RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cała rodzina i urzędnicy księcia odprowadzali nas do  kurę (klasztoru), położonego opiętnaście kilometrów od koczowiska władcy Soldżaku.Prowadził nas Sojot, wysłany przeznojona z rozkazem konwojowania nas aż do Kosogołu.Nie zatrzymaliśmy się w  kure , lecz około  duguna  chińskiej osady handlowej.Chińscy kupcy, patrząc na nas zpodełba, zaczęli nastręczać różne towary, szczególnie kuszącnas okrągłemi, glinianemi  łanchonami (karafkami) z  majgoło , słodką, chińską wódkąanyżową.Nie mieliśmy ani srebra w kawałach, ani chińskich kałgańskich dolarówpapierowych, więc ze smutkiem spoglądaliśmy na apetyczne  łanchony.Nojon jednakrozkazał dać nam pięć butelek i zapisać je na swój rachunek osobisty.Pózniej, podczas wieczorów zimowych, nieraz wspominaliśmy bardzo wdzięcznie staregonojona, racząc się słodką wódką z gorącą herbatą, i trzeba przyznać, że nikt z oddziału nie byłobojętny dla sympatycznych  łanchonów , które starannie owijano w szmaty i w suchą trawę,żeby się nie stłukły w naszych worach skórzanych.Niech nie oburzają się moraliści iprzeciwnicy alkoholu! Nadużycia alkoholu nie było.Pomyśleć tylko: pięć  łanchonów iosiemnaście zdrowych, bezdennych gardzieli! Oprócz tego  mróz od 15  20 stopni iczternaście godzin dziennie na siodle!Lecz dość usprawiedliwień, gdyż widzę, że moraliści już się uspokoili i nie oburzają sięwcale.TAJEMNICE, CUDA I POTYCZKA.Tegoż dnia wieczorem jechaliśmy brzegami dużego  świętego jeziora Teri-Nur.Jeziorozamarzło tylko przy brzegach, i mogliśmy obserwować je w całej okazałości.Jest to wielkapowierzchnia żółtej, mętnej wody.W kilku miejscach niedaleko brzegów rosły niewysokietrzciny, już brunatne, połamane przez mrozne wiatry.Pośrodku jeziora wynurzała się z wodywysepka, znikająca corocznie.Na niej rosło kilka już padających drzew, a śród nich możnabyło dostrzec jakieś stare ruiny baszt i murów z gliny, zwykłej budowy chińskiej.Przewodnik opowiedział nam, że przed 75 100 laty Teri-Nuru nie było; na równinie zaśleżała silna forteca chińska.Jakiś święty lama za uczynioną mu przez komendanta chińskiegokrzywdę wyklął fortecę i załogę, przepowiedziawszy jej prędką i straszną zgubę.Zaraznazajutrz ze wszystkich studni lunęły potoki wody, zburzyły mury i budynki.Załoga chińskazginęła bez śladu, i tylko czasem fale wzburzonego jeziora wyrzucają na brzegi stare czaszki ikości ludzkie.Jezioro powiększa się co rok, podchodząc coraz to bliżej do okalających je gór. 35Po godzinie ominęliśmy od wschodu Teri-Nur, i jezioro znikło za lasem.Droga nie byłaciężka, lecz przewodnik uprzedzał, że czekają nas miejscowości bardzo trudne do przebycia.Doszliśmy do nich po dwóch dniach.Przed nami był gęsty las, rozpościerający się na górze,pokrytej grubą warstwą śniegu.Za tą górą w promieniach zachodzącego słońca piętrzyły sięmajestatyczne szczyty, pokryte wiecznemi śniegami, z których w różnych miejscach wznosiłysię nagie, bezbarwne skały.Były to wschodnie najwyższe odnogi Tannu-Ołu.Zatrzymaliśmysię na nocleg pod lasem i o świcie zaczęliśmy przedzierać się przez gęsty bór.Do południaprowadził nas Sojot przez las, robiąc ogromne, kręte zygzaki, gdyż wszędzie drogę tamowałyniezliczone, głębokie wąwozy, przysypane śniegiem, wysokie ściany z leżących drzew lub teżzwały kamieni i skał, które stoczyły się z gór.Namordowawszy się w ciągu kilku godzin,nieoczekiwanie powróciliśmy na miejsce naszego noclegu.Nie było wątpliwości, żeprzewodnik zbłądził i zupełnie stracił drogę.Na jego twarzy malowało się paniczneprzerażenie. Złe duchy starego lasu nie przepuszczają nas!  szeptał drżącemi wargami. Zły to znak!Lepiej powracać na Hargę do nojona.Krzyknąłem na niego gniewnie, i Sojot znowu poprowadził nas, chociaż stracił wszelkąnadzieję odszukania ścieżki przez Tannu-Ołu, nie robiąc nawet żadnych w tym kierunkuwysiłków.Na szczęście jeden z moich ludzi, myśliwy urianchajski, zauważył nacięcia nadrzewach.Były to znaki, wskazujące ścieżkę ukrytą pod głębokim śniegiem.Brnąc śniegiem,przeszliśmy ten las  złych duchów , przecięliśmy inny mniejszy, składający się z czarnych,gołych, spalonych modrzewi, i zatrzymaliśmy się o zachodzie słońca w niewielkim gaiku tużu podnóża Tannu-Ołu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl