[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co? Jaka to była gra?NIE PAMIĘTAM.NAZYWAŁA SIĘ CHYBA "WYŁĄCZNE POSIADANIE".BYŁEM W ARESZCIE.- Chwileczkę - przerwała mu panna Flitworth.- Skoro ty jesteś tobą, to kto po ciebie przyjdzie?ŚMIERĆ.WCZORAJ W NOCY KTOŚ WSUNĄŁ MI TO POD WROTA.Śmierć pokazał jej przybrudzony skrawek papieru, na którym panna Flitworth z pewnym wysiłkiem odczytala słowo: OooooEEEeeOOOooEEeeeOOOoooEEeee.OTRZYMAŁEM NIESTARANNIE NAPISANY LIŚCIK OD BANSHEE.Panna Flitworth pochyliła głowę.- Ale przecież.popraw mnie, jeśli się mylę.przecież.NOWY ŚMIERĆ.Bill Brama sięgnął po kosę.BĘDZIE STRASZNY.Ostrze przekręciło mu się w dłoniach.Na krawędzi błysnęło niebieskie światło.JA BĘDĘ PIERWSZY.Panna Flitworth zafascynowana wpatrywała się w odbłyski.- A jak straszny?JAKIEGO STRASZNEGO MOŻE PANI SOBIE WYOBRAZIĆ?-Och.WŁAŚNIE TAKI.Ostrze pochylało się w tę i w tamtą stronę.- Po dziecko też? - upewniła się panna Flitworth.TAK- Nie sądzę, żebym była ci coś winna, Billu Bramo.Nie sądzę, żeby ktokolwiek na całym świecie był ci coś winien.MOŻE MA PANI RACJĘ.- Ale życie też odpowiada za to czy owo.Bądźmy sprawiedliwi.TRUDNO MI POWIEDZIEĆ.Panna Flitworth raz jeszcze przyjrzała mu się badawczo.- W kącie leży całkiem dobry kamień szlifierski - poinformowała.JUŻ GO UŻYWAŁEM.Miała wrażenie, że poruszenia ostrza wywołują dźwięk, rodzaj cichego jęku naprężonego powietrza.- A na półce leży osełka.JEJ TEZ UŻYŁEM.- I wciąż nie jest dość ostra?Bill Brama westchnął.MOŻE NIGDY NIE BĘDZIE DOŚĆ OSTRA.- Daj spokój.Nie można się poddawać - stwierdziła pocieszająco panna Flitworth.- Póki trwa życie, prawda?PÓKI TRWA ŻYCIE, PRAWDA CO?- Poty jest nadzieja.A JEST?- Pewno.Bill Brama przesunął kościstym palcem po ostrzu.NADZIEJA?- A zostało ci jeszcze coś, co mógłbyś wypróbować? Bill pokręcił głową.Sprawdził już kilka emocji, ale ta była całkiem nowa.MOŻE MI PANI PRZYNIEŚĆ STAL?Minęła godzina.Panna Flitworth przeszukała worek ze szmatami.- Co teraz? - spytała.A CO MIELIŚMY DO TEJ PORY?- Chwileczkę.Jutę, perkal, płótno.Może atłas? Masz tu kawałek.Bill Brama wziął szmatkę i przejechał nią delikatnie po ostrzu.Panna Flitworth sięgnęła głębiej i wyjęła zwitek białej materii.TAK?- Jedwab - wyjaśniła cicho.- Najcieńszy biały jedwab.Prawdziwy.Nigdy nienoszony.Usiadła i zapatrzyła się w materiał.Po chwili Bill delikatnie wyjął jej go z dłoni.DZIĘKUJĘ.- No dobrze.- Ocknęła się.- Wystarczy już?Kiedy poruszył kosą, wydała dźwięk jak "uommm".Ogień w palenisku ledwie się żarzył, ale ostrze płonęło blaskiem ostrym jak brzytwa.- Ostrzona jedwabiem.- Panna Flitworth westchnęła.- Kto by pomyślał.I CIĄGLE TĘPA.Bill Brama rozejrzał się po kuźni i skoczył do kąta.Światło uderzyło.rozpadło się.zsunęło.Zresztą mag pewnie nie zwracałby na to uwagi, ponieważ martwiłby się raczej o pięć tysięcy mil drogi powrotnej do domu.- Co znalazłeś?PAJĘCZYNĘ.Zabrzmiał wydłużony, cienki jęk, jakby ktoś torturował mrówki.- Pomogło?JESZCZE ZA TĘPA.Patrzyła, jak Bill Brama wychodzi z kuźni; pobiegła za nim.Stanął na środku podwórza, wystawiając ostrze kosy na lekki poranny wiaterek.Buczało cicho.- Jak ostra może być kosa, na miłość bogów?MOŻE BYĆ OSTRZEJSZA NIŻ TERAZ.W głębi kurnika Cyryl obudził się i spojrzał zaspanymi oczami na zdradzieckie litery wypisane kredą na desce.Nabrał tchu.- Kuru-duo-di!Bill Brama spojrzał na krawędziowy horyzont, a potem w zamyśleniu na niewielki pagórek za kurnikiem.I ruszył biegiem, stukając nogami nad ziemią.Światło dnia rozlewało się po świecie.Światło Dysku jest stare, powolne i ciężkie; gnało przed siebie jak szarża kawalerii.Czasami na chwilę spowalniała je jakaś dolina, a tu i tam powstrzymywał łańcuch górski, dopóki nie przelało się nad szczytami i nie spłynęło po zboczu.Sunęło przez morze, zalewało plaże, przyspieszało na równinach poganiane smagnięciami słońca.Na legendarnym, ukrytym kontynencie XXXX, gdzieś w pobliżu krawędzi, istnieje kolonia magów, którzy przyczepiają korki do swych spiczastych kapeluszy i żywią się wyłącznie krewetkami.Tam światło wciąż jest dzikie i świeże, gdyż spływa prosto z kosmosu, a oni surfują na spienionym styku nocy i dnia.Gdyby któregoś z nich fala poniosła tysiące mil w głąb Dysku, mógłby zobaczyć - kiedy światło pędziłoby przez wyżyny - chudą postać wspinającą się na pagórek wyrastający na ścieżce poranka.Postać dotarła na szczyt na chwilę przed przybyciem światła, odetchnęła, odwróciła się i przykucnęła lekko, szczerząc zęby w uśmiechu.W wyciągniętych rękach trzymała długie ostrze.Światło uderzyło.rozpadło się.zsunęłoZresztą mag pewnie nie zwracałby na to uwagi, ponieważ martwiłby się raczej o pięć tysięcy mil drogi powrotnej do domu.Panna Flitworth, sapiąc, wspinała się na górę; nowy dzień spływał wokół niej.Bill Brama stał całkowicie nieruchomo, tylko ostrze poruszało mu się między palcami, kiedy nachylał je do światła.Wreszcie przerwał, zadowolony.Odwrócił się i na próbę machnął nim w powietrzu.Panna Flitworth podparła się pod boki.- Daj spokój - powiedziała.- Nikt nie może ni//czego/ostrzyć/ /świetle/na/ /na/ /dnia.Urwała.Machnął jeszcze raz.- Wiel/ /ba!/kie nie/W dole, na podwórzu, Cyryl wyciągnął łysą szyję, gotów do kolejnej próby.Bill uśmiechnął się i machnął ostrzem w stronę dźwięku.- Kur/ /ra- j//a-du/ /es!Opuścił klingę.TERAZ JEST OSTRA.Uśmiech znikł mu z twarzy, a przynajmniej znikł w takim stopniu, w jakim jest to możliwe.Panna Flitworth odwróciła się i podążyła spojrzeniem za jego wzrokiem, aż przecięło się z delikatną mgiełką ponad polami kukurydzy.Wyglądała jak jasnoszara szata, pusta, ale wciąż zachowująca kształt noszącego, jak schnące na sznurze ubranie wzdymane wiatrem.Falowała przez chwilę i zniknęła.- Widziałam to.TO NIE BYŁO TO.TO BYLI ONI.- Jacy oni?SĄ JAK.Bill Brama bezradnie machnął ręką.JAK SŁUDZY OBSERWATORZY.AUDYTORZY INSPEKTORZY.Panna Flitworth zmrużyła oczy.- Inspektorzy? Znaczy się, tacy ze Skarbowy?CHYBA TAK.Panna Flitworth rozpromieniła się.- Dlaczego nic nie mówiłeś?NIE ROZUMIEM.- Ojciec kazał mi przysiąc, że nigdy nie pomogę Skarbówie [ Pobierz całość w formacie PDF ]