RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Złapała się za głowę.- Dajcie mi spokój z tymi prądami.Izolujcle, byle prędzej.Niech mnie już nie parzy kłódka w piwnicy.Ukłoniliśmy się grzecznie i poszliśmy w głąb ogrodu.Gdy zasłoniły nas krzaki porzeczek, przystanęliśmy i ostrożnie wyjrzeliśmy spoza ich gęstwiny.Zobaczyliśmy pana Kozłowskiego zbliżającego się do gospodyni.Skłonił się i zapytał:- Czy nie byłaby pani tak uprzejma poinformowac mnie, do kogo należy piwnica znajdująca się ogrodzie?Gospodyni ujęła się pod boki i huknęła głośno:- A do mnie należy, proszę pana!-- Do pani? - ucieszył się Kozłowski.- Interesuje mnie architektura tej piwnicy.Ona wydaje mi się niezwykle starożytna.Czy nie byłaby pani uprzejma pożyczyć mi klucz? Chciałbym tam zerknąć- Co? - wrzasnęła gospodyni, - Klucz? Do mojej piwnicy?- Bardzo chcę poznać jej architekturę.- Architekturę czy konfiturę?! - krzyczała gospodyni.- Ja pana znam, proszę pana! Ktoś już panu powiedział o moich konfiturach! Znam pana, słyszałam o panu, panie Konfiturek.- Nazywam się Kozłowski, a nie Konfiturek - próbował wyjaśnić.Lecz gospodyni jeszcze bardziej się rozeźliła:- Ja wiem, że Konfiturek to nie jest pańskie nazwisko.Pana tak tylko przezywają, ponieważ pan bardzo lubi konfitury i powidła.- Ale nie, pani się myli.Mnie chodzi o architekturę.Za wypożyczenie klucza chętnie zapłacę.- Mnie pan nie nabierze, panie Konfiturek - powiedziała gospodyni.W końcu rozeźlił się także i Kozłowski.- Pani jest wariatką! - krzyknął.- Proponuję pani uczciwy interes, a pani mi tu jakieś bzdury opowiada!- Wariatką? Ja jestem wariatką? Ludzie kochani! Zjawił się tu jakiś przybłęda i obraża uczciwą kobietę!Rozkrzyczała się tak bardzo, że Kozłowski wziął nogi za pas i czmychnął do lasu.A gospodyni jeszcze czas jakiś wygrażała mu pięścią.- No, nareszcie, mamy spokój od pana Konfiturka - rzekłem dusząc się ze śmiechu.Stanęliśmy przed żelaznymi drzwiami przed piwnicą.Sokole Oko objął komendę:- Wiewiórka pozostanie na zewnątrz piwnicy na czatach.Będzie lepił babki z piasku, czyli innymi słowy zacznie przygotowywać materiał izolacyjny.A my rozejrzymy się wśród słoików z konfiturami i powidłami.Włożył klucz do kłódki i przekręcił go w zamku.Weszliśmy do piwnicy.Z początku ogarnął nas mrok, lecz po chwili oczy przyzwyczaiły się do ciemności.Przez wąskie okienko wpadało trochę światła dziennego, a gdy zapaliliśmy latarki elektryczne, zrobiło się nawet całkiem widno.Widzieliśmy niski, łukowato sklepiony sufit wsparty na dwóch grubych filarach.- To nie było budowane z przeznaczeniem na piwnicę - rzeklem.– Wydaje mi się, że to miała być jakaś sala zamkowa.Zobaczyliśmy gładkie ściany z brunatnej cegły, tu i ówdzie wgłębienia w rodzaju niszy.A wszystko to zastawione było półkami, na których stały dziesiątki słoików z konfiturami, duże gąsiory i szeregi butelek mszalnego wina.W kątach piwnicy walały się połamane skrzynie i rozsychające się beczki.W lewym rogu piwnicy znajdował się zakryty deskami otwór studni.Ostrożnie, aby ktoś z nas nie pośliznął się i nie wpadł do niej, zdejmowaliśmy deskę po desce.W nozdrza uderzył nas chłodny, stęchły zapach wilgoci.Pasma światła z latarek elektrycznych sięgały lustra wody, leżącego gdzieś o dziesięć metrów w dół.Głośno plusnął kamyczek wrzucony w głąb.Nie wiem, dlaczego ogarnęło nas nieprzyjemne uczucie, jak gdybyśmy zaglądali nie do studni, a w przepaść bez dna, ziejącą chłodem i grozą.Pochyleni nad studnią chłopcy raptownie wyprostowali się i odsunęli.- Najzwyklejsza studnia śmierdząca stęchlizną - stwierdził Sokole Oko.- I w ogóle w tej piwnicy nie ma nic ciekawego poza konfiturami.Zasunęliśmy deski na dawne miejsce.Ewa omiotła światłem latarki wielką pajęczynę zwisającą nad studnią.- O, Boże! - krzyknęła.- Spójrzcie na tę pajęczynę.Za nią jest jakiś znak na murze.Tell wybiegł do ogrodu i przyniósł gałązkę z liśćmi.Odsunęliśmy nią pajęczynę.- To nie jest znak.Zwykła kreska wyryta na murze - rozczarowała się Ewa.- Ale na końcu kreski znajduje się maleńki prostokącik.Chwileczkę.chwileczkę.Sięgnąłem do kieszeni po notesik, gdzie miałem kartkę zarysowaną przez Karen.- Czy wiecie, co znaczy kreska z prostokącikiem? Wedle tajnego pisma templariuszy jest to znak, który mówi: „Dziewięć metrów”.Pamiętacie, co opowiadała Karen na Kozim Rynku? Taki sam znak znajdował się we francuskim zamku Arginy.- Kreskę widzę, owszem.Ale żadnego prostokącika nie dostrzegam - powiedziała Ewa.- Jest! Przyjrzyj się dokładnie! - zawołał Sokole Oko.- Jest także prostokącik.Światła naszych latarek zaczęły biegać po ścianach piwnicy.Okazało się, że nie są one tak gładkie, jak się to nam wydawało.Tu i ówdzie pod warstwą kurzu widziało się pęknięcia i szczeliny, które w naszej wyobraźni stawały się znakami templariuszy.Na jednym z filarów wspierających sklepienie Sokole Oko dojrzał maleńki trójkącik.- Czy to trójkąt Piotra z Awinionu? - spytał cicho.I wszyscy ryknęliśmy radosnym wrzaskiem, aż Wiewiórka przerwał robienie babek z piasku i prżerażony wbiegł do piwnicy.- Spokojnie, spokojnie, chłopcy - upomniałem ich.- Najważniejszy jest ten znak, który był za pajęczyną.Dziewięć metrów.Pozwólcie, że się zastanowię.Nadeszła gospodyni księdza, zapewne zaniepokojona o los swoich konfitur.- Usłyszałam krzyki, więc pomyślałam, że coś się tu stało - wyjaśniła swoje przybycie.Sokole Oko zmyślał na poczekaniu:- Odkryliśmy główną żyłę błądzącego prądu.Biegnie ze studni.Trudna to będzie sprawa - kręcił głową z wielką powagą,- A dacie sobie radę? - zaniepokoiła się.- Może jednak wezwać kogoś z miasta? Jakiegoś inżyniera specjalistę?- Specjalistę? - pogardliwie skrzywił się Sokole Oko.- Myśli pani, że oni znają się na prądach błądzących? Ci specjaliści w ogóle nie wierzą w istnienie takich prądów.No, no, no - kiwała głową z uznaniem.- Bardzo się zdziwi nasz proboszcz, jak mu o tym powiem.- Lepiej będzie, jak mu pani nie powie - przestraszyłem się.- A dlaczego? Myśli pan, że on nie wierzy? To mądry i bardzo zacny człowiek.- Nie każdy mądry i zacny człowiek musł zaraz wierzyć w prądy błądzące - powiedziałem.- Znam wiele uczonych ludzi, co uważają, że to wszystko blaga.- Tak, ma pan rację - przyznała gospodyni.- Więc ja już pójdę na plebanię, bo obiad muszę gotować.Poszła.A ja zacząłem gromić Sokole Oko:- Jak nie przestaniesz błaznować, to się pokłócimy.Nie widzę powodu, żeby bez końca mącić w głowie tej poczciwej kobiecie.- To tylko na razie - bronił się chłopiec.- Przecież chodzi o skarby.Potem, jak odnajdziemy, wszystko sam wyjaśnię gospodyni i wyznam jej prawdę.I przeproszę, słowo honoru.Wezmę na siebie całą winę.Wilhelm Tell przezornie skierował rozmowę na inny temat.- Dziewięć metrów, pan powiada? Akurat dziewięc metrów jest od kąta, w którym znajduje się studia, do drugiego kąta piwnicy.Tam więc trzeba zacząć szukać skarbu.- No, to szukaj - powiedziałem z odrobiną złości.- Czy nie zauważyłeś, że ta kreska jest skierowana w dół?- Faktycznie, w dół - zgodził się Tell.- W dół.- powtórzyłem.- A znak jest nad studnią.A więc zapewne chodzi o to, aby szukać dziewięć metrów w głąb studni.- W wodzie? - zdumiał się Sokole Oko.- Pan przypuszcza, że skarb jest w wodzie?- Znak mówi o dziewięciu metrach, a woda jest chyba trochę niżej.- Więc co należy zrobić? - zapytał Tell.- Muszę zsunąć się po linie w głąb studni.Nie zdążył ochłonąć ze zdumienia, gdy zacząłem komenderować:- Sokole Oko pobiegnie do samochodu po linę.Mam ją w bagażniku.Na czatach zaś stanie Wilhelm Tell, bo Wiewiórka ma za długi język [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl