[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrobił jeszcze cztery chwiejne kroki, po czym zwalił się na plecy i legł na podłodze z szeroko rozrzuconymi rękami.Z ust Draveca buchnęła krew.Wywrócone ku górze oczy zaszły mgłą.Carmen kucnęła przy nim i zaczęła skamleć niczym wystraszone zwierzę.Z korytarza dobiegł jakiś hałas, ale w drzwiach nikt się nie pojawił.Nic dziwnego, jeszcze przed chwilą latało tu zbyt wiele kawałków ołowiu.Podszedłem szybko do Marty'ego, schyliłem się i włożyłem rękę do kieszeni na jego piersi.Wyjąłem grubą kwadratową kopertę, w której było coś sztywnego, twardego.Gdzieś z daleka w wieczornym powietrzu niósł się słaby jęk syreny, z każdą jednak chwilą coraz głośniejszy.Jakiś człowiek o białej twarzy ostrożnie wetknął głowę w drzwi.Klęknąłem obok Draveca.Próbował coś powiedzieć, lecz nie usłyszałem ani słowa.Chwilę później stężały wzrok osłabł i odpłynął, oczy zdawały się teraz spoglądać gdzieś daleko, przez szeroką równinę.- Był pijany.Zmusił mnie, bym powiedziała, dokąd idę.Nie wiedziałam, że mnie śledzi - z kamienną twarzą wyznała Carmen.- I tak byś nie zauważyła - odrzekłem oschle.Podniosłem się i rozdarłem kopertę.Było w niej kilka odbitek i szklany negatyw.Zmiażdżyłem go obcasem.Zacząłem drzeć fotografie.Strzępy rzucałem na podłogę.- Teraz, dziecinko, wydrukują mnóstwo twoich zdjęć, powiedziałem - ale na pewno nie to.- Nie wiedziałam, że on za mną pojechał - powtórzyła i zaczęła ssać kciuk.Syrena na dole wyła już donośnie.Przenikliwy dźwięk przycichł, by umilknąć na dobre akurat w chwili, gdy kończyłem drzeć zdjęcia.Stałem nieruchomo na środku pokoju, zachodząc w głowę, po co się tak wysilałem.Ale teraz nie miało to już najmniejszego znaczenia.XIIGuy Slade opierał się łokciem o brzeg wielkiego orzechowego stołu w gabinecie inspektora Ishama.W palcach niedbale trzymał zapalonego papierosa.- Dzięki za to, że mi pan przyłożył, detektywie - powiedział, nie patrząc na mnie.Zmrużył oczy w niemiłym uśmiechu.Siedziałem przy długim stole, naprzeciwko Ishama.Isham był kościsty i szary, na nosie miał okulary.Nie patrzył, nie działał i nie mówił jak gliniarz.Violets M'Gee i Grinnell, irlandzki detektyw o wesołych oczach, usadowili się na krzesłach z półokrągłymi oparciami pod oszkloną od góry ścianą, która oddzielała biuro od pokoju recepcyjnego.- Wydało mi się, że znalazł pan tę krew zbyt szybko - zwróciłem się do niego.- Chyba byłem w błędzie.Proszę mi wybaczyć, panie Slade.- A zatem sprawa wygląda tak, jakby jej w ogóle nie było.- Wstał, wziął ze stołu trzcinową laskę i rękawiczkę.- Czy to już wszystko, inspektorze?- Na dzisiaj tak, Slade.- Głos Ishama był oschły, zimny, sardoniczny.Slade zawiesił laskę na nadgarstku i otworzył drzwi.Wychodząc, uśmiechnął się przez ramię.Ostatnią rzeczą, na której spoczął jego wzrok, był pewnie mój kark, lecz ja już na Slade'a nie patrzyłem.- Nie muszę chyba panu mówić, jak wydział policji zapatruje się na takie ukrywanie morderstwa - powiedział Isham.Westchnąłem.- Strzały - zacząłem.- Martwy człowiek na podłodze.Naga i naćpana dziewczyna w fotelu, nie mająca pojęcia o tym, co się stało.Morderca, którego nie mogłem złapać i którego wy też wówczas nie mogliście dopaść.A z drugiej strony - biedny, stary brutal, który stawał na głowie, żeby postąpić właściwie w beznadziejnej sytuacji.No, proszę, niech pan to zwali na mnie.Niczego nie żałuję.Isham machnął na to wszystko ręką.- Kto zabił Steinera?- To blondyna panu powie.- Ale ja chcę dowiedzieć się tego od pana.Wzruszyłem ramionami.- Jeżeli pan chce, żebym zgadywał.Kierowca Draveca, Carl Owen.Isham nie wydawał się zbyt zaskoczony.Violets M'Gee chrząknął głośno.- Z czego pan to wnioskuje? - spytał Isham.- Przez moment myślałem, że to może Marty, po części dlatego, że tak powiedziała dziewczyna.Ale to nie ma sensu.Ona tego nie wiedziała i tylko skorzystała z okazji, by wbić mu nóż w plecy.A to charakterek, który niełatwo rezygnuje z raz podjętej decyzji.Tylko że Marty nie zachowywał się jak morderca.A ponadto ktoś tak opanowany jak on z pewnością nie uciekłby w ten sposób.Jeszcze nie zapukałem do drzwi, a morderca już zwiał.Oczywiście pomyślałem również o Sladzie.Ale to nie ten typ człowieka.Wziął ze sobą dwóch uzbrojonych ludzi i zrobił z tego awanturę [ Pobierz całość w formacie PDF ]