[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.[105]Smuga zwrócił głowę herszta piratów czarownikowi i zapytał, czy nie zechciałby jej odsprzedać.Czarownik stanowczo zaprzeczył.Głowa białego człowieka przedstawiała dla Papuasów wprost bezcenną wartość.Smuga nie zraził się odmową i zaproponował kupno którejś z głów krajowców.Oczy Papuasów zabłyszczały złowrogo.Smuga jak gdyby nigdy nic nadmienił, że gotów był ofiarować za głowę białego swój zegarek wydzwaniający godziny.Papuasi nie znali zastosowania czasomierzów, lecz tykanie zegarka i wydzwanianie godzin wszystkich niezmiernie zaintrygowało.Niemniej ostro odmówili odstąpienia głowy.Smuga nie mógł przedłużać pobytu w wiosce.Nastroje Papuasów nieraz ulegały nieoczekiwanym zmianom, toteż żegnał teraz gospodarzy i poprzedzany przez kobiety, objuczone warzywami, ruszył w powrotną drogę.Wkrótce biali podróżnicy zrozumieli, dlaczego mieszkańcy wsi nie entuzjazmowali się ofiarowaną im solą.Nie opodal osiedla natrafili na oryginalną warzelnie.Wydobywano w niej sól z cienkich łodyg rośliny pit-pit[106], posiadających slonawy smak.Zaintrygowany Smuga zatrzymał się w warzelni, aby poznać miejscowy sposób uzyskiwania soli.Otóż ścięte łodygi składano w pęczki, które spalano na popiół na rozżarzonych węglach.Następnie popiół gromadzono w korycie wydrążonym w pniu drzewa pandanowego, zaopatrzonym od dołu w filtr z trawy.Woda wlewana do pnia koryta wypłukiwała sól mineralną i razem z nią ściekała do bambusowych naczyń ustawionych pod korytem.Potem naczynia te podgrzewano, aby woda wyparowała, i na ich dnie pozostawał osad brunatnej soli.Tomek, wstrząśnięty widokiem upiornej głowy herszta piratów, niewiele uwagi poświęcał warzelni, lecz Smuga zanotował pilnie wszystkie szczegóły urządzenia.Po opuszczeniu warzelni Tomek szedł na czele gromady kobiet jako przewodnik.Smuga zamykał pochód.W pobliżu rzeki przechodzili obok pasma krzewów.Naraz ciemna dłoń wychyliła się z zarośli i przytrzymała Smugę za ramię.Smuga błyskawicznie sięgnął dłonią do kolby rewolweru, lecz w tej samej chwili ujrzał czarownika nakazującego mu gestem milczenie.Zaciekawiony wszedł w zarośla.Czarownik bez słowa wepchnął mu pod pachę duży, okrągławy przedmiot owinięty w liście bananowca i palcem wskazał na kieszeń, w której Smuga nosił zegarek.Smuga nieco pobladł i nie odważył się od razu sprawdzić zawartości zawiniątka.Wiedział, że ta makabryczna wymiana handlowa może grozić całej wyprawie i czarownikowi śmiercią.Toteż bez zbędnych słów wepchnął zegarek w dłoń czarownika i pospieszył za kobietami.Zaledwie przybyli na brzeg rzeki, Smuga natychmiast polecił załadować zapasy jarzyn na łodzie i dał hasło do ruszenia w dalszą drogę.Gdy odbili od brzegu, Wilmowski zapytał:- Po co ten pośpiech, Janie, skoro krajowcy przyjęli was życzliwie? Miejsce doskonale nadawało się na nocleg.- Tak sądzisz? Moim zdaniem trzeba płynąć jak najszybciej.Później wyjaśnię moje postępowanie - odparł Smuga.Wilmowski nie pytał więcej.Zbyt dobrze znał swego przyjaciela.Wierzył w jego doświadczenie.Tego dnia przebyli jeszcze spory szmat drogi.Dopiero tuż przed samym zachodem słońca Smuga pozwolił Nowickiemu na przybicie do brzegu.Gdy już byli po wieczerzy, Smuga poprosił Wilmowskiego, Tomka, Nowickiego i Bentleya na naradę do namiotu.- Pytałeś, Andrzeju, dlaczego tak szybko pragnąłem oddalić się od wioski przyjaźnie do nas usposobionych krajowców - zagadnął.- Ojcze, to byli.- Nie mów nic! - krótko ostrzegł Smuga, a zwracając się do Wilmowskiego, powiedział: - Obejrzyj sobie to zawiniątko!Położył na ziemi kulisty przedmiot.Wiimowski ostrożnie odwinął liście i skamieniał jak rażony gromem.Wszyscy zaniemówili.Przy świetle świecy wpatrywali się w straszliwe trofeum.Nowicki pierwszy ochłonął ze zdumienia.- A niech to wieloryb połknie! Przecież to łepetyna herszta piratów!- W jaki sposób pan ją zdobył?! - szepnął Tomek.- Papuasi przecież nawet nie chcieli słuchać o odstąpieniu głowy!- Czarownik potajemnie dogonił mnie po drodze i dokonaliśmy transakcji.Przed swoimi zapewne wytłumaczy zniknięcie czaszki czarami lub zepchnie całą sprawę na złe duchy - wyjaśnił Smuga.- Miałeś rację, nakłaniając do pośpiechu - przyznał Wilmowski.- Straszne to.Bentley w milczeniu ocierał pot z czoła.- Ha, nabroił ten łotr niemało - rzekł Nowicki.- Grzechów jego na pewno nikt by nie spisał nawet na wołowej skórze, ale dostał za swoje.Widocznie wybrał się, jak zapowiadał, na poszukiwanie złota.Ciekawe, co się stało z jego kamratami?- Na pewno zjedli ich ludożercy.- odparł Wilmowski.-1 ja tak myślę - potwierdził Smuga.- Nie mówmy teraz nikomu o tej głowie.Reszta naszych towarzyszy ujrzy ją dopiero w Sydney.- Tak będzie najrozsądniej - przyznał Wilmowski.Przez następnych osiem dni wyprawa wciąż płynęła w dół Purari.Dziewiątego dnia podróżnicy ujrzeli na obydwóch brzegach rzeki wymarły las.Jak okiem sięgnąć, wszędzie widniały nagie kikuty pni drzew pozbawionych gałęzi, zbielałe w żarze tropikalnego słońca.W powietrzu unosił się duszący odór zgnilizny.Jedynymi żywymi istotami tego upiornego lasu były olbrzymie kraby, muszki i inne insekty, które podróżnikom szczególnie dały się we znaki.- Cóż to za kataklizm wydarzył się tutaj? - dziwił się Zbyszek, mimo woli ściszając głos.- Dobry to znak dla nas - odparł Smuga.- To cmentarzysko lasu mangrowego.- Z jakiego powodu wszystkie drzewa umarły? - pytała Natasza.- Dlaczego widok zniszczenia ma być dla nas dobrą wróżbą?- Drzewa mangrowe potrzebują słonej wody.Gdy morze nieco się cofa, las mangrowy wymiera.Jesteśmy już w pobliżu ujścia rzeki do morza.Zapowiedź Smugi sprawdziła się po dwóch dniach.Rzeka płynęła teraz przez ciemnozieloną dżunglę mangrową.Łodzie znów mknęły w naturalnym tunelu zieleni.U stóp splątanych lianami leśnych olbrzymów rozpościerały się trzęsawiska pełne pijawek, jadowitych wężów i krokodyli.Po dalszych dwóch dniach wypłynęli na otwarte morze.Tomek uradowany widokiem przeźroczystej wody morskiej pochylił się do Sally.- Kończą się nasze zmartwienia, najdroższa! - szepnął.- Tak bardzo drżeliśmy wszyscy o twoje życie! Teraz na pewno prędko wyzdrowiejesz.W Port Moresby możemy liczyć na pomoc dobrego lekarza [ Pobierz całość w formacie PDF ]