[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.wizja? Zapadła chwila ciszy.“Mój czarny anioł powróci - myślał.- Wiem o tym, czuję to.Spiesz się, póki czas."- Moja modlitwa? Moja wieża modlitwy? Jak to wyjaśnić?Inna wilgoć wydobywała się teraz z jego skóry.Poczuł rękę odgarniającą mu włosy z czoła.Ale strach przed powrotem anioła nie opuszczał go.- Szybko!- Tuż nad modlitwą słowną znajduje się następny stopień, bardzo niski.To tam otrzymujemy zachętę, ciepło, wzruszenie.Tak jak daje się łyżkę miodu dziecku, żeby było grzeczne, albo po prostu dlatego, że się je kocha.Twoja modlitwa była z pewnością dobrą modlitwą, ale jeszcze nie najlepszą.Obrócił się na łóżku próbując uciec.Tylko coś, co musiało leżeć głęboko, blisko korzenia rośliny, kazało mu krzyknąć do kamiennego sklepienia i do pochylonej nad nim z niepokojem twarzy:- Moja wieża przebijała te wszystkie stopnie, od dołu do samej góry!I w tejże chwili czarny anioł uderzył go.ROZDZIAŁ JEDENASTYCo pewien czas ból słabł i Jocelin mógł myśleć.I zawsze pierwsze słowa, jakie kierował do ojca Adama, to było pytanie:- Nie runęła jeszcze?A odpowiedź była też zawsze ta sama:- Jeszcze nie, mój synu.Budował w głowie, zastanawiał się, jakie fundamenty trzeba by położyć, aby mógł wiedzieć to, co chciał wiedzieć.- Póki nie rozbiorą katedry, nie dowiem się prawdy, nie rozszyfruję tej łamigłówki.Ojciec Adam musiał pomyśleć, że chory bredzi, bo nie odpowiedział.Jocelin idąc drogą własnych myśli wyraził następną konkluzję:- A i wtedy nawet nie będę nic wiedział.Pewnego dnia posłał po Anzelma i czekał nieskończenie długo pod ciemnym sklepieniem, póki nie przypomniał sobie, jaka jest teraz jego pozycja.Posłał więc powtórnie, prosząc Anzelma, by okazał mu miłosierdzie i przyszedł.Anzelm zjawił się w końcu bardzo sztywny.Godzina była popołudniowa; pokój tonął już w mroku, bo jedyne okno wychodziło na wschód i na katedrę.Usłyszał, że ojciec Adam schodzi po schodach, by zostawić ich samych, usłyszał skrzypnięcie krzesła, gdy usiadł na nim Anzelm.Jocelin zwrócił wzrok w jego stronę i z uwagą przyjrzał się szlachetnej głowie z grzywką srebrnych włosów nad czołem.Ojciec Anzelm nie odwzajemnił spojrzenia.Patrzył uparcie w okno i nie odezwał się.- Anzelmie! Przyszedłem w końcu na miejsce opuszczenia.Anzelm spojrzał szybko w bok, a potem odwrócił oczy, jakby zobaczył coś nieprzyzwoitego.Powiedział to, czego można się było spodziewać; ale słowa były suche i sztywne jak jego postawa.- Wszyscy ludzie prędzej czy później.“Nie - pomyślał Jocelin.- Tak się nie mówi do prawdziwych ludzi.On mnie nie widzi.Nie jestem prawdziwy.Ale się uczę."- Wróciłem w myślach - jakże boleśnie - do czasów, kiedy byłeś moim opiekunem.Anzelm nie odwrócił wzroku.Był w nim jakiś chłód i skrępowanie.Tak samo zabrzmiały wypowiedziane słowa;- W połowie życia.- Życie! - zamknął oczy i rozmyślał nad nim chwilę.- Oczywiście wiem.Moje życie potoczyło się zupełnie inaczej, niż myślałem.Ale przecież kiedyś na przylądku morskim podszedłem do ciebie, do mistrza nowicjatu, bo myślałem, że wybrał nas Duch Święty.- Znów podniósł wzrok na sklepienie.Widział poza nim piaszczysty brzeg i oślepiające w słońcu morze.- Przybiegłem do ciebie.Anzelm poruszył się, na twarzy jego ukazał się nikły uśmiech, ale nie był to uśmiech pogodny.- Łasiłeś się do mnie jak pies.- Co ty potrafisz zrozumieć, Anzelmie? Anzelm znowu patrzył w okno.Na jego policzkach ukazały się rumieńce.Głos miał stłumiony.- Dlaczego musisz mieć zawsze jakiegoś najbliższego przyjaciela, jak głupia dziewczyna? Dlaczego ja byłem przedmiotem tych młodocianych względów?Jocelin miał zupełny chaos w głowie.- Ja? Jak to.?-Anzelm mówił cicho i bardzo cierpko.- Nie wiesz.Nigdy nie wiedziałeś, jaki jesteś nieznośny.Nieznośny.Jocelin oblizał suche wargi.- Jestem.byłem zawsze człowiekiem skłonnym do silnych przywiązali.Choć może nie umiałem tego okazać [ Pobierz całość w formacie PDF ]