[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czynnikom przecież mogła się ta śmiała myśl nie spodobać i mogłyCioska z Urbanem oraz tym trzecim za nią ukarać.No pewnie - bo co właściwie ryzykował w peerelu opozycjonista?Najwyżej, że go wsadzą do więzienia.Albo że mu odbiją nery.Względ-nie, że zjawią się u niego nieznani sprawcy.Awansować i tak niemógł, paszportu mu i tak nie dawali, chyba że bez prawa powrotu,do mienia też nie był przyzwyczajony, bo mu je w każdej chwili mo-gli skonfiskować.A takiemu Cioskowi niełaska władzy mogła złamaćkarierę! Mógł, aż strach pomyśleć, pójść w odstawkę! Stracić docho-dy, willę, wylądować w jakimś gminnym komitecie albo na ambasa-dzie w Mongolii.Więc to chyba jasne, kto się wtedy bardziej dla Pol-ski narażał!Nie zawracałbym miłemu Czytelnikowi głowy jakimś Cioskiem,gdyby to, co przy okazji rocznicowej dyskusji z niego wylazło, niebyło bardzo charakterystyczne.Ludzie peerelowskiego reżimu, w jegoschyłkowych, Jaruzelskich czasach, mieli w zasadzie wszystko, pozajednym: dobrym imieniem.I z jakiegoś powodu brakowało im tegodo szczęścia.Nie wszystkim, oczywiście.Ale tym najważniejszym -owszem.Czuli się strasznymi świniami, a mało kto lubi się tak czuć.Za Jaruzelskiego psychologiczna sytuacja komuny była zasadni-czo odmienna, niż za, powiedzmy, Bieruta, czy jeszcze nawet śred-niego Gierka.Czerwona mafia, oczywiście, nadal trzymała wszystkoza pysk, nadal miała na swe rozkazy esbecję, zomoli i wojsko, nadalmogła każdego bezkarnie zamordować, spałować, wsadzić do więzie-nia lub zgnoić w inny sposób.Ale nie miała już do tego ideologicznejpodkładki.Poza grupką starych pryków w partyjnej centrali i pewnąliczbą ideowych głupoli, też przeważnie ze starych roczników, rozsia-nych po niższych sferach aparatu, nikt już w komunizm nie wierzył.Władzy, zwanej żartobliwie ludową , pozostał na użytek ludu już tyl-ko jeden, ostatni, geopolityczny argument - że póki za Bugiem stoiczterdzieści dywizji, póty w Polsce musi być tak, jak jest.Ażeby byłojak jest, ktoś się musi poświęcić i okupantowi wysługiwać.Ale samitwórcy tej propagandy doskonale sobie zdawali sprawę z tego co jestwarta.W pamiętnikach któregoś z prominentnych komuchów, bo-dajże Urbana, znalazłem śmieszną do rozpuku, ale i nader poucza-jącą historyjkę, jak to czerwoni postanowili sobie poćwiczyć przedOkrągłym Stołem argumenty.Zebrali się więc w którymś z ośrodkówKC, podzieli, że jedni na niby będą władzą, a drudzy Solidarnością ,przystąpili do ćwiczebnej dysputy - i okazało się, że ćwiczebna opo-zycja bez trudu wymyśla przeciwko ustrojowi nieodparte argumen-ty, na które nikt na sali nie umie znalezć odpowiedzi.Tutaj leży jeszcze jedno, wcześniej nie wspomniane, zródło siły, jakąw latach dziewięćdziesiątych miał Adam Michnik.Otóż stał się on dlabyłych komunistów naczelnym rozgrzeszaczem i dowartościowywa-czem.Można powiedzieć, zgoła nosił przy sobie stosowny kwitariuszz zaświadczeniami, że niniejszy komuszek był typem pozytywnym ireformatorem, jak lekarz nosi bloczek z formularzami recept: tylkowpisać imię i nazwisko, potwierdzić brudziem, i ot, mamy następne-go bohatera i człowieka honoru.I znów: nie mam zresztą zamiaru potępiać Michnika za sam fakt,że sobie takie uprawnienie przyznał.Skoro chciał wejść w politykę,a przecież miał do tego prawo, to rzecz oczywista, używał w grzewszystkiego, co mogło być jego atutem.Taśmowe wystawianie rozma-itym szujom świadectw moralności na pewno nie jest ładne z etycz-nego punktu widzenia, i na pewno nie przystoi komuś, kto się stroiw piórka moralisty - ale polityka mniej baczy na to, co jest etyczne, abardziej, co skuteczne.A to, jak najbardziej, skuteczne być mogło.Pro-blem nie w tym, że Michnik budował swoje wpływy na brataniu się zludzmi nikczemnymi, nawet nie na tym, że swymi świadectwami mo-ralności z czasem coraz bardziej szafował - ale w tym, że rozdawał je,z punktu widzenia polityki, za bezdurno, nie zagwarantowawszy so-bie trwałości świadczeń wzajemnych.Posolidamościowa centropra-wica, która oskarżała Michnika, że niszczył legendę Solidarności wzamian za polityczne wpływy i ułatwienie jego środowisku objęcieniepodzielnego rządu dusz w mediach, moim skromnym zdaniemMichnika w ten sposób przeceniła.On wcale takiego dilu nie zawie-rał - w zamian za usługi, które świadczył kreaturom reżimu, wystar-czały mu pochlebstwa.Może jego pokręconej psyche przedziwnie do-gadzał fakt, że jest otaczany czołobitnością właśnie przez swych by-łych oprawców i różnych partyjnych karierowiczów, że tacy ludziejak Kwaśniewski czy Urban przychodzą do niego z wódką, że Jaruzel-ski traktuje jak rodzonego syna, i wszyscy razem prawią mu, jak sięniezmiernie co do niego mylili, jaki jest wspaniały, jak uosabia samącnotę i szlachetność, jak się pięknie umiał wznieść ponad nienawiść iosobiste krzywdy, stanowiąc drogowskaz moralny dla wszystkich kra-jów i społeczeństw wychodzących z socjalizmu.Po prawdzie, ludziom,którzy przeszli partyjny trening w smarowaniu wazeliną, pochlebstwana zawołanie przychodziły zapewne bez trudu, ale - choć trudno miuwierzyć - na Michnika to wystarczyło.A może bardziej od tych po-chlebstw uderzyła mu do głowy sama czynność udzielania rozgrze-szeń, dająca złudę bycia jakimś omalże postkomunistycznym Bogiem,w którego mocy wyrokować, kto zostanie zbawiony, a kto nie?Akurat w dniu, gdy pisałem powyższe słowa, Gazeta Wyborczapiórem jednego ze swych czołowych publicystów postanowiła dać od-pór oskarżeniu Jarosława Kaczyńskiego, że stanowi ona część rządzą-cego Polską oligarchicznego układu.Myśl główna tego odporu byłataka, iż twierdzenie, jakoby Michnik był oligarchą to taki absurd, żew ogóle polemizować z nim nie warto.To, nawiasem, dowód, że Wy-borcza nie zmienia się nic a nic - stwierdzenie, że argumenty czy tezyprzeciwnika są tak głupie i absurdalne, że w ogóle nie warto się nimizajmować, to chwyt przez publicystów tej gazety ulubiony.I zresz-tą jej przeciętnemu czytelnikowi zawsze to w zupełności wystarcza-ło; Wyborczej , powtórzę raz jeszcze, nie czytało się u nas po to, bypoznać argumenty za i przeciw czemukolwiek, tylko żeby się dowie-dzieć, co wypada w danym tygodniu myśleć.Inna sprawa, że ostatnioten wpływ gazety wydaje się słabnąć.Ale wracając do rzeczy: istot-nie, twierdzenie że Michnik jest oligarchą, to nonsens [ Pobierz całość w formacie PDF ]