[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem zdawało mu się, że dostrzega we wszystkim jakiś opatrznościowy i logiczny plan.Ksemedryna! Kiedy wiele lat temu robił badania Tytana, któż by pomyślał, że w tych niepokaźnych czerwonych strzępkach ludzkość któregoś dnia znajdzie swoje wybawienie? A ten lekarz z Hamburga? To on wpadł na to, że potrzebna jest ksemed- ryna.Stwierdził to zupełnie przypadkowo, kiedy szukał katalizatorów dla przyspieszenia produkcji surowicy antyepi- demicznej.Przypadek czy przeznaczenie?Spróbował wyobrazić sobie, co by się wydarzyło, gdyby epidemia wybuchła rok wcześniej, kiedy projekt Krusiu- sa i Blogovicha był jeszcze na papierze.Zwykły statek kosmiczny o napędzie atomowym potrzebowałby ponad dziesięć miesięcy na odbycie tej podróży.To zbyt dużo; przez ten czas można by umrzeć z dziesięć razy.Błogosławiony Ibis, pomyślał, i błogosławiona ksemedryna.Zachciało mu się śmiać, kiedy przyszło mu do głowy, że nawet tuzinkowy filozof mógłby go oskarżyć o dogmatyczny finalizm.Papieros zgasł i Lagersson zapadł w ciężki sen.Żeglował zanurzony w chmurze, bardzo szybki, lekki i nieosiągalny.Potem, zupełnie nagle, nogi stały się jakby z ołowiu i spadł, wessany przez otchłań.Brzęczenie zegarka, chociaż bardzo delikatne, gwałtownie go zbudziło.Sprawdził czas na chronometrze o podwójnej tarczy.Obiad, pomyślał.Umył się preparatem w aerozolu i zszedł na dół.Jedli w milczeniu.Doktor Paulsen wyglądał na zaniepokojonego.Fulton starał się tego nie okazywać, podczas gdy Alexei i Irina obrzucali się co pewien czas dziwnymi, tajemniczymi spojrzeniami.Z piętra niżej docierał gwar ściszonych głosów pozostałych członków załogi.- Ile ksemedryny dziś zebrano? - spytał Lagersson.- Dwanaście kilo - odpowiedział Fulton.- Jeszcze dwa zbiory, i dojdziemy do wyznaczonych sześćdziesięciu kilogramów.- Trzeba to zebrać za jednym razem.- Dlaczego? Będziemy w korzystnym układzie planetarnym dopiero za blisko pięćdziesiąt godzin.- Wiem - mruknął Lagersson - ale chcę, żeby wszyscy ludzie, powtarzam: wszyscy, byli jak najprędzej do dyspozycji, żeby rozpocząć operację odciążania.- Zwrócił się do Iriny: - Chcę mieć spis wszystkiego, co jest na pokładzie zbędne: przedmioty dekoracyjne, książki i tak dalej, wraz z przybliżoną wagą podaną obok.Pan, Alexei, sporządzi drugi spis zawierający wszystko to, co nie jest pierwszej potrzeby.A pan, doktorze.Chciałbym, żeby mi pan wyliczył najmniejszą rację żywności i absolutnie niezbędny przydział tlenu.Obawiam się, że będziemy musieli ścisnąć paski i płuca.Wstał i zbierał się do odejścia.- Zapomniałem.- powiedział zwracając się do Fultona.- Jutro, kiedy będziemy mieli całą ksemedrynę, dopilnujesz odebrania broni całej załodze.- Opróżnij kieszenie, John.Mężczyzna mruknął niechętnie.- Powiedziałem, opróżnij kieszenie! - rzekł dowódca Lagersson.Na stół wypadły papierosy, zapalniczka, pilnik do paznokci, rożek przynoszący szczęście.- A portfel? - zapytał surowym głosem Lagersson.- Proszę - powiedział John.Wyjął portfel z tylnej kieszeni spodni i położył na stole.- Dowódco - powiedział łamiącym się głosem - to fotografie mojej żony.ważą tylko kilka gramów.- Milczeć! - ryknął Lagersson.- Wyrzuć wszystko, nawet zegarek.- John zebrał swoje rzeczy i ze spuszczoną głową pomaszerował ku środkowi sali.Było tam już sporo najprzeróżniejszych przedmiotów, które' ucieszyłyby handlarza starzyzną: pióra, szpilki do krawatów, notatniki, łańcuszki, ołówki z utwardzonego ołowiu.John rzucił swoje rzeczy na stos.- Następny.Był to mężczyzna czterdziestoletni o gęstych, rudych włosach.Nowy.- Clift Evans, szefie.- Opróżnij kieszenie, Clift.- Już to zrobiłem, szefie - powiedział Clift pokazując wywinięte szare kieszenie spodni.- Dobra - rzekł Lagersson.Clift miał już odejść, kiedy dowódca gniewnie wezwał go z powrotem.- Sygnet, Clift.Ściągaj sygnet.- Próbowałem, szefie.Nie mogę.- To spróbuj posmarować mydłem, bo inaczej utnę ci palec.Załoga zebrana była w komplecie w sali nawigacyjnej i stała plecami do ścian statku.- Szybciej! - rozkazał Lagersson, jak tylko przegląd się zakończył.- Wyrzucajcie wszystko na zewnątrz.Czterech mężczyzn podniosło płachtę i skierowało się do komory dekompresyjnej.Minęło pięć minut napiętego milczenia.W końcu zapaliła sią lampka zielona, potem czerwona i znowu zielona.- Ile pokazuje wskazówka?- Dwieście pięćdziesiąt ponad, szefie.Arne Lagersson, zniechęcony, przesunął dłonią po oczach.Wszystko już wyrzucili: stoły, leżanki, urządzenia kuchenne na promienie podczerwone, pasy przytrzymujące, naczynia stołowe, sztućce.Pozbawili się wszystkiego, co było wygodą, to znaczy wszystkiego, co było zbędne, jak również wszystkiego tego, co nie było absolutnie niezbędne.Czego mogli się jeszcze pozbyć?- Fulton! - zawołał głośno dowódca.- Ile zostało zapasowych skafandrów?- Pięć.- Każ wyrzucić trzy.- Zawołał doktora Paulsena.- Proszę ze mną na górę - rzekł.- Musimy porozmawiać o przydziałach.Jak tylko lekarz i Lagersson weszli na górę, ludzie rozproszyli się po całej sali.Zaczęło ich ogarniać zdenerwowanie i niepokój.Ktoś, trzymając głowę w rękach, usiadł na ziemi ze zgaszonymi oczami.Inni próbowali brać sprawę na wesoło, żeby nie myśleć o prawdziwie tragicznej perspektywie, która się przed nimi rysowała.Bob Argitay, młody człowiek o wadze dziewięćdziesięciu kilo, skupił wokół siebie małe kółko.- Nigdy nie rozumiałem tego przyciągania - mówił, specjalnie udając naiwny sposób mówienia.- Bo jesteś osłem - stwierdził stojący obok kolega.- Posłuchaj, to ci wytłumaczę.- I podwinął rękawy koszuli.- Wyobraź sobie, że jesteś w domu na trzydziestym albo czterdziestym piętrze budynku.No więc, jeśli cię chwycę i wystawię przez okno, a potem nagle puszczę.no? Co się stanie, jeśli cię puszczę?- Wziąłeś zły przykład, Joe - powiedział ktoś inny.- Nic by się nie stało; Bob jest wcieleniem ducha przekory.Mógłby nie spaść, żeby tylko zrobić ci na złość.Ktoś się zaśmiał, ktoś zezłoszczony słuchaniem żarcików wzruszył ramionami i oddalił się.- Hej tam, nie żartujcie sobie! - zawołał Bob.- Naprawdę nie rozumiem.A wy przestańcie udawać wszystkowiedzących, bo wiecie o tym tyle samo co i ja.Wskazówka pokazuje dwieście pięćdziesiąt ponad.Do licha, czy to możliwe, żebyśmy musieli tu ugrzęznąć z powodu dwóch żałosnych kwintali? Słowo daję, że nie rozumiem.- Bo osioł z ciebie - powtórzył Joe.- Zaraz ci wyjaśnię.Wyobraź sobie, że masz wagę z szalkami, dobra? No więc, ty siedzisz na jednej, a na drugiej znajduje się dziewięćdziesiąt kilo towaru.Co się stanie, jeśli i ty ważysz dziewięćdziesiąt kilo?- A co by się miało stać? - spytał Bob.– Szalki pozostaną w równowadze.- Zgadza się - przyznał Joe.- Nie pójdą ani w górę, ani w dół.Ale jeśli wyrzucisz z kieszeni piórko, to wtedy talerz z towarem pójdzie w dół, a ty pójdziesz w górę.Rozumiesz?- Idiota! - syknął Bob.- Już od jakiegoś czasu wiem, jak działa waga.- Ależ tak samo jest z urządzeniami anty- g! - zapewnił Joe.- Ta sama zasada.- Cisza! - powiedział któryś.- Idzie zastępca.Fulton zbliżył się do grupy.- Chłopcy - powiedział dobrotliwym głosem - musimy zredukować do minimum ubranie.Bob Argitay zaczął się śmiać.- Świetnie! - zawołał z udawanym entuzjazmem.- Dowódca postanowił posłać nas do domu w kalesonkach [ Pobierz całość w formacie PDF ]