[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To on był u ciebie - zwróciła się do męża.Ten kiwnął tylko głową.- W porządku.- A gdzie to idziesz? - zapytała z obawą w głosie.- Zaraz wracam - odrzekł niechętnie.Oparła dłoń na biodrze i z kobiecą ciekawością przyglądała się odchodzącym.Zatrzymali się na skraju lasu.- Co z wami? - gajowy oparł się o pień i spojrzał dociekliwie.- Niedobrze - odrzekł Andrzej.- Przyszedłem do was po pomoc.- Na Węgry idziecie?- Nie.- Do Zakopanego?- Nie - rzucił szybko i urywanymi zdaniami jął opowiadać o ostatnich zdarzeniach.- Gdyby nie ten chłopiec - zakończył - poszedłbym do Zakopanego, a tak.- Tak.- westchnął gajowy.- Narobiliście sobie biedy.W górach niełatwo wam będzie przetrzymać.- Dam sobie jakoś radę, tylko wy mi pomóżcie.Nie widział dokładnie twarzy Bartona, ale wyczuł, że sposępniała nagle i stężała.- A czego wy chcecie ode mnie? - zapytał gajowy stroskanym głosem.- Teraz trochę żarcia.Niewiele, żeby tylko pierwsze dni przetrzymać.- A potem?- Potem, gdy mały wydobrzeje, mógłby u was zostać.Barton zasępił się jeszcze bardziej.Wielką, spracowaną dłoń uniósł do czoła.- Tego nie da się zrobić.Dawniej tak, ale teraz.- Powiecie, że chłopiec przyjechał do was od krewnych, że słaby na płuca, trzeba mu górskiego powietrza.Gajowy zaśmiał się sucho.- Mnie tu za dobrze znają.Teraz nie da się zrobić - zniżył głos, nachylił się i dodał prawie szeptem: - Na mnie też mają oko.- Niedługo to wszystko potrwa.- Przyjechali żandarmi.Powiedzieli, że partyzantom pomagam.- Partyzantom?- U nas też się rusza.Wczoraj w Jamnickiej była strzelanina.Dwóch żołnierzy rannych.Dezerterzy uciekają w góry.Był tu u mnie jeden.- Może Cygan?- Nie, chłopiec z Horehronia, drwal.Dałem mu, co miałem.Poszedł w góry.Ktoś go zobaczył, że u mnie nocował, no i żandarmi przyszli.Baba mi głowę suszy, żebym się do tego nie mieszał, ale ja.No, cóż.chętnie sam poszedłbym z nimi.A teraz, tego chłopca nie mogę.chyba rozumiecie?- Rozumiem.Może znacie kogoś, kto by go mógł przyjąć?Gajowy bezradnym gestem rozłożył ręce.- Nie da rady.Teraz wszyscy się boją.Przedtem to ja sam wziąłbym go do siebie.Biedny chłopiec.- westchnął cicho.Wyciągnął paczkę papierosów.- Zapalicie?Andrzej z przyjemnością zaciągnął się dymem.Od dwóch dni nie palił.Teraz zakręciło mu się lekko w głowie.- Ale jedzenia to mi trochę dacie? - zapytał.- Sam nie mam dużo, ale coś się znajdzie.- Oczywiście zapłacę - dodał pospiesznie Andrzej.- Głupstwo.Gdybym był w potrzebie, to byście mi też pomogli.Andrzej ujął go za ramię.- Słuchajcie.Nie wiem, jak długo tam zostanę.Chłopiec jest słaby, musi jeść.Zostawię wam trochę koron i dwadzieścia dolarów.- Co ja z dolarami zrobię? - zapytał tamten z uśmiechem.- Zmienicie w mieście.- Za to karają.- Znajdziecie w Popradzie albo w Łomnicy faktora.Teraz ludzie kupują.Chodzi o to, żeby kupić trochę jedzenia na zapas.- Dobrze, spróbuję.- Umówimy się.Najlepiej by było, żebyście mi donieśli do Ciemnych Smreczyn.Gajowy skinął przytakująco.- Teraz dam wam niewiele, a jutro spróbuję zmienić dolary.Andrzej mocniej ścisnął ramię gajowego.- Dziękuję wam, Barton.Wiedziałem, że mi pomożecie,- Głupstwo.Dajcie plecak, zaraz wam coś przyniosę.Niedużo, bo sam nie mam.- Chciał już odejść, ale Andrzej zatrzymał go.- Zdaje mi się, że macie w domu chłopca.- Mam.- Pewno zostało po nim trochę starych rzeczy.Ten mój jest bosy, prawie goły.Może byście coś znaleźli dla niego.Najważniejsze buty i coś ciepłego.- Poszukam.Tylko stara będzie jęczeć - powiedział zatroskany i ruszył w stronę domu.Andrzej patrzał za odchodzącym.Jego mocna, zwalista postać ginęła w gęstniejącym mroku."Morowy chłop" - pomyślał, a w tym krótkim określeniu kryło się ciepło i wzruszenie, podziw i wdzięczność.Potem zwrócił się myślami ku chłopcu."Żeby się tylko nie przebudził, żeby dospał do mojego powrotu.Będzie się malec cieszył, gdy rano przyrządzę mu wspaniałe śniadanie.Jakie to dziwne! Gdy się człowiek troszczy o kogoś, zapomina o swoich zmartwieniach."19Wracał z pełnym plecakiem i z głęboką wiarą, że teraz lepiej mu się powiedzie, że odwróci się los, jak gdyby ten mizerny chłopiec przyniósł mu nagle szczęście: zastał przecie Bartona w gajówce, dostał od niego trochę żywności, która powinna starczyć na kilka najbliższych dni, otrzymał przyrzeczenie, że gajowy będzie mu dostarczał zapasów kupionych za dolary.Zdawało mu się, że wreszcie nadszedł spokojniejszy okres.Jeżeli tylko się ociepli, będzie można przetrwać w górach aż do wyleczenia chłopca.A potem? Potem postara się umieścić malca, a sam powróci na Turbacz.Szedł pogrążony w tych myślach, radośnie zatroskany.Zdawało mu się, że wraca do Ciemnych Smreczyn jak posłaniec z dobrą nowiną.Obrał tę samą drogę przez Prehybę, Banie i Szkaradny Żleb.Wąska ścieżyna ginęła wśród skał i kosówek.Gęstniejący mrok zamazywał jej ledwo dostrzegalne zarysy.Chmury wisiały nisko, od żlebów szedł chłodny powiew, niosący zapach zleżałego śniegu.Był już bardzo zmęczony.Szedł jednak coraz szybciej, jak spóźniony pasterz do dalekiego szałasu.Gdy wspiął się ponad skaliste grzędy opadające ze zboczy Krywania, utonął nagle w szarej, wilgotnej masie mgły.Zdawało mu się, że grzęźnie w mętnej wodzie ślepego, głuchego świata.Słabe zarysy ścieżki, głazów, kosodrzewiny rozpłynęły się nagle, znikły.Pozostała jedynie ciemna, nieprzebyta ściana mroku.W którą stronę spojrzeć, wyrastała zwielokrotniona.Andrzej usiadł na kamieniu.Myślał, że mgła za chwilę ustąpi, spłynie w dolinę lub wzniesie się ku zboczom.Ale na próżno czekał.Zgęstniała tylko jak masło.Czuł drobniutkie kropelki osiadające na twarzy, brwiach i rzęsach.Gdy oddychał, zdawało mu się, że zamiast powietrza wchłania w siebie zimną masę.Doznał takiego uczucia, jak gdyby nagle został odcięty od otaczających gór i zawisł w pustce.Przejął go dreszcz.Wstał.Niby ślepiec próbował brnąć w poszukiwaniu niewidzialnej ścieżki, lecz gdy kilka razy potknął się o wystające głazy, usiadł znowu pełen bezsilnej rozpaczy.Myślał o chłopcu: "Co będzie, jeśli obudzi się i znajdzie się nagle wśród tej ślepej nocy?" Wyobraził sobie jego przerażenie."Nie, nie można go zostawić samego.Za wszelką cenę przed świtem trzeba dobrnąć do Ciemnych Smreczyn [ Pobierz całość w formacie PDF ]