[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najbardziej nieprawdopodobneurządzenie, jakie można sobie wyobrazić; urządzenie, które sprawiało, że statek ten byłunikatem w całej historii Galaktyki i któremu zawdzięczał swoją nazwę: Złote Serce. O rany! powiedział Zaphod Beeblebrox do Złotego Serca.Nic innego nieprzychodziło mu do głowy.Powtórzył to jeszcze raz, bo wiedział, że zdenerwuje toprasę. O rany!Tłum wyczekująco odwrócił twarze w jego kierunku.Zaphod mrugnął do Trillian,która uniosła brwi i spojrzała na niego rozszerzonymi oczami.Wiedziała, co za chwilępowie, i uważała go za okropnego efekciarza. To jest naprawdę zadziwiające rzekł. To jest naprawdę absolutnie zadziwia-jące.To jest tak zadziwiająco zadziwiające, że chyba chciałbym to ukraść!Fantastyczne, absolutnie autentyczne słowa prezydenta.Tłum roześmiał się z uzna-niem, dziennikarze radośnie wcisnęli guziki swoich sub-etha news-matików, a prezy-dent uśmiechnął się szeroko.Gdy się tak uśmiechał, jego serce wydało z siebie niepohamowany wrzask, a palcenamacały niewielką paralysomatyczną bombę spoczywającą spokojnie w jego kieszeni.W końcu nie mógł tego dłużej znieść.Odrzucił w tył swoje dwie głowy i wydał dzikiokrzyk radości w tonacji dur.Rzucił bombę na ziemię i puścił się biegiem poprzezmorze nagle zamarłych promiennych uśmiechów.ROZDZIAA 5Prostefiic Vogon Jeltz nie był miłym widokiem nawet dla innych Vogonów.Jegowysoko sklepiony nos wyrastał znacznie ponad małe świńskie czoło, a ciemnozielo-na, przypominająca gumę skóra była wystarczająco gruba, aby mógł grać w grę nazy-waną Vogońską polityką administracyjną (i to grać dobrze) oraz wystarczająco wodo-odporna, żeby mógł spędzać dowolną ilość czasu w głębinach morskich, nawet do ty-siąca stóp, bez żadnych negatywnych skutków.Oczywiście nie chodził nigdy popływaćbył na to zbyt zajęty.Był, jaki był, ponieważ biliony lat temu, gdy Vogonowie po raz pierwszy wypełzliz pradawnych, leniwych mórz Vogsfery i legli, sapiąc i ciężko dysząc na dziewiczychbrzegach planety, gdy owego ranka padły na nich pierwsze promienie młodego, jasne-go, vogońskiego słońca dokładnie w tym momencie siły ewolucji jak gdyby dałysobie z nimi spokój, odwróciły się z niesmakiem i spisały na straty jako nieprzyjemnąi pożałowania godną omyłkę.Vogonowie nigdy już nie ewoluowali nie powinni byliw ogóle przetrwać.Fakt, że jednak im się to udało, jest pewnym oddaniem sprawiedliwości niewzruszo-nemu i ślimaczomózgiemu wyrazowi tych stworzeń.Ewolucja? powiedziały sobie. Komu to potrzebne? I radziły sobie po prostu bez tego, czego natura nie chciała dlanich zrobić, aż do czasu, gdy byli w stanie korygować co większe niedogodności anato-miczne za pomocą chirurgii.Tymczasem siły przyrody na Vogsferze pracowały nadliczbowo, usilnie starając sięnadrobić swoją wcześniejszą gafę.Stworzyły iskrzące się od klejnotów kraby zatapiające,które Vogonowie zjadali, rozbijając ich pancerze żelaznymi młotkami; wysokie, strze-liste drzewa o zapierającej dech w piersiach wiotkości i kolorze, które Vogonowie wy-cinali, aby rozpalać z nich ogień do pieczenia mięsa krabów; eleganckie, podobne dogazel stworzenia o jedwabistym futrze i lśniących oczach, które Vogonowie łapali, abyich dosiadać.Były one bezużyteczne jako wierzchowce, ponieważ ich kręgosłupy na-tychmiast pękały, ale Vogonowie i tak ich dosiadali.31Tak więc planeta Vogsfera przeżywała ciężkie tysiąclecia do czasu, gdy Vogonowieodkryli nagle podstawowe zasady podróży międzygwiezdnych.W ciągu kilku krótkichvogońskich lat wszyscy co do jednego wyemigrowali do raju gwiezdnego Megabranris,politycznego centrum Galaktyki, gdzie tworzyli teraz niezwykle potężny kościec admi-nistracji galaktycznej.Próbowali zdobywać wykształcenie, próbowali zyskać manieryi ogładę towarzyską; lecz pod żadnym prawie względem współczesny Vogon praktycz-nie nie różni się od swoich prymitywnych przodków.Co roku sprowadzają oni ze swo-jej rodzinnej planety dwadzieścia siedem tysięcy krabów zatapiających o iskrzących sięod klejnotów pancerzach i spędzają radosną, pijacką noc, rozbijając je na drobny makżelaznymi młotkami.Prostetnic Vogon Jeltz był dosyć typowym Vogonem w tym sensie, że był do gruntunikczemny.Poza tym nie lubił autostopowiczów.Gdzieś w małej, ciemnej kabinie, głęboko we wnętrznościach statku flagowegoProstetnica Vogona Jeltza, zapaliła się nerwowo zapałka.Posiadacz zapałki nie byłVogonem, ale wiedział o nich wszystko i miał wszelkie powody do nerwowości.Jegonazwisko brzmiało Ford Prefect [ Pobierz całość w formacie PDF ]