[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie tylko mają dostęp do kluczy odzbrojowni, skąd skradziono materiały wybuchowe, ale noszą je przy142sobie w czasie służby.Mało tego, mam uzasadnione powody podej-rzewać straż przemysłową na Alasce.Co więcej, obie straże najpraw-dopodobniej blisko ze sobą współpracują i mają tego samego szefa alboszefów.Jak inaczej wytłumaczyć, że jacyś łajdacy stąd znają szyfrBP-Sohio, a łobuzy z Alaski szyfr Sanmobilu?- To tylko domysł.- powiedział Willoughby.- Oczywiście.Ale domysł noszący znamiona prawdopodobieństwa.Czyż podstawową zasadą działania policji nie jest wysuwanie hipotezi badanie ich ze wszystkich stron, zanim się je odrzuci? A więc mywysunęliśmy swoją hipotezę, zbadaliśmy ją ze wszystkich stron i niemamy ochoty jej odrzucać.Willoughby zmarszczył brwi.- Nie ufacie panowie strażnikom? - spytał.- Pozwoli pan, że to rozwinę.Nie wątpię, że większość z nich touczciwi ludzie, ale zanim się o tym przekonamy, wszyscy są dla mniepodejrzani.- Włącznie z Brinckmanem i Jorgensenem?"Włącznie" to nie jest właściwe słowo.Przede wszystkim.- Masz tobie! Pan bredzi, Dermott.Po tym, co przeszli?- No, a co oni, pana zdaniem, przeszli?- Przecież powiedzieli - odparł z niedowierzaniem Willoughby.Dermott nie przejął się tym.- Mam na to tylko ich słowo i jestem święcie przekonany, że w obuwypadkach jest bezwartościowe.- Ich zeznania potwierdził Carmody, a raczej Johnson.Jemu też pannie ufa?- Zadecyduję o tym, kiedy go poznam.Rzecz jednak w tym, żeJohnson wcale nie potwierdził ich zeznań.Powiedział tylko - proszęmnie poprawić, jeżeli coś przekręcę - że po przyjeździe na miejsceporwania zastał Brinckmana nieprzytomnego, a Jorgensen słaniał się nanogach.Nic więcej nie powiedział.Miał takie pojęcie o tym, co tamzaszło, jak pan i ja.- A jak pan wytłumaczy ich obrażenia?- Obrażenia? - spytał Dermott z ironicznym uśmiechem.- Jor-gensen nie ma na ciele żadnych śladów obrażeń.Brinckman co praw-da ma ślad po uderzeniu, ale gdyby go pan obserwował, spostrzegłbypan, jak podskoczył, kiedy powiedziałem, że uderzono go worecz-kiem z ołowiem.Coś tu się nie zgadza.Coś w tym scenariuszu niewypaliło.Podejrzewam, że cieszyli się jak najlepszym zdrowiem,zanim zobaczyli światła nadjeżdżającego minibusu Johnsona, a wtedy143Jorgensen, działając zgodnie z instrukcjami, stuknął Brinckmana w gło-wę na tyle mocno, żeby na krótko stracił przytomność.- Co znaczy "zgodnie z instrukcjami"? Czyimi? - spytał natar-czywie Willoughby.- To się dopiero okaże.Ale muszę panu powiedzieć, że nie po razpierwszy spotykamy się z dziwnymi obrażeniami.Na przykład pewiendoktor z zatoki Prudhoe uznał, że jesteśmy bardzo podejrzliwi w tejmaterii.Donald i ja zbadaliśmy ciało zamordowanego technika, któregopalec był złamany w dziwny sposób.Pan doktor zbył nas wytłumaczeniem,które jego wprawdzie zupełnie zadowoliło, ale nas nie.Prawdopodobniewydał polecenie, że gdyby zdarzyły się inne podobne.hmm.drobnewypadki, wszyscy okoliczni strażnicy mają przedstawić dowody obrażeń,jakich doznali wiernie wykonując swoje obowiązki, takie jak - w tymprzypadku - próba obrony tych, których rzekomo mieli bronić.Willoughby wlepił w niego wzrok.- Pan fantazjuje - mruknął.- Przekonamy się - odparł Dermott.Dalszy ciąg jego odpowiedzi przerwało nagłe przybycie Carmo-dy'ego i Johnsona.Obaj byli bladzi i wyczerpani, więc żeby ichpostawić na nogi, Brady zaserwował im dwie bardzo duże porcjewhisky.Kiedy wszyscy pogratulowali Carmody'emu jego nocnych wyczynów,zdał z nich szczegółowe sprawozdanie.Było ono nieciekawe aż dochwili, kiedy doszedł do opisu śladów płóz helikoptera i nagle zapom-niał języka w gębie.Urwał w środku zdania i zająkując się spytał:- Panie Brady, czy.mmm.czy mogę porozmawiać z panem naosobności?Hmmnzm! - mruknął Brady, nieco zaskoczony.- Proszę bardzo, aleczemu to ma służyć? Ci panowie cieszą się moim pełnym zaufaniem.Proszę powiedzieć to, co pan chce, w ich obecności.- No dobrze.A więc chodzi o tę dziewczynę.O Corinne.- zacząłCarmody.Po czym opowiedział im historię uratowania dziewczyny.Zdumieni słuchacze rozbudzili się szybko i całkowicie.Otoczyli goprzysłuchując się pilnie.- Może to błąd, ale pomyślałem sobie, że jeżeli wieść o jej uratowa-niu się nie wyda, to ten fakt może stanie się naszym ukrytym atutem.- Myślał pan słusznie - pochwalił go Brady.- Gdzie ona teraz jest? - spytał ostro Dermott.- W tej chwili jest w kopalni, na oddziale dla zakaźnie chorych.Zareagowała na to wszystko trochę histerycznie, ale nic jej nie jest.144Dermott wydał długie westchnienie ulgi.- Kurczę blade! - powiedział.- Bardzo oryginalne spostrzeżenie, George - rzekł z przekąsemBrady.- Czyżbym dostrzegł u ciebie pewne.zadowolenie z tego, żeta młoda dama żyje, jest zdrowa i bezpieczna?- Tak jest - odparł Dermott i dodał szybko, jak gdyby czuł, żeprzesadził z entuzjazmem.- A czemu nie?- Sprawa ma się tak, że spisałem jej zeznanie - ciągnął Carmody.- Chcą je panowie usłyszeć?- Oczywiście, wal pan - powiedział Brady.Carmody miał zeznanie Corinne zapisane nadal tylko w notesie, toteżodczytanie go zajęło trochę czasu.Początek potwierdził jedynie to, cojuż wiedzieli, ale potem zaczęły się rewelacje.Po zatrzymaniu samo-chodu, relacjonowała dziewczyna, "jeden z mężczyzn szedł drogąw naszym kierunku zataczając się".- Jeden! - spytał nagle Brady, unosząc się w fotelu.- Powiedziała,że jeden?- Tak - odparł Carmody i podjął lekturę, powtarzając ostatnie zdanie,żeby uwydatnić wyjaśnienia dziewczyny.- "Zobaczyłam dwóch męż-czyzn, którzy leżeli na drodze, jakby rannych.Jeden był jak trup, wcale sięnie ruszał.Drugi trochę.A potem zbliżył się do nas jeszcze jeden, któryutykał.Zasłaniał oczy ręką.Pan Brinckman siedział na prawo ode mnie.Wyskoczył z samochodu i chwycił spod siedzenia apteczkę.Wtedy chybapośliznął się i upadł.ale się podniósł.Potem zobaczyłam, że ten drugiwyprostował się i go uderzył.1 on upadł, to znaczy pan Brinckman.Tendrugi miał na twarzy maskę z pończochy, wtedy to zobaczyłam.Otworzyłdrzwi, gdzie siedział pan Reynolds, i wrzucił coś do środka".- Właśnie! - wykrzyknął Dermott, waląc pięścią w stolik.- Mamyich!Brady rzucił mu groźne spojrzenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]