[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy nie chciałam wyrzec się tego i dopóki trwała nasza spółka z Gizelą, moje upodobania były tematem ostrej wymiany zdań między nami.Gizela nie lubiła ulicy; piękno kościołów nie przemawiało do niej, a tłum napełniał ją tylko wstrętem i pogardą.Przedkładała ponad wszystko eleganckie restauracje, w których nadskakujący kelnerzy usłużnie uprzedzają każde żądanie gościa, modne dansingi z orkiestrą w liberii i danserami we frakach, najelegantsze kawiarnie, domy gry.W tego rodzaju lokalach stawała się inna, zmieniał się jej sposób bycia, ruchy, a nawet ton głosu.Słowem, starała się zachowywać jak prawdziwa dama, co zresztą stawiała sobie zawsze za punkt honoru i co później, jak się okaże, zdołała w pewnym stopniu osiągnąć.Ale najciekawsze w owym szczęśliwym zrządzeniu losu było to, że człowieka, który miał zaspokoić te jej ambicje, nie spotkała w żadnym z wytwornych lokali, ale dzięki mnie, właśnie na tej ulicy, której nie mogła ścierpieć.W cukierni zastałam Gizelę w towarzystwie mężczyzny w średnim wieku; przedstawiła mi go; był handlowcem, nazywał się Giacinti.Kiedy siedział, wyglądał na człowieka normalnego wzrostu, choćby dlatego, że był szeroki w ramionach, i dopiero kiedy wstał, okazało się, że jest to prawie karzeł: muskularne barki sprawiały, że wyglądał na jeszcze niższego, niż był w istocie.Włosy miał siwe, gęste i połyskliwe jak srebro, ostrzyżone na jeża, może dlatego, żeby przydawały mu wzrostu, twarz czerstwą, tryskającą zdrowiem, rysy regularne, i szlachetne, prawie posągowe: piękne, pogodne czoło, duże czarne oczy, prosty nos, usta ładnie wykrojone.Ale antypatyczny, pyszałkowaty wyraz pewności siebie i obłudnej dobroduszności czynił tę twarz, pociągającą i majestatyczną na pierwszy rzut oka, wręcz odpychającą.Czułam się nieco zdenerwowana, więc przywitałam się i usiadłam bez słowa.Giacinti, jak gdyby moje zjawienie się było czymś zupełnie przypadkowym, a nie gwoździem wieczoru, ciągnął dalej przerwaną na chwilę rozmowę z Gizelą.- Ty, Gizelo, nie możesz na mnie narzekać - i położył rękę na jej kolanie.- Ile to czasu trwał ten nasz.no, powiedzmy, sojusz? Pół roku? No i powiedz z czystym sumieniem, czyś choćby raz w ciągu tych sześciu miesięcy była ze mnie niezadowolona? - Mówił głośno, wyraźnie, powoli, akcentując sylaby, ale było oczywiste, że robi to nie dlatego, żeby go dobrze rozumiano, ale żeby wsłuchiwać się w swój głos i rozkoszować się każdym słowem.- Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziała Gizela ze znudzoną miną, spuszczając głowę.- Niech ci Gizela to wszystko opowie, Adriano - ciągnął dalej Giacinti skandując donośnie każdy wyraz - nie tylko, że nie żałowałem pieniędzy za, nazwijmy to, usługi zawodowe, ale za każdym powrotem z Mediolanu przywoziłem jej jakiś prezent.Czy pamiętasz, jak przywiozłem ci raz flakon francuskich perfum? A innym razem tę kombinezkę z gazy i koronki? Kobiety utrzymują, że mężczyźni nie znają się na damskich fatałaszkach, ale ja jestem wyjątkiem, hę, hę! - Roześmiał się dyskretnie, pokazując nieskazitelny garnitur zębów, które były tak białe, że wyglądały na sztuczne.- Daj mi papierosa - powiedziała dość sucho Gizela.- Zaraz - odrzekł z pełną ironii galanterią i zapalając zapałkę, mówił dalej: - A pamiętasz tę torebkę, którą ci przywiozłem ostatnim razem.tą dużą, z wytłaczanej skóry? Wyjątkowo ładna rzecz.Nie nosisz jej już?- Przecież to jest torebka na rano - odrzekła Gizela.- Lubię dawać prezenty - mówił zwrócony w moją stronę - ale nie z pobudek uczuciowych oczywiście - potrząsnął głową, wydmuchując nosem dym - lecz z trzech zrozumiałych powodów: po pierwsze, lubię, żeby mi dziękowano; po drugie, nie ma jak prezent, żeby być dobrze obsłużonym, bo kto raz dostał prezent, zawsze spodziewa się dalszych; po trzecie dlatego, że kobiety zawsze chcą mieć złudzenia, a podarunki dają złudzenia uczucia, nawet wtedy kiedy ono nie istnieje.- Spryciarz z ciebie - powiedziała obojętnie Gizela, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.Potrząsnął głową ukazując wszystkie zęby w uśmiechu.- Nie, nie jestem spryciarzem, jestem po prostu mężczyzną, który zna życie i którego doświadczenie coś niecoś nauczyło.Wiem, że z kobietami należy tak i tak postępować, inaczej z klientami, jeszcze inaczej z podwładnymi, i tak dalej.Mój umysł przypomina utrzymane w idealnym porządku biurko.Na przykład: mam na oku kobietę, wyciągam zapiski, sprawdzam, jakie chwyty osiągnęły pożądny efekt, a jakie nie, chowam księgę na miejsce i działam według tych wskazówek.to wszystko.- Zamilkł i znowu się uśmiechnął.Gizela paliła ze znudzoną miną, ja nie powiedziałam ani słowa.- I kobiety są mi wdzięczne - rozwodził się dalej - bo rozumieją od razu, że nie rozczarują się co do mnie, że znam ich wymagania, ich słabostki i ich kaprysy, tak samo jak ja wdzięczny jestem klientowi, który w lot mnie pojmuje i nie traci czasu na próżną gadaninę, wie, jednym słowem, czego ja chcę i czego on chce.Na moim biurku w Mediolanie stoi popielniczka z napisem: “Boże, błogosław tym, którzy nie marnują naszego czasu".- Rzucił papierosa i odsłaniając przegub ręki spojrzał na zegarek, po czym dodał: - Wydaje mi się, że już czas, żeby pójść coś zjeść.- Która godzina?- Ósma.przepraszam, zaraz wrócę.- Wstał od stolika i poszedł w głąb sali.Był naprawdę wyjątkowo niski, szeroki w ramionach, siwe włosy, gęste i proste, jeżyły mu się na głowie.Gizela zgniotła papierosa na popielniczce i powiedziała:- Jest strasznie nudny, ciągle mówi o sobie.- Zauważyłam to.- Pozwól mu się wygadać i zawsze mu potakuj - ciągnęła dalej.- Zobaczysz, że będzie ci się ze wszystkiego zwierzał.Ma o sobie Bóg wie jakie pojęcie, ale jest hojny i prezenty naprawdę daje.- Tak, ale potem je wymawia.Milczała, ale potrząsnęła głową, jak gdyby chciała powiedzieć: “Na to nie ma rady".Siedziałyśmy przez chwilę, nie odzywając się do siebie, potem wrócił Giacinti, zapłacił i wyszliśmy z cukierni.- Gizelo - powiedział na ulicy Giacinti - ten wieczór przeznaczyłem dla Adriany, ale jeżeli chcesz zrobić nam ten zaszczyt i zjeść z nami kolację.- Nie, nie, dziękuję - szybko odpowiedziała Gizela - mam randkę.- Pożegnała się z Giacintim, ze mną i odeszła.Kiedy się oddaliła, powiedziałam do Giacinta:- Gizela jest bardzo miła.Skrzywił się i odpowiedział:- Tak sobie.jest doskonale zbudowana.- Nie uważa pan, że jest sympatyczna?- Ja - odrzekł idąc obok i przyciskając mocno moje ramię, wysoko, prawie pod pachą - nigdy od nikogo nie wymagam, żeby był sympatyczny, ale żeby to, co robi, robił dobrze.Na przykład od stenotypistki nie wymagam, żeby była sympatyczna, ale żeby szybko i bezbłędnie pisała na maszynie, tak więc i od kobiety takiej jak Gizela nie wymagam, żeby była sympatyczna, ale żeby znała swój fach, czyli żeby umożliwiła mi przyjemne spędzenie tej godziny czy dwóch, które jej poświęcam, a Gizela kiepsko wywiązuje się ze swego zadania.- Dlaczego?- Dlatego, że zawsze myśli o pieniądzach.i zawsze się boi, że ich nie dostanie albo dostanie za mało.Jasne, że nie wymagam od niej, żeby mnie kochała, ale należy do jej profesji, żeby zachowywała się tak, jak gdyby mnie kochała, i dawała mi to złudzenie.za to jej płacę.A tymczasem Gizela zbyt wyraźnie daje do zrozumienia, że nie robi tego bezinteresownie, nie da nawet człowiekowi odsapnąć i już się targuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]