[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Blaszankę Ry siek znał piąte przez dziesiąte.Jako szczeniak wieszał się na murze z inny mi,zaglądał, wiedział, że na parterze są maszy ny, na pierwszy m piętrze blacharnia,w suterenie prasy.Zresztą czy można mieszkać ty le lat przy fabry ce i nie znać jej choćbyz opowiadań? Nie można.Jeśli nie ojciec pracuje, to brat i ciągle się sły szy w domu, na ulicy,u sąsiadów: Wiecie tokarnię nową Więckowski kupił.Prima tokarnia półnorton, sama robi,rotacy jna& A Mąkę, co na starej robił, wy rzucił Więckowski& A dlaczego? py ta wtedy drugi sąsiad. yle mu by ło robić na nowej? Nie, ale Więckowski dwadzieścia groszy z akordu mu urwał.Bo właśnie nowa, mniej siętrzeba urobić.Starego zgniewało dwanaście lat już tu robi, odpowiedział i& i wiesz pan.I ty lko z tego wszy stkiego jeden Mąka widać nie wiedział, że czeka go bruk i goła nędza zadwadzieścia groszy hurtem.Kapitalisty cznej fabry ki robotnik w ży ciu nie zapomni.Obok czerwonego domu komin brzuszy ł się niewy soki, pod trzecie piętro najwy żej,z okopcony m wierzchem.A od Tczewskiej hala stała ot, i cała Blaszanka. Od Tczewskiej też pokombinuję postanowił.Ale na Tczewskiej też policjant chodził i spod muru kosy m przegnał słowem.Więc ty lko odlasu można się by ło dostać na drzewo jakieś wy sokie, potem na mur przeskoczy ć i do środka.Znieg od godziny już padał gęsty i suchy, skrzy piał pod krokami policjantów, wiatr z pól nadWisłą niczy m nieosłonięty ch nadciągał i mróz wieczorny zimną rękę położy ł na Mary moncie.Dzień zimowy, krótki jak westchnienie, przeminął i zmierzch zaczął oplatać już wszy stko, co naziemi.Obszedł wałem i cicho skradał się lasem, do którego ty łami przy legała Blaszanka.Zerknął:tamci też niegłupi, postawili stójkę& Policjant chuchał w zmarznięte palce, tupał, na minutęnawet nie przestając chodzić.Na rogu dwaj.Na nic.Złapią i skopią jak psa.No tak, ale to przecież jeszcze ciągle by ł ten Lewandowski kowboj od dobrej przy gody, więcchoćby cały świat się sprzy siągł, to i tak swego musi dopiąć, czy jest w ty m jakiś sens, czy nie.Po prawdzie coraz rzadziej już my ślał o ty m nieszczęsny m May nardzie, co inny m pomoc niesiei rękę silną a mściwą, ale teraz znów nozdrza rozdął, serce biło jak dzwon i na paluszkach, napaluszkach, na paluszkach, skradał się krzakami.Cofnął się kilkanaście kroków w las, ubił ze śniegu twardą pigułkę, chuchał na nią, kręcił, a kiedyjuż by ła jak sumienie bogatego, wy rżnął policjanta w łeb, aż tamtemu czapka na oczy zleciała, boz ty łu go Ry sio pobłogosławił.Gwizdkiem przeciął powietrze, od razu przy lecieli wszy scy, w biegu pistolety wy szarpując wszy scy w jedno miejsce, a Ry siek ty mczasem na drzewo jedny m małpim skokiem.Zamarł, bojąc się ruszy ć, dusił rozpaczliwie śmiech, przy lgnął do pnia, bo to zima, gałązki kruchei trzeszczą.Tamci połazili z pół godziny w kółko, aż w końcu który ś by stro zauważy ł, że to jednak niebomba, a po prostu głupi kawał.Poklęli, poklęli i rozeszli się na miejsca.Po cichutku przekradał się na mur, z muru na dach hali jedny m skokiem nad dwumetrowąciemnością i już by ł w środku, bezpieczny.A jak już by ł w środku i bezpieczny, połowauroku pry snęła i sam siebie zapy tał: Po co ja tu przy szedłem?.Policjantów przerobił, na granatowo ich przerobił, nie ty lko na szaro, z ry zy kiem nie by lejakim tu przy szedł, ale teraz można wracać, bo znów lipa, proszę państwa, a nie żadna walka.Jak się o tej walce my ślało? %7łe to na śmierć i ży cie, krew jak sztandar czerwona, pięścimściwie zaciśnięte, bary kady.%7łe na śmierć ci ludzie idą za swoją prawdę, za ży cie, któretrzeba pięknie przeży ć& Krwiopijców na śmierć rozszarpany ch spodziewał się zastać, a tu?Leżąc płasko na dachu hali, każde słowo sły szał, w pół się zwiesił i przez okno wy sokie, szczy tusięgające, ich widział.Spokojnie.Cicho.Nikt nie krzy czy.Bez strzałów.Trupa burżujskiego anina lekarstwo.Koniec, kropka, nie ma żadnej walki.Zawrócił ze znajomy m już uczuciem klęski i rozgory czenia, że znowu go ktoś obujał.Usiadł nadrzewie, czekając, aż policjant odejdzie, żeby wtedy jedny m susem zeskoczy ć.Inaczejto wy glądało z zewnątrz, człowiek naprawdę my ślał, że oni tu walczą.A oni tam? Zmieszne! Nafalbankach posiadali, na warsztatach, gadają.I na co inni czekają? Wy kończy ć dy rektora,fabry kę w swoje ręce i koniec.Nagle usły szał szept jakiś pod drzewem.Dwóch ludzi tam stało, pozierając w górę.Lodowatydreszcz przeszedł mu po krzy żu: Odkry li mnie!. Jazda!- szeptał jeden do drugiego. Podsadzę cię. A jak mnie zobaczą, panie komisarzu? szepnął ten drugi, skamlał. To co? Py sk ci zleją.Rób tak, aby nie zobaczy li.No, jazda! I pamiętaj-każde słówko! Ja mam pamięć dobre zachichotał drugi ale wy łączy cie, panie komisarzu? Wy łączy my.No już, właz na plecy [ Pobierz całość w formacie PDF ]