RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.prawa zbierać podpisów pod petycjami.W tym momencie zgasło światło.“Ehe!" - powiedział Wiktor na głos i lampa zapaliła się znowu, ale na pół mocy.“A to co znowu?" - powiedział Wiktor, ale jaśniej się od tego nie zrobiło.Wiktor odczekał chwilę, następnie zadzwonił do recepcji.Nikt się nie odezwał.Można zadzwonić do elektrowni, ale w tym celu trzeba znaleźć książkę telefoniczną, ale gdzie jej szukać, i tak najwyższy czas iść spać.- Tylko najpierw trzeba się napić.Wiktor wstał i nagle usłyszał jakiś szelest.Ktoś przesuwał po drzwiach rękami.Potem zaczął się pchać na drzwi.“Kto tam?" - zapytał Wiktor, nikt nie odpowiedział, było tylko słychać jak coś się pcha i sapie.Wiktora ogarnęła groza.Oświetlone czerwonawym światłem ściany wydawały się obce i niezwykłe, w kątach gęstniało zbyt wiele cienia, za drzwiami zaś krzątał się jakiś ogromny stwór, tępy i bezmyślny.Czym by go załatwić? - pomyślał rozglądając się Wiktor, ale wtedy za drzwiami ktoś odezwał się ochrypłym szeptem “Baniew, ej Baniew - jesteś tam?" Idiota - powiedział Wiktor półgłosem, wyszedł do przedpokoju i przekręcił klucz.Do numeru wtoczył się R.Kwadryga.Był w szlafroku, włosy miał zmierzwione i rozbiegane oczy.- Bogu dzięki, chociaż ty jesteś na miejscu - rzekł na wstępie.- O mało nie zwariowałem ze strachu.Słuchaj, Baniew, trzeba stąd wiać.Chodźmy, co? Chodźmy stąd, Baniew.- złapał Wiktora za koszulę i pociągnął do korytarza.- Chodźmy, dłużej już nie można.- Oszalał - stwierdził Wiktor wyrywając się.- Idź spać ramolu.Jest trzecia w nocy.Ale R.Kwadryga znowu zręcznie złapał go za koszulę i Wiktor stwierdził ze zdumieniem, że doktor honoris causa jest absolutnie trzeźwy, nawet nie czuć go alkoholem.- Nie wolno spać - oznajmił Kwadryga.- Trzeba uciekać z tego przeklętego domu.Widzisz, co ze światłem? My tu zginiemy.W ogóle trzeba uciekać z miasta.Mam wwilli samochód.Chodźmy.Ja bym wyjechał sam, tylko boję się wyjść.- Poczekaj, nie szarp mnie - odparł Wiktor - przede wszystkim uspokój się.Wciągnął Kwadrygę do pokoju, posadził w fotelu, a sam poszedł do łazienki po szklankę wody.Kwadryga natychmiast poderwał się i pobiegł za nim.- Jesteśmy tu sami, nikt nie został - powiedział.- Golema nie ma, portiera nie ma, dyrektora też.Wiktor odkręcił kran.W rurach zawyło, wyleciało kilka kropli.- Ty czego? - zapytał Kwadryga.- Potrzebna ci woda? Chodźmy, mam całą butelkę, Tylko szybko.I razem.Wiktor potrząsnął kranem.Wyleciało jeszcze kilka kropli i wycie ustało.- O co chodzi? - spytał Wiktor martwiejąc.- Wojna? Kwadryga machnął ręką.- Jaka tam wojna.Trzeba wiać, póki nie jest za późno, aon - wojna.- Po co wiać?- Po drodze - odrzekł Kwadryga i kretyńsko zachichotał.Wiktor odsunął go łokciem, wyszedł z numeru i zbiegł na dół do recepcji.Kwadryga dreptał za nim.- Posłuchaj - mamrotał.- Lepiej tylnym wyjściem.Żeby tylko się wydostać.mam samochód.Zatankowany, załadowany.Jak bym przeczuł.Wypijemy sobie i pojedziemy, tu nie ma już ani kropli wódki.W korytarzu słabo jak czerwone karły świeciły ample, na schodach w ogóle nie było światła, w hallu również, tylko nad kontuarem tliła się żarówka.Tam siedział ktoś, ale nie był to recepcjonista.- Chodźmy, chodźmy - powiedział szeptem Kwadryga i pociągnął Wiktora do wyjścia.- Nie trzeba tam iść, tam niedobrze.Wiktor wyrwał się i podszedł do kontuaru.- Co to za skandal.- zaczai i umilkł.Za kontuarem siedział Zurtzmansor.Zurtzmansor siedział na miejscu recepcjonisty i szybko pisał coś w brulionie.- Baniew - oznajmił nie podnosząc głowy.- No i wszystko się skończyło, Baniew.Pożegnajmy się.I niech pan pamięta Q naszej rozmowie.- Nie mam zamiaru wyjeżdżać - zaprotestował Wiktor.Głos mu się załamał.- Zamierzam dowiedzieć się, co jest ze światłem i wodą.To wasza robota?Zurtzmansor uniósł żółtą twarz.- Nie - powiedział.- My już nic nie robimy.Musimy się pożegnać, Baniew - wyciągnął nad kontuarem dłoń w czarnej rękawiczce.Wiktor machinalnie ujął tę dłoń, poczuł uścisk i odpowiedział uściskiem.- Takie jest życie - powiedział Zurtzmansor.- Tworzysz przyszłość, ale nie dla siebie.Pan z pewnością już to zrozumiał.Albo niebawem zrozumie.Pana dotyczy to w większym stopniu niż nas.Żegnam.Kiwnął głową i znowu zabrał się do pisania.- Chodźmy! - zasyczał nad uchem Kwadryga.- Nic nie rozumiem - głośno na cały hall powiedział Wiktor.- Co tu się dzieje?Nie życzył sobie, żeby w hallu panowała cisza.Nie życzył sobie być człowiekiem postronnym.Nie on tu jest postronny i właściwie z jakiej racji Zurtzmansor siedzi o trzeciej w nocy za kontuarem recepcjonisty.Mnie nie uda się.wam zastraszyć, ja nie jestem Kwadryga.Ale Zurtzmansor rjie usłyszał, albo nie chciał usłyszeć.Wówczas Wiktor demonstracyjnie wzruszył ramionami, odwrócił się i ruszył do restauracji.W drzwiach przystanął.W sali słabo świeciły stojące lampy, słabo świecił żyrandol, słabo świeciły kinkiety na ścianach i sala była przepełniona.Przy stolikach siedziały mokrzaki.Wszyscy byli identyczni, tylko siedzieli w różnych pozach.Jedni czytali, inni spali, a jeszcze inni, i było ich bardzo wielu, nieruchomo patrzyli przed siebie niczym skamieliny.Jaśniały łyse czaszki, pachniało wilgocią i lekarstwami.Okna były otwarte, na podłodze ciemniały kałuże.Nie było słychać żadnego dźwięku, tylko za oknem pluskała woda.Potem przed Wiktorem pojawił się Golem - zatroskany, spięty i bardzo stary.- Dlaczego pan tu jeszcze jest? - zapytał półgłosem.- Proszę stąd wyjść, tu panu nie wolno być.- Co to znaczy - nie wolno? - odpowiedział pytaniem Wiktor, ponownie rozdrażniony.- Ja chcę się napić.- Ciszej - powiedział - Golem.- Myślałem, że pan już wyjechał.Pukałem do pana.Gdzie pan chce teraz iść?- Do swojego pokoju.Wezmę butelkę i pójdę do siebie.- Tu nie ma żadnego alkoholu - odparł Golem.Wiktor w milczeniu wskazał palcem na bar, gdzie matowo lśniły rzędy butelek.Golem obejrzał się.- Nie - powiedział.- Niestety.- Chcę coś wypić! - uparcie powtórzył Wiktor.Tak naprawdę nie miał ochoty się upierać.Udawał chojraka.Mokrzaki patrzyły na niego.Czytający opuścili książki, zastygli w bezruchu, odwrócili głowy i tylko śpiący spali nadal.Dziesiątki błyszczących oczu, jakby zawieszonych w czerwonawym półmroku, patrzyły na Wiktora.- Niech pan nie wraca do numeru - oznajmił Golem.- Proszę wyjść z hotelu.Niech pan idzie do LoIi.Albo do willi doktora.Tylko chcę wiedzieć, gdzie pan będzie.Przyjadę po pana.Proszę posłuchać, Wiktorze, niech pan się nie stawia, tylko słucha.Teraz nie mam czasu wyjaśniać, zresztą byłoby to nie na miejscu.Szkoda, że nie ma Diany, ona by potwierdziła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl