[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Do przestępstw komputerowych teżpotrzebujesz całego instytutu.Andrzej przyglądał mu się w zamyśleniu.- Sam nie wiem.Miałem taki pomysł.- Nie - Robert pokręcił głową.- Zapomnij o tym.InterData towedług skali światowej malutka agencja.Wygłupisz się, sugerując cośpodobnego.Zerknął na zegarek.- Fajnie mieć cierpliwego słuchacza, ale w końcu muszę tam iść.Znaczy, do biura.- Tam siedzi facet i przesłuchuje.- Bądz spokojny.Jakby coś ode mnie chcieli, znalezliby mnie przedtobą.- Myślisz, że InterData będzie działać dalej?- Cholera, musi - westchnął.- Tam jest mój sterownik.To znaczywłasność firmy, ale dostrojony do mojego łba.- A jak nie, to co? Wracasz do dziennikarzenia?- Nie, raczej bym już nie chciał.Zresztą kataryniarzowi łatwiej terazznalezć pracę niż dziennikarzowi.Pewnie się z miesiąc albo dwa pomęczę,bo wiesz, to nałóg, ale jest kupa firm, które potrzebują choćby menadżeradla lokalnej sieci.Ostatecznie mogę robić za SysOpa w sieci publicznej,tam stale szukają chętnych.Szczerze mówiąc, wszystko to ani równało się z pracą researchera.Nie słyszał, żeby w kraju działała jeszcze jedna agencja podobna doInterDaty.Uczelnie pewnie wzięłyby go z otwartymi ramionami, ale to psiepieniądze.Nawet nie pomyślał o tym, co wielu innym wydałoby się najbardziejoczywiste: że z tym fachem i znajomością angielskiego może bez truduzałapać się na bardzo dobrych warunkach w którejś z firm zachodnich.Nic, co mogłoby kiedyś pociągnąć za sobą konieczność wyjazdu, niewchodziło w grę.Jeszcze jeden spadek po nieboszczyku Tamtym Robercie."Waldi nie lubił polityków.Nie lubił, bo doskonale ich znał i wiedział,skąd się biorą.Z takich ludzi, którzy w młodości strugają osiłków i zrywająkapsle z piwa zębami, na starość zaś, przeciwnie, udają jeszcze bardziejniedołężnych i jeszcze gorzej widzących, niż w rzeczywistości - a jedno idrugie dokładnie w tym samym celu: aby skupić na sobie uwagę.Gardziłtą bandą narcyzów, choć zarazem wiedział, że jest ona potrzebna takimludziom jak on sam: bezpartyjnym fachowcom.Ktoś musiał zasłaniać ichprzed wścibskim okiem publiczności i w razie czego być tej publicznościrzucanym na pożarcie.Waldi urzędował w gabinecie na najwyższym piętrze PałacuNamiestnikowskiego, niedaleko biura dokumentacji, jak oficjalnienazywano kataryniarzy Kancelarii.Był jednym z czterech zastępcówdyrektora Departamentu Zagranicznego Kancelarii, odpowiedzialnym zakontakty z ministerstwami nadzorującymi politykę zagraniczną.TelefonGumy zastał go w momencie, kiedy opracowywał zesłaną tego dniaobiegową ankietę na temat planowanej na przyszły rok zmiany regulacjidopłat importowych.Podstawą procesu decyzyjnego była bowiem kolektywność.Propozycja odnośnego ministra trafiała do sekretariatu URM, gdzieopracowywano według niej ankietę, rozsyłaną do wszystkich ministerstw,departamentów Kancelarii Państwa i zainteresowanych agend.Każda znich zgłaszała tą drogą swoje poprawki i uzupełnienia.Na ich podstawieprzygotowywano projekt, który trafiał pod obrady KERM-u i był rozsyłanyponownie, aż osiągnięto zgodę wszystkich resortów.Jednocześnieanalogiczna procedura odbywała się w Kancelarii.Gdy w końcuzaaprobowany wcześniej projekt trafiał na posiedzenie Rady Ministrów,nadanie mu rangi Rozporządzenia" i zatwierdzenie przez panią prezydentbyło już tylko czczą formalnością.Podobny obieg ankiet i projektów trwał w parlamencie, w agencjachskarbu państwa i centralnych biurach kierujących poszczególnymigałęziami gospodarki.Przez ręce Waldiego przechodziła tylko drobna częśćopiniowanych projektów.Przygotowywał dla szefa Departamentu ichostateczne wersje, nanosząc uwagi podległych jednostek na dane zopracowań przygotowanych przez researcherów.Do jego zajęć należało także, o czym szef departamentu niewiedział, choć zdawał się domyślać, dyskretny nadzór swego przełożonegoz ramienia dyrektora sekretariatu pani prezydent.Waldi awansował na swoje stanowisko stosunkowo niedawno i - cobyło w tych sferach rzadkością - nie był pewien, czy powinien się z tegoawansu cieszyć.Przez cztery lata zajmował się, najpierw w województwie,a potem w ministerstwie, udzielaniem i kontrolowaniem koncesji na obrótnieruchomościami.To było jedno z lepszych miejsc, gdzie można się byłoznalezć - ustępowało chyba tylko zamówieniom publicznym.Miał obadanewszystkie ważniejsze układy w kraju, od gliniarzy po katolickich patriotów- czy patriotycznych katolików? Nigdy nie pamiętał.Ale to mu właśnie zaszkodziło; Budyń poszukiwał kogoś dobrzeopatrzonego w układach i wyciągnął właśnie jego.Czasem myślał, żejednak mu się ten awans opłacił.Czasem, że nie.Najczęściej nie myślałnic, bo nie miał na to czasu.Dyrektor sekretariatu, potocznie zwany Budyniem, naprawdęnazywał się Walerian Gudryń.Odłożywszy słuchawkę po telefonie Gumy,Waldi wstał i opuścił swój gabinet.W sekretariacie zapytał, czy Brzozowskinie zostawił namiaru, gdzie go łapać.Potem zaklął i połączył się zinterkomu z sekretariatem Budynia, by go uprzedzić, że zaraz przyjdzie znie cierpiącą zwłoki sprawą.Dowiedział się, że pan minister wyjechał [ Pobierz całość w formacie PDF ]