[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ralf odwrócił wzrok, a Sam, sądząc, że Ralf patrzy na niego oskarżające, opuścił ogryzioną kość z nerwowym chichotem.Ralf zrobił krok naprzód, szepnął coś cicho do Prosiaczka i obaj zachichotali jak Sam.Podnosząc wysoko nogi na piasku Ralf szedł dalej.Prosiaczek usiłował gwizdać.W tej samej chwili chłopcy, którzy kucharzyli przy ognisku, chwycili nagle wielki kawał pieczonego mięsa i puścili się z nim biegiem w stronę trawy.Zderzyli się z Prosiaczkiem, który się sparzył i zaczął wrzeszczeć i podskakiwać.Burza śmiechu rozładowała atmosferę i pojednała Ralfa z gromadą.Prosiaczek raz jeszcze stał się powszechnym pośmiewiskiem i wszyscy zrobili się weseli i normalni.Jack wstał i zamachał włócznią.- Dajcie im mięsa.Chłopcy niosący szpikulec dali Ralfowi i Prosiaczkowi po kawale soczystego mięsa.Przyjęli dar przełykając ślinę i stali jedząc pod niebem z grzmiącej miedzi, które huczało nadciągającą burzą.Jack znów zamachał włócznią.- Czy wszyscy zjedli, ile chcieli?Mięso jeszcze było; skwierczało na szpikulcach z drewna, leżało na półmiskach z liści.Nie nasyciwszy się jeszcze Prosiaczek cisnął ogryzioną kość na piach i schylił się po drugą.Jack powtórzył, zniecierpliwiony:- Czy wszyscy zjedli, ile chcieli?W tonie jego głosu brzmiało ostrzeżenie, wynikłe z dumy posiadania, i chłopcy zaczęli jeść szybciej, póki czas.Widząc, że nie zapowiada się, by prędko skończyli, Jack powstał z pnia, który służył mu za tron, i przeszedł na skraj murawy.Spojrzał na Ralfa i Prosiaczka wyniośle spoza maski z farby.Stali teraz trochę dalej od trawiastego gruntu i jedząc Ralf wpatrywał się w ognisko.Spostrzegł, że płomienie stały się widoczne na tle przyćmionego światła.Nadszedł wieczór, ale nie niósł z sobą spokojnego piękna, tylko groźbę niepohamowanych mocy.- Dajcie mi pić! - rozkazał Jack.Henry przyniósł łupinę kokosa, a on zaczął pić patrząc na Ralfa i Prosiaczka sponad nierównej skorupy.W brązowych wypukłościach jego ramion drzemała siła, a na ramieniu stroszyło się poczucie władzy skrzecząc do ucha jak małpa.- Siadać wszyscy.Chłopcy usiedli przed nim w rzędach, ale Ralf i Prosiaczek pozostali nieco dalej, stojąc na piasku.Jack zignorował ich na razie, skierował maskę ku siedzącym chłopcom i uniósł włócznię.- Kto przyłącza się do mego szczepu?Ralf zrobił nagły ruch i potknął się.Część chłopców zwróciła ku niemu głowy.- Dałem wam jedzenie - rzekł Jack - a moi myśliwi będą was strzegli przed zwierzem.Kto przyłącza się do mego szczepu?- Ja jestem wodzem - powiedział Ralf - boście mnie wybrali.Musimy pilnować ognia.A wy uganiacie się za jedzeniem.- Sam się uganiasz! - krzyknął Jack.- Spójrz na kość, którą trzymasz w ręku!Ralf poczerwieniał.- Są między nami myśliwi.Zdobywanie pożywienia to ich obowiązek.Jack znowu go zignorował.- Kto przyłącza się do mego szczepu i bawi się z nami?- Ja tu jestem wodzem - powtórzył Ralf z drżeniem w głosie.- Co będzie z ogniskiem? Poza tym ja mam konchę.- Ale jej nie trzymasz w ręku - powiedział Jack drwiąco.- Zostawiłeś.Widzisz, mądralo? A poza tym koncha jest nieważna na tym końcu wyspy.Nagle strzelił piorun.Tym razem był w nim wyraźny łoskot uderzenia, a nie tylko przetaczające się dudnienie.- Koncha tutaj też jest ważna - rzekł Ralf - i na całej wyspie.- Tere-fere.Ralf przebiegł wzrokiem twarze chłopców.Nie znalazł w nich poparcia i odwrócił oczy, zmieszany i spocony.Prosiaczek szepnął:- Ognisko, ocalenie.- Kto się przyłącza do mojego szczepu?- Ja.- I ja.- I ja.- Wezmę konchę i zatrąbię - powiedział Ralf słabo - zwołam zebranie.- Nie usłyszymy.Prosiaczek trącił Ralfa w rękę.- Chodź.Pachnie awanturą.Już się najedliśmy.Za lasem błysnęło oślepiająco i znów huknął piorun, a jeden z malców zaczął pochlipywać.Spadły pierwsze wielkie krople, głośno uderzając w piach.- Idzie burza - rzekł Ralf - będzie lało jak wtedy, kiedyśmy wylądowali.Kto teraz mądrzejszy? Gdzie wasze szałasy? Gdzie się schronicie?Myśliwi z niepokojem patrzyli na niebo, kuląc się pod uderzeniami deszczu.Fala niepokoju rozchwiała szeregi.Migotliwe błyski stały się jaśniejsze, a huk piorunów nie do zniesienia.Maluchy zaczęły wrzeszczeć i biegać w kółko.Jack zeskoczył na piach.- Tańczymy nasz taniec! Dalej! Tańczyć!Przebiegł, potykając się w głębokim piasku, na niewielką skalną półkę za ogniskiem.Ciemność i grozę wiszącą w powietrzu rozjaśniały tylko błyskawice; za Jackiem podążali z krzykiem chłopcy.Roger udawał dzika, chrząkał i zaszarżował na Jacka, który uskoczył w bok.Myśliwi wzięli włócznie, kucharze rożny, a reszta chłopców nie dopalone polana.Krąg zaczął się obracać, rozległ się przyśpiew.Roger naśladował przerażoną świnię, maluchy biegały i podskakiwały na zewnątrz kręgu.Prosiaczek i Ralf zapragnęli schronić się przed groźbą niebios w tej szalonej, ale dającej złudzenie bezpieczeństwa społeczności.Cieszyli się, że mogli dotykać brązowych pleców zapory, która osaczyła strach i pozwoliła go opanować.- Nożem zwierza! Ciach po gardle! Tryska krew!Ruchy stały się regularne, a śpiew zatracił nerwowość i zatętnił równym rytmem, jak krew w żyłach.Roger przestał udawać dzika i wrócił do roli myśliwego, tak że środek kręgu ział teraz pustką.Kilku maluchów utworzyło własny krąg, potem drugi, i te uzupełniające kręgi obracały się i obracały, jakby samo powtarzanie tego ruchu mogło przynieść bezpieczeństwo.Wszystko drgało i pulsowało jak jeden organizm.Ciemne niebo rozerwała bladosina szrama.Chwilę później spadł na nich huk, niby trzask gigantycznego bata.Śpiew wzniósł się o ton w udręce.- Nożem zwierza! Ciach po gardle! Tryska krew!Paniczny strach zrodził nowe pragnienie, pragnienie dojmujące, palące, ślepe.- Nożem zwierza! Ciach po gardle! Tryska krew!Znowu sinoblada szrama postrzępiła niebo i rozległ się gwałtowny wybuch.Maluchy krzyczały i rozproszyły się w ucieczce znad skraju lasu, a jeden z nich z przerażenia wdarł się w krąg starszaków.- To on! On!Krąg zmienił się w podkowę.Z lasu coś pełzło ku nim.Zbliżało się niepewnie, ukradkiem.Dziki wrzask, który się podniósł na widok zwierza, był jak ból.Zwierz wtoczył się w środek podkowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]