[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, tam gdzie twój ojciec, na Pieklickie Bagna.- Po co?- Szukamy pewnego miejsca.- Tam każdy czegoś szuka - Marpezja westchnęła i wstała.- Może popłyniecie z namiłodziami? - zaproponowała.- Ty też tam płyniesz? - ucieszyłem się.- Chodz - dziewczyna pociągnęła mnie.Przeszliśmy około dwustu metrów i przez dziurę w płocie weszliśmy na teren stanicyw Kamieniu.- Dalej idz sam - lekko popchnęła mnie.Pomachała mi ręką na pożegnanie i uciekła w las jak spłoszona łania.Przed moimnamiotem leżało wysuszone, złożone w kostkę ubranie.Schowałem je do środka i zaszyłemsię w śpiworze.Obudził mnie Piotr szarpiąc za stopy.- Gdzieś ty był? - wypytywał.- Czemu masz takie zabłocone nogi? Gdzieś ty zniknął?Skąd masz to ubranie?- To musiała być namiętna randka z tajemniczą Amazonką - usłyszałem Arę, a w jejgłosie słyszałem nutkę zazdrości.- Nie bierze się za byle kogo, tylko za córkę wodza Galindów - dołączyła Kakadu.To co mówiły obie panie strząsnęło ze mnie resztki snu.- O czym panie mówią? - wysunąłem z namiotu głowę i zrobiłem oburzoną minę.- Niech się pan nie broni - Kakadu przyjęła swą ulubioną pozycję, czyli podparła siępod boki.- Już wszyscy podjęliśmy decyzję.- Jaką?- Rano była tu na rowerze pana znajoma i wyznaczyła termin spotkania na dzisiejszywieczór - tłumaczyła Ara.- Ruszamy jutro przed świtem.- Dokąd ruszamy? O co chodzi?- Podobno zgodziłeś się, że wsiądziemy na łódz Galindów i popłyniemy z nimi.-powiedział Piotr.Z jego tonu wnioskowałem, że słusznie gniewa się na mnie, bo przecież niekonsultowałem z nim tej decyzji.Przed póznym śniadaniem, wstaliśmy bowiem około dziesiątej, postanowiłemwszystko wyjaśnić Piotrowi.Pokazałem mu przy okazji litewską kapliczkę.Był wyrozumiały,chociaż mogło stać się tak, że całe dnie będziemy spędzać w towarzystwie papużek i, cogorsza, Arka.Przy posiłku dowiedziałem się szczegółów.Izegpsus miał zabrać na jedną łódzGalindów, którzy podobno chcieli w ten sposób zwiedzić jeszcze jeziora mazurskie.Drugałódz była wolna i pożyczył ją nam, papużkom i harcerzom, którzy zostawiali kajaki izmieniali trasę spływu.Według planów miała służyć do transportu bagaży i części prowiantu,ale według wodza miejsca miało starczyć na wszystko.W południe spakowaliśmy rzeczy i z Piotrem wsiedliśmy do naszej Marpezji.Harcerze i papużki wędrowali do Raju Galinda lądem dokoła zatoki.Na galindzkiejprzystani czekali na nas Izegpsus i Marpezja.- Witaj, kapitanie! - zawołał na mój widok wódz Galindów.- Już się nie liczę?! - żartem zaprotestował Piotr.- Niech się pan nie martwi - Galind machnął ręką.- Na jego okręcie będzie moja córkai to ona będzie kręcić tą głową.Marpezja uśmiechnęła się promiennie.- Niech załoga zamelduje się u mnie po obiedzie, który podamy wam w sali narad -rozkazał Izegpsus i zniknął, a wraz z nim Marpezja.Usiedliśmy z Piotrem na plaży i patrzyliśmy na Bełdany.Czekaliśmy na resztę naszejzałogi.Widzieliśmy, jak yuppies chodzą po jednej z łodzi.Obie przypominały wyglądemstatki wikingów.Miały kil z wydłużoną dziobnicą, ławeczki dla kilkunastu wioślarzy, którzyw najszerszym miejscu mogli siedzieć nawet po dwóch obok siebie.Bliżej rufy byłumieszczony maszt z reją, z nawiniętym żaglem.Poszycie wykonano z wąskich klepek, którenawzajem nakładały się na siebie.- Ciekawe, jakiej trzeba siły, by to ruszyć z miejsca? - zastanawiał się Piotr.- Gorzej będzie ze zgraniem załogi, żeby równo wiosłowała i trzymała kurs -westchnąłem.- Nie rozkładajmy kajaka, w razie czego uciekniemy jak szczury z tonącegookrętu.Czuję, że do rządzenia na pokładzie będzie wielu, a do wiosłowania mniej chętnych.Po godzinie leniuchowania doczekaliśmy się zlanych potem harcerzy i papużek.Trzykilometrowy marsz w upale, po zapylonej drodze ostro dał im się we znaki.W RajuGalinda rozległ się gong wzywający do stołówki.Idąc za wskazówkami recepcjonistkiprzeszliśmy do podziemi, ominęliśmy Bursztynową Komnatę i długim, ciemnym tunelemprzeszliśmy do sali narad, gdzie znajdowały się tron i długie rzędy ław.Galindowie siedzielijuż przy stołach i jedli drewnianymi łyżkami z kamionkowych misek.Izegpsus osobiściedopilnował, by każdemu z nas podano obfitą porcję ziemniaków podlanych sosem, z mięsem isurówką.Harcerze z ciekawością zerknęli na naszą panią kapitan, a papużki były zadowolone,że to kobieta miała dowodzić.Nocleg przygotowano nam na materacach w jadalni, więcresztę dnia spędziliśmy na zabawach i grach sportowych.Jedynie Piotr ślęczał przygarbionynad mapami i książkami.Dosiadł się do niego Izegpsus i o czymś rozmawiali.Zaciekawiony,odłączyłem się od grających w siatkówkę i dołączyłem do nich.- Na Pieklickich Bagnach nie znaleziono żadnych śladów osad? - Piotr wypytywałGalinda.- Na północnych obrzeżach Pieklickich Bagien co roku pojawiają się jacyśarcheolodzy i kopią - opowiadał Izegpsus.- Nie wiem, czy chodzą na Zwiętą lub, jak ją zwąinni, Srebrną Górę, gdzie była pruska osada.Może boją się tych dziewic, co tańczą przy pełniksiężyca.Podobno to straszą dziewczyny, które złożono tam w ofierze.- A skąd się wzięła taka nazwa bagien? - zainteresowałem się.- Wiesz, jakie mamy straszydła na Mazurach? - uśmiechnął się Izegpsus.- Występujątu: chobołd, tajemniczy ptak, patron wszelkich bankrutów, kautki, bliscy krewni i znajomikrasnoludków, zmory, czyli elfy duszące człowieka we śnie, biali zimni ludzie - widmanawiedzające duszę i krew, oraz wilkołaki.Na Pieklickich Bagnach mieszkają elfy.Podobnojeszcze za krzyżackich czasów, kto tam wszedł - ginął przeszyty strzałą wbitą w gardło.Ludzie opowiadają, że i dziś kto tam wejdzie, do nocy nie wyjdzie i we śnie umiera.Musieliśmy z Piotrem mieć mocno wystraszone miny, bo Galind klasnął zadowolony iwstał.- Może potomkowie Elderyka bronili swoich włości do końca? - obok nas przysiedliKijanka i Kobra.To Kijanka wysunął taką hipotezę.- Jeżeli pobliska Zwięta Góra była miejscem kultu pogańskiego, to nie sądzę, abychrześcijanie Elderyka pozwolili na takie sąsiedztwo - odezwałem się pokazując na mapie, jakblisko było między omawianymi miejscami [ Pobierz całość w formacie PDF ]