[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Josella marszcząc brwi obserwowała cztery tryfidy kusztykające przez pole leżące poniżej.- Mówiło się dawniej, że najgroźniejszymi rywalami człowieka są owady.Otóż tryfidy mają chyba coś wspólnego z pewnymi gatunkami owadów.Tak, tak, wiem, że biologicznie to są rośliny.Chodzi mi o co innego - tryfidy nie troszczą się o pojedyncze okazy swego gatunku; a pojedyncze okazy nie troszczą się o siebie.Każdy tryfid z osobna ma coś, co w pewnym stopniu przypomina inteligencję, ale w zbiorowości ta cecha jest znacznie wyraźniejsza.Tryfidy dążą wspólnie do określonego celu, podobnie jak mrówki albo pszczoły, można jednak zaryzykować twierdzenie, że żaden z nich nie zdaje sobie sprawy z jakiegoś planu, mimo że bierze w nim udział.Wszystko to jest bardzo dziwne i być może w ogóle przekracza naszą zdolność rozumienia.Tryfidy, pszczoły, mrówki są dla nas czymś tak odmiennym, tak obcym.Wszystkie ich cechy są tak sprzeczne z naszymi pojęciami o cechach dziedzicznych.Czy pszczoła albo tryfid ma geny organizacji społecznej, czy mrówka ma geny architektury? A jeżeli je mają, czemu myśmy przez tyle milionów lut nie wyrobili w sobie genu mowy lub sztuki kulinarnej? W każdym razie jakkolwiek to nazwać, tryfidy mają pewne cechy wrodzone.Może nawet żaden poszczególny tryfid nie wie, po co tkwi koło naszego ogrodzenia, ale wszystkie razem wiedzą, że chodzi im o to, żeby nas pożreć - i że prędzej czy później osiągną swój cel.- Różne rzeczy mogą się jeszcze zdarzyć i temu zapobiec - powiedziałem.- Wcale nie miałem zamiaru wprawiać cię w takie przygnębienie.- Nie odczuwam przygnębienia.chyba że czasem, kiedy jestem bardzo zmęczona.Zazwyczaj jestem zbyt zajęta, żeby się martwić o to, co się może zdarzyć kiedyś w przyszłości.Nie, czasami tylko ogarnia mnie lekki smutek - powiedzmy, łagodna melancholia, którą osiemnasty wiek miał w takiej estymie.Robię się sentymentalna, kiedy puszczasz - płyty.Jest coś przerażającego w tym, że wielka, nie istniejąca już orkiestra nadal gra dla garstki ludzi, zamkniętych w ciasnej przestrzeni i powracających stopniowo do stanu pierwotnego.Muzyka przenosi mnie w przeszłość i robi mi się smutno na myśl o wszystkim, czego już nigdy nie odzyskamy.bez względu na to, jak nam się teraz powodzi.Nie masz nigdy takiego uczucia?- Hm, owszem - przyznałem się.- Ale zauważyłem, że z upływem czasu łatwiej godzę się z rzeczywistością.Gdyby jakaś dobra wróżka oświadczyła, że spełni moje życzenie, prosiłbym o powrót dawnego świata - ale pod pewnym warunkiem.Bo widzisz, mimo wszystko tak naprawdę jestem szczęśliwszy niż kiedykolwiek przedtem.Wiesz chyba o tym, Josie?Położyła dłoń na mojej ręce.- Ja też.I zasmuca mnie nie tyle myśl o tym, cośmy utracili, ile o tym, że dzieci nigdy już nie będą tego znały.- Niełatwo będzie tak je wychowywać, żeby zaszczepić im nadzieje i ambicje - powiedziałem.- My wpatrzeni jesteśmy w przeszłość, na to nie ma rady.Ale im nie wolno wciąż się oglądać wstecz.Mit raju utraconego i przodków czarodziejów wywarłby na nie fatalny wpływ.Tradycje chwalebnej przeszłości nieraz już wpędzały całe narody w tego rodzaju kompleks niższości, który stawał się następnie powodem indolencji i upadku.Ale jak mamy temu zapobiec?- Gdybym była teraz dzieckiem - odezwała się po namyśle Josella pewnie chciałabym znać przyczynę obecnego stanu rzeczy.Gdyby mi jej nie podano.to znaczy, gdyby pozwolono mi sądzić, że urodziłam się w świecie, który został zniszczony w sposób najzupełniej bezsensowny, doszłabym do wniosku, że życie też nie ma sensu i celu.Okropnie trudna sprawa, bo przecież tak się chyba właśnie stało.Umilkła na chwilę, potem dodała:- Myślisz, że wolno nam.myślisz, że powinni byśmy stworzyć jakiś mit, żeby ratować dzieci? Bajkę o świecie, który był cudowny i wspaniały, ale tak zły, że musiał zostać zburzony - albo sam przypadkiem ściągnął na siebie zniszczenie? Coś niby nowy potop biblijny.Uniknęłyby kompleksu niższości, przeciwnie, taka legenda stałaby się bodźcem do rozpoczęcia budowy na nowo i do zbudowania tym razem czegoś lepszego.- Tak.- odparłem, rozważając jej słowa.- Tak.Najczęściej dobrze jest mówić dzieciom prawdę.Ułatwia im to później życie.Tylko po co udawać, że to mit?Josella żachnęła się.- Co masz na myśli? Tryfidy rzeczywiście były czyimś błędem albo pomyłką, zgadzam się.Ale reszta?.- Nie wiem, czy wolno za bardzo mieć komuś za złe tryfidy.Oleje, których dostarczały, były w tamtych warunkach bardzo cenne.Nigdy nie można przewidzieć, do czego doprowadzi jakieś znaczniejsze odkrycie - czy to będzie nowy rodzaj silnika, czy tryfid.Zresztą w normalnych warunkach radziliśmy sobie z tryfidami doskonale.Były dla nas dobrodziejstwem, dopóki warunki układały się dla nich niekorzystnie.- No, to nie nasza wina, że warunki się zmieniły.Była to po prostu katastrofa, jak trzęsienie ziemi albo huragan, według określenia towarzystwa ubezpieczeń: dopust boży.Może to właśnie był jakiś wyrok nieziemskich sił.Przecież z pewnością nie sprowadziliśmy nad Ziemię tej komety.- Nie? Jesteś tego pewna, Josello?Obróciła głowę, żeby na mnie spojrzeć.- Co chcesz powiedzieć.Bili? Jak mogliśmy ją sprowadzić?- Moja kochana, chcę tylko zapytać, skąd ta pewność, że to w ogóle była kometa? Widzisz, zabobonny lęk przed kometami zawsze był mocno w ludziach zakorzeniony.Oczywiście, byliśmy dość nowocześni, aby nie klękać na ulicach i nie - zanosić do nich modłów, mimo wszystko jednak - niechęć do komet ma za sobą wielowiekową tradycję.Zawsze je uważano za zwiastuny i symbole gniewu bożego, za ostrzeżenie, że koniec świata się zbliża, wymieniano je w niezliczonych bajkach i proroctwach.Gdy się więc ma do czynienia ze zdumiewającym zjawiskiem niebieskim, cóż prostszego, jak przypisać je natychmiast komecie? Sprostowanie tej powszechnej opinii wymagałoby czasu, a czasu już nie było.Kiedy zaś nastąpiła katastrofa, utwierdziło to wszystkich w mniemaniu, że to musiała być kometa.Josella wpatrywała się we mnie pilnie.- Bili, czy usiłujesz mi powiedzieć, że według ciebie to wcale nie była kometa?- Tak, właśnie to ci usiłuję powiedzieć.- Ale.nie rozumiem.Cóż to mogło być innego?Otworzyłem puszkę papierosów i zapaliłem po jednym dla każdego z nas.- Pamiętasz, co Michał Beadley mówił o napiętej linie, po której kroczyliśmy od lat?- Owszem, ale.- Otóż moim zdaniem w tamtym katastrofalnym dniu potknęliśmy się i spadliśmy z liny, a tylko niewielu spośród nas po tym upadku ocalało.Pociągnąłem papierosa, spoglądając na morze i na bezkres nieba ponad nim.- Tam w górze - mówiłem dalej - była i może nadal jest nieznana liczb uzbrojonych satelitów krążących wciąż wokół Ziemi.Uśpione groźne pociski wirujące w przestrzeni kosmicznej, czekając, aż ktoś lub coś pobudzi je do działania.Co w nich było? Tego nie wiemy, ani ty, ani ja.Tajemnica wojskowa.Docierały do nas tylko domysły: pierwiastki rozszczepialne, pył radioaktywny, bakterie, wirusy.Przypuśćmy teraz, że jeden typ pocisków wypełniono substancją promieniotwórczą, której promieniowania nasze oczy nie mogą znieść [ Pobierz całość w formacie PDF ]