[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz mimo topogłoski nas dochodziły.Atmosfera z dnia na dzień była coraz cięższa.Stosunki pomiędzy Chińczykami,Mongołami i Rosjanami stawały się bardzo naprężone.Gubernator chiński, Wan-Dzao-Dziuń i dyplomatyczny komisarz, Fu-Siań, obaj ludziebardzo młodzi, starali się przypodobać swemu rządowi i prowadzili nieprzejednaną politykęwzględem Mongołów i Rosjan, jątrząc ich wzajemnie.Wan-Dzao-Dżiuniowi pomagałzastępca dymisjonowanego Czułtun-Bejle, nowy sait-ugodowiec, wywołując nienawiśćMongołów.Oficerowie rosyjscy sformowali potajemnie oddział, aby się bronić w razie wrogichzarządzeń Chińczyków, lecz w oddziale odrazu zaczęły się niesnaski i intrygi, i nie miałemżadnej wątpliwości, że wobec niebezpieczeństwa oddział ten rozproszy się niezawodnie.Obawiając się zjawienia wojsk bolszewickich, cudzoziemcy postanowili wysłać wywiad,aby zbadać położenie na zachodzie, czego ja i mój agronom podjęliśmy się chętnie.KsiążęCzułtun dał nam za przewodnika urzędowego dragomana, starego Sojota, Cerena, płynniemówiącego po rosyjsku.Była to miejscowa znakomitość, znana w całej Mongolji, gdyż słynąłjako niezrównany jezdziec.Jeszcze niedawno posyłano go z najważniejszemi i tajnemi listamido Pekinu, i Oeren przebył konno w ciągu 9 dni 2400 kilometrów, oddzielających Uliasutajod stolicy chińskiej.Drogę tę odbył w następujący sposób:Zabandażowano ma piersi, brzuch i nogi pasmami grubego płótna, aby się nazbyt niewytrząsł na siodle Do czapki miał przymocowane trzy pióra orle na znak, że musi lecieć jakptak , w zanadrzu chował dokument dzara na otrzymanie koni pocztowych na pierwsze sweżądanie; mając z sobą zapasowego konia i dwóch przewodników pocztowych ułaczenów ,mknął, co koń wyskoczy, do pierwszej stacji pocztowej urtonu.Jeden z ułaczenów ,pędząc naprzód, przygotowywał zmianę koni, i gdy Oeren podjeżdżał, zdejmowano go razemz siodłem i przenoszono na świeżego, konia, poczem Ceren z nowenn ułaczenami ruszałdalej.Na każdym trzecim urtonie , nie schodząc z siodła, wypijał miseczkę gorącej herbatyz solą i znowu mknął.Po 18 20 godzinach takiej jazdy szalonej, zatrzymywał się Tia noclegw jurcie urtońskiej, gdzie zjadał całą szynkę baranią, wypijał moc herbaty i spał, jak zabity,do świtu.Tak przez 9 dni mknął mały, chudy Ceren bez wytchnienia?Z nim to właśnie wyruszyliśmy w mrozny, zimowy poranek na zachód, w stronę Kobdo,skąd nadeszły trwożne wieści, że czerwoni wkroczyli do Ulankomu i że Chińczycy zaczęliim wydawać cudzoziemców.Po kilku godzinach przejechaliśmy po lodzie rzekę Zaphyn, która corocznie zabiera dużoofiar, gdyż dno jej stanowią bezdenne i ruchome piaski.Za rzeką wjechaliśmy w wąskądolinę śród gór i niewielkich lasów modrzewiowych.53TAJEMNICZY LAMA MZCICIEL.Zrobiwszy około 300 kilometrów, zbliżaliśmy się do jeziora Baga-Nor, gdziespostrzegliśmy jurtę pastucha.Postanowiliśmy zatrzymać się tu na nocleg, gdyż była jużgodzina pózna, i zerwał się zimny wiatr, wznosząc słupy zmarzłego, kłującego śniegu.Obokjurty dojrzeliśmy wspaniałego konia karego z bogatem siodłem, upiększonem srebrem ikoralami.Gdy z drogi skręciliśmy w stronę jurty, wypadło z niej dwóch Mongołów.Jeden znich wskoczył na siodło i szybko znikł za niewysokiemi wzgórzami.Spostrzegłem połyżółtego ubrania które mignęły mi pod zwykłym kożuchem mongolskim i duży nóż w zielonejpochwie, z rękojeścią z rogu i kości.Drugi pozostał przy jurcie.Był to gospodarz jurty, pastuch miejscowego księciaNawancyrena.Spotkał nas z widoczną radością i wzdychał z ulgą. Kto to odjechał na karym koniu? pytaliśmy pastucha.Opuścił oczy i milczał. Mów! Nie mówisz, więc przyjmujesz u siebie złych ludzi? Nie! nie! bronił się pastuch. Dobry, wielki był ten gość, lecz wymienić imienia wiaranie pozwala.Zrozumieliśmy, że ten, który odjechał, był albo księciem pastucha, albo wysokim lamą.Nie nalegałem więcej, i zaczęliśmy urządzać dla siebie posłanie.Gospodarz tymczasemprzygotowywał dla nas kolację, rąbiąc zmarzłe mięso baranie, i wrzucając je do kotła zwrzącą wodą.Dowiedzieliśmy się, że bolszewików tu nie widziano, ale że po krwawej łazni, sprawionejprzez żołnierzy chińskich Mongołom w okolicach Kobdo, ostatni zaczęli się skupiać woddziały, nad któremi dowództwo objął Tatarzyn, oficer Kajgorodow.Odpoczywaliśmy wjurcie pastucha, przejechawszy w dwie doby przy znacznym mrozie około 300 kilometrów, ispokojnie rozmawialiśmy, z apetytem spożywając smaczne i tłuste mięso, gdy raptownieusłyszeliśmy ochrypły głos, mówiący: Sajn! Bądzcie pozdrowieni!Odwróciwszy głowy, zobaczyliśmy niewysokiego, barczystego Mongoła w grubymkożuchu, w kołpaku z uszami i z nożem w zielonej pochwie za pasem. Amursajn! odpowiedzieliśmy chórem.Przybyły rozpiął pas i zrzucił kożuch.Pozostał w szerokim, żółtym płaszczu jedwabnym,jaki noszą lamowie gełongi, przepasanym pasem niebieskim.Ogolona twarz, ostrzyżona głowa, różaniec na ręku i żółty płaszcz dowodziły, że widzimyprzed sobą jakiegoś wysokiego stopnia lamę.Lecz za pasem gość miał zatknięty dużyrewolwer Kolta.Rzuciłem wzrok na pastucha i Cerena.Na ich twarzach malowały się głęboki szacunek iprzestrach [ Pobierz całość w formacie PDF ]