RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamknął starannie drzwi za sobą i podszedł do stołu.- Jesteś sam? - zapytał.Josif skinął głową.Na otoczeniu robił wrażenie nieszkodliwego, smutnego kaleki.Ci, którzy znali go bliżej, wiedzieli, że jest sprytny, okrutny i mściwy.Opowiadano, że jako czternastoletni chłopak dostał się do bandy “Karasia", którego otruł, i sam stanął na czele bandy.Sławę zyskał sobie jednak nie dzięki niezwykłej złośliwości ani wielkiej znajomości nawet najbardziej sekretnych zamków, lecz przez swe nadzwyczajne oczytanie i wielką kulturę towarzyską.Josif już od dawna nie brał udziału w napadach rabunkowych.Był hersztem; odbierał, rozdzielał i spieniężał łupy.Policja nie mogła mu nigdy niczego udowodnić.Podczas każdego napadu Josif siedział w domu nad książką albo przebywał w teatrze.Bandyta chciał koniecznie uchodzić za człowieka kulturalnego.Prenumerował kilkanaście polskich i niemieckich pism, otrzymy­wał prospekty wielkich księgarń, w teatrze widywano go na każdej premierze.Mieszkał jednak bardzo nędznie.W jego pokoju nie było prawie sprzętów, oprócz stołu posiadał tylko wąskie łóżko.Na stole leżało kilka gazet, stała lampa naftowa i karafka z wódką.Zapewne Josif przyjmował przed chwilą gości, którzy wynieśli się z pokoju drugimi drzwiami.- Przyszedłem tu do ciebie w poważnej sprawie.Ale chcę, żeby nas nikt nie słyszał.- U mnie słyszą tylko to, co ja chcę, żeby słyszeli - rzekł bandyta.Fedorenko pochylił się do jego ucha i długo szeptał mu coś z natężeniem.Sprawa z którą przyszedł, była co najmniej dziwna, ale Josif nie okazał zdziwienia.Wysłannik policmajstra Danilczuka obiecywał jego bandzie zupełną bezkarność przy dokonaniu rabunkowego napadu na kilka domów żydowskich na Starym Mieście.Josif jednak spełniał już dwukrotnie równie dziwne rozkazy carskiej Ochrany, gdy chodziło o zamordowanie przejeżdżającego przez Łódź w drodze do Berlina wysokiego carskiego urzędnika.Drugi raz, gdy polecono mu dokonać napadu na Kasę Pożyczkową Przemysłowców Łódzkich i zabrania stamtąd pewnej teczki z pa­pierami.Za wykonanie rozkazów banda otrzymała od Ochrany tak niewielkie wynagrodzenie, że Josif obiecywał sobie nie podejmować więcej podobnych zobowiązań.Tym razem jednak propozycja Fedorenko związana była z napadem na domy żydowskie i z możli­wością rabunku, który mógł przynieść pewne zyski.Ze strony policji nie groziło żadne niebezpieczeństwo.- Kiedy? - zapytał Josif.- Jeszcze dziś w nocy.- I nie będzie w pobliżu ani policji, ani żandarmów?- Nikogo.Mogą być nawet pożary.Wypili po kieliszku wódki, zakąsili chlebem.Fedorenko szyko­wał się do wyjścia.- No jak? Zgoda? - upewnił się na odchodnym.- Zgoda.- Jeszcze dziś w nocy.- Tak.- I pożary będą?Josif skrzywił się z niechęcią.- Będą.Mruknął coś jeszcze i otworzył drzwi.Po chwili ciemność ulicy Krótkiej znów otoczyła żandarma.Wyszedł ze światła i chwilę czekał przed ruderą, zanim wzrok nie przyzwyczaił się do mroku.Potem śmielszym niż poprzednio krokiem ruszył ulicą trzymając się prawej strony.Radowało go pomyślne załatwienie sprawy, po której spodziewał się sowitej nagrody, awansu i łaskawych wzglę­dów gubernatora Millera.Widział już siebie w mundurze komisa­rza cyrkułu, z orderem Grzegorza na piersi.Porzucał swój pokój na Dzielnej i tęgą czerwoną dziewczynę, która poza posługiwaniem spełniała w jego życiu jeszcze kilka innych funkcji.Przenosił się do dużego apartamentu, gdzie przychodzić będą piękne wysmukłe kobiety, podobne do tych, jakie oglądał w teatrze na gościnnych występach berlińskiego baletu.W marzeniu dotykał już wargami ich pachnących włosów, słyszał ich śmiech i szelest zdejmowanych sukien.Wrażenie to było tak mocne, że Fedorenko nie usłyszał przyspieszonych oddechów ludzi czających się w załomie muru.Później za późno już było na okrzyk.W ciemnościach zatupotały kroki, rozległ się jęk i odgłos upadku.W bramie pobliskiego domu zamigotała na chwilę zapałka, oświetliła martwą twarz żandarma.- Będzie bida - powiedział jakiś głos.- To Fedorenko.Żandarm.Ale dlaczego nie w mundurze?Pośpiesznie przeszukali kieszenie zabitego, zabrali portfel, nagan, bagnet, zegarek.Bezwładne ciało zaciągnęli między rozwa­lone komórki w głębi błotnistego podwórza.Po północy rozległ się na Starym Mieście krzyk rabowanych ludzi, słup ognia i dymu wzbił się pod spokojne majowe niebo.Piotrkowski gubernator Miller stał przed oknem w swym pokoju w Grand Hotelu i spoglądał na rozlewającą się nad Starym Miastem łunę pożaru.Potem zasiadł do stołu i pośpiesznie zredagował depeszę do warszawskiego generał-gubernatora Hurki.“Bunt wzrasta.Wzrasta niepokój wśród robotników, którzy grożą podpaleniem fabryk i zniszczeniem maszyn, rabują Żydów i wzniecają pożary.Koniecznością jest użycie większej siły wojsko­wej.Czekam dalszych pełnomocnictw.Petr.guber.diejstw st.sow.K.Miller."W miesiąc później w komórce jednego z domów na ulicy Krótkiej odnaleziono rozkładające się zwłoki żandarma Fedorenki.Policmajster Łodzi, Danilczuk, miał się ponoć odezwać do oficera żandarmerii.Maszyna:- Nie radzę sprawie śmierci Fedorenki nadawać rozgłosu.Był, powiadacie, ubrany po cywilnemu? Znaleźli go na Bałutach? Ja zawsze mówiłem, że żandarmi prowadzą jakieś konszachty z ban­dytami.Podobno Josif bardzo się zmartwił śmiercią Fedorenki.Skrzy­czał swych ludzi, gdy przynieśli mu łupy: zegarek, portfel, nagan i bagnet żandarma.Potem zapewne pomyślał, że stało się jednak najlepiej.Zniknął świadek kontaktów Josifa z gubernatorem Millerem i policmajstrem Danilczukiem, który odtąd jeszcze bardziej przez palce spoglądać począł na działalność Josifa.Bałucki jednooki rzezimieszek zaczął teraz robić bandycką karierę.Może właśnie dlatego - konkludował Henryk odkładając książkę - kazał Oczko oprawić bagnet Fedorenki w palisandrową laseczkę? Stał się ona jakby symbolem jego władzy w podziemnym światku.Władzy wspartej na policmajstrze i gubernatorze.31 maja, w południeW redakcji praca szła Henrykowi bardzo ospale.Przeczytał w gazetach króciutką wzmiankę o zabójstwie Butyłły i stracił zainteresowanie dla redakcyjnych materiałów.Przestał go obcho­dzić smutny przypadek lekarza w małym miasteczku, niewesołe życie nauczycielki wiejskiej oraz kłopoty, jakie Rada Zakładowa jednej z łódzkich fabryk miała z dwoma swymi majstrami.Nie wzbudził także jego zainteresowania reportaż przywieziony wprost z Sahary i sprawa budowy pomnika-fontanny w pasażu ulicznym, o który w liście otwartym do władz miejskich dopominało się Koło Przyjaciół Miasta.Przez cieniutkie przepierzenie doszedł go z pokoju sekretarza redakcji głośny i dźwięczny śmiech Julii.Zapewne jak co tydzień przyniosła ona kilka swych rysunków.Zawsze wówczas wstępowa­ła i do Henryka.Teraz jednak nie śmiał się tego spodziewać.Lecz gdy usłyszał na korytarzu stukot jej bucików, nie mógł się wstrzymać, aby nie wyjrzeć zza drzwi.- Dzień dobry, Julio - powiedział nieśmiało.- Jeśli masz chwilę czasu, może napilibyśmy się kawy?Przystanęła.Popatrzyła na niego z czułością i dobrocią, której tak szukają u kobiet samotni mężczyźni.- Masz pewnie kłopoty - stwierdziła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl