[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- O kim? O Pilgrimie?- Tak.Pierwszy raz w ¿yciu mam szczer¹ ochotê wetkn¹æ³eb w piasek i ca³¹ robotê zwaliæ na ch³opaków - wyzna³a Sandy -A ty? Nie wola³abyœ, ¿eby zamiast ciebie i Sanjo zajêli siê tymBen i Charley?- Nie mia³abym nic przeciwko temu, ¿eby by³ tu terazjeden albo drugi - odrzek³a cicho Kaaren.- Freddy jest dobrymagentem, choæ wcale tego po nim nie widaæ, ale.- Tak, wiem.Jeœli chcesz wejœæ do dziury pe³nej wê¿ów,zamiast odpicowanego jak na wystawê pieska lepiej wzi¹æ z sob¹ichneumona i niedŸwiedzia.- Coœ w tym stylu - zgodzi³a siê z ni¹ Kaaren.- Tylko ¿ew tym wypadku ichneumon i niedŸwiedŸ to para zatwardzia³ychmêskich szowinistów, którzy uwa¿aj¹, ¿e nie mamy po co do tejdziury w³aziæ.- Wiêc ja pojadê nad rzekê, a ty w tym czasie dorwieszPiszczyka, tak?- Tak, Sandy.To zbyt wielka szansa, ¿eby j¹ tak g³upiostraciæ.Poza tym przyda mi siê dodatkowy dzieñ odpoczynku, zanimBart zacznie mnie woziæ t¹ cholern¹ ³ajb¹.Sanjo mnie podrzuci,jutro rano.Jak si¹dê za kierownic¹, to siê jeszcze biedaczynakilka godzin przeœpi.- Tego mu w³aœnie bêdzie trzeba, o mój litoœciwy aniele.Sandy rozeœmia³a siê.- Ale pos³uchaj.- Wsta³a.- Mog³abym ciêubezpieczaæ, a jutro rano pojechalibyœmy wszyscy razem, co?Fogarty nie ¿artowa³.Trzeba zachowaæ piekieln¹ ostro¿noœæ.No tojak?- Ale¿ z ciebie stara kwoka! - Kaaren popchnê³aprzyjació³kê w stronê drzwi.- Odbierz narty i jedŸ.Nie zrobiê¿adnego g³upstwa.Chcê tylko z tym kretynem pogadaæ, kapujesz?Sprawdziæ, czy uda mi siê za³atwiæ pierwszy zakup i przygotowaæteren, zanim ruszymy z Sanjo na Rayneego.Jeœli do spotkania wogóle dojdzie, umówiê siê z nim w jakimœ publicznym miejscu.Bêdzie sam, bo jak nie, to nici z tego.S³owo harcerki.Zreszt¹zanim wyjdê, dam znaæ Sanjo.Zgoda?- Sama nie wiem.- Dziêki temu bêdziesz mia³a wolny wieczór pod otwartymniebem.Dobra okazja, ¿eby lepiej poznaæ Bena, Charleya i Barta.Zw³aszcza Bena - doda³a z uœmiechem widz¹c, ¿e przyjació³kaspiek³a raka.- Tak myœla³am.- £agodnie wypchnê³a Sandy za próg.- Mam nadziejê, ¿e kiedy dotrzemy tam jutro z Freddym,przynajmniej jeden z tych cholernych szowinistów bêdzie le¿a³brzuchem do góry.Myœlisz, ¿e dasz im sama radê? - Mrugnê³aporozumiewawczo.- Spokojna g³owa - odpar³a powa¿nie Sandy.- Uwa¿aj nasiebie.I zanim wyjdziesz na ulicê, koniecznie daj znaæ Sanjo.Obiecujesz?- Obiecujê.- Kaaren zatrzasnê³a zdecydowanie drzwi.Sandy ruszy³a w stronê samochodu zaparkowanego w w¹skiej uliczce.Odchodzi³a z wyraŸn¹ niechêci¹.W budce telefonicznej naprzeciwko czynszówki, w którejmieszka³ Eugene Bylighter, sta³ m³ody mê¿czyzna o jasnych w³osachi doœæ niesamowitej, ale przystojnej twarzy.Sta³ i bawi³ siêdrobnymi.Na k³ykciach jego r¹k widnia³y zabliŸnione rany.RoySchultzheimer czeka³, a¿ Piszczyk skoñczy swój trzygodzinnymaraton.Kiedy go wreszcie skoñczy³ i wszed³ chwiejnie na schody,Roy Schultzheimer wrzuci³ do automatu kilka monet i zatelefonowa³do Rayneego Têczy.- Tak?- Mówi Roy.Klient jest czysty - zameldowa³ spokojniecz³owiek o poharatanych rêkach.- Na pewno?- Tak.- Jesteœcie przygotowani do nastêpnej fazy? Maciewszystko, czego nam trzeba?- Jasne - odrzek³ Roy, a jego bladoniebieskie oczyodruchowo zlustrowa³y najbli¿sz¹ okolicê.- W takim razie spotkamy siê tam, gdzie ustaliliœmy.Chwilê póŸniej Têcza telefonowa³ do Pilgrima.- Jesteœmy gotowi - powiedzia³.- Masz do mnie coœ jesz-cze?- Nie - odrzek³ Pilgrim.- Tylko dobrze sprawdŸcie teren.Chcê, ¿ebyœcie przy tej operacji zachowali jak najdalej posuniêt¹ostro¿noœæ.- Te¿ o tym myœla³em - przyzna³ Raynee.- Mo¿e przyczaiszsiê gdzieœ na kilka dni, co? Na wypadek gdyby to stary macza³ wtym palce [ Pobierz całość w formacie PDF ]