.Żar z komina czerwono zagrał na jej okaleczonym policzku.Być może był tam też rumieniec.Vysogota nie był tego pewien.- Jedyne, co wtedy czułam - dodała, nadal odwrócona - to rozczarowanie.Szokuje cię to?- Nie.To akurat nie.- Rozumiem.Staram się nie ubarwiać opowieści, niczego nie poprawiać.Niczego nie zatajać.Choć czasem mam ochotę, zwłaszcza na to ostatnie.- Pociągnęła nosem, podłubała knykciem w kąciku oka.- Przywaliłam go gałęziami i kamieniami.Byle jak, wyznaję.Ściemniało, musiałam tam przenocować.Bandyci wciąż kręcili się w okolicy, słyszałam ich okrzyki i byłam już więcej niż pewna, że to nie byli zwyczajni bandyci.Nie wiedziałam tylko, na kogo polowali na mnie czy na niego.Musiałam jednak siedzieć cicho.Całą noc.Do świtu.Obok trupa.Brrr.- O świcie - podjęła po chwili - po pościgu dawno przepadł słuch, a już mogłam wyruszyć.Miałam już wierzchowca.Magiczna bransoletka, którą zdjęłam z ręki Hotsporna, faktycznie działała.Kara klacz wróciła.Teraz należała do mnie.To był mój prezent.Jest taki zwyczaj na Wyspach Skellige, wiesz? Dziewczynie należy się kosztowny podarek od jej pierwszego kochanka.Co z tego, że mój umarł, zanim zdążył nim zostać?Klacz łupnęła przednimi kopytami o ziemię, zarżała, stanęła bokiem, jakby każąc się podziwiać.Ciri nie mogła powstrzymać westchnienia zachwytu na widok tej delfiniej szyi, prostej i smukłej, ale mocno umięśnionej, małej kształtnej głowy o wypukłym czole, wysokiego kłębu, budowy zachwycającej proporcjonalnością.Zbliżyła się ostrożnie, pokazując klaczy bransoletkę na napięstku.Klacz prychnęła przeciągle, stuliła ruchliwe uszy, ale pozwoliła chwycić za krężle i dała się pogłaskać po aksamitnym nosie.- Kelpie - powiedziała Ciri.- Jesteś czarna i zwinna jak morska kelpie.Jesteś czarodziejska jak kelpie.Będziesz więc nazywać się Kelpie.I nie dbam, czy to pretensjonalne, czy nie.Klacz zaparskała, postawiła uszy, strzepnęła jedwabistym ogonem, sięgającym pęcin.Ciri - lubiąca wysoki dosiad - skróciła rzemienie puślisk, obmacała nietypowe, płaskie siodło bez terlicy i kuli przedniego łęku.Dopasowała but do strzemienia i chwyciła konia za grzywę.- Spokojnie, Kelpie.Siodło, wbrew pozorom, było całkiem wygodne.I z oczywistych względów dużo lżejsze od zwykłych kawaleryjskich kulbak.- Teraz - powiedziała Ciri, klepiąc klacz po gorącej szyi.- Zobaczymy, czy jesteś równie rącza, jak piękna.Czy jesteś prawdziwa dzianetka, czy tylko blenderka [ Pobierz całość w formacie PDF ]