[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego zło mogło się zakorzenić również we mnie.Ty nie szukałaś mocy, więc dano ci ją hojnie, gdy byłaś w potrzebie.Czyż nie w twoich rękach właśnie Przekleństwo przestało być groźne? To, co wtedy uczyniłaś.to były czary, o jakich mi się nawet nie śniło.Briksja znów potrząsnęła głową.- Nie moja to zasługa, ale kwiatu.A poza tym w końcu Eldor i Zarsthor sami dokonali wyboru.Kiedy doszło do spotkania, nawet już nie pamiętali, co łączyło ich pośród cieni węzłem nienawiści.Przypomniała sobie tych dwóch wyniszczonych mężczyzn, tak jak widziała ich po raz ostatni.Przypomniała sobie, jak odpowiadali na pytania, które zostały jej w tajemniczy sposób podsunięte, może nawet przez samo Przekleństwo.- Zarsthor? - spytał.Briksja opowiedziała mu o tych dwu, którzy żądali od niej Przekleństwa, i o tym, jak na koniec odeszli razem, uwolnieni z okowów, jakie nałożyły na nich ich własne uczynki.- I ty mówisz, że nie posiadasz mocy? - dziwił się Marbon.- Nie ma znaczenia, w jaki sposób ona człowieka nachodzi, ważne natomiast, jak ten ktoś z niej korzysta.Dziewczyna usiadła prosto, rezygnując z oparcia.- Nie chcę jej! - oznajmiła głośno wszystkim dokoła, bardziej jednak niewidzialnemu światu niż Marbonowi, Dwedowi czy Ucie.Szybko rosnące drzewo wchodziło w wiek dojrzały.Coraz grubsze gałęzie opadały nisko pod ciężarem stale przybywających nabrzmiałych pąków.Właśnie w chwili, gdy Briksja wydała okrzyk, którym wyrzekała się mocy, u pierwszego i największego z pąków puściła osłonka.Kwiat otworzył się - biały i skończenie piękny.Mimo że był dzień, a nad głowami świeciło słońce, kwiat wciąż był rozwinięty.Briksja zamrugała parę razy.To, co zobaczyła, nic znikało.Owoc Przekleństwa, o którym mówił Marhon, Przygryzła wargi.Czy przekazał mu życie tamten kwiat, który nosiła ze sobą i który zwiądł na osnutej mgłą ziemi? Skoro przed oczami ma dowód, musi wierzyć, że to możliwe.Budziły się w niej nowe myśli i wzruszenia; jedno i drugie było fascynujące i przerażające zarazem.Niewykluczone, że do tego zadania została wyznaczona w pewien sposób już tamtej pierwszej nocy, kiedy Kuniggod przywiodła ją do azylu, jakim była siedziba Dawnego Ludu, zakątek niezmąconego spokoju.- Co w takim razie mam robić? - spytała zniżonym głosem, wcale nie czekając na odpowiedź, ale jednocześnie zdając sobie sprawę, że musi jej wysłuchać.- Pogodzić się z tym.- Marbon wstał, rozpostarł ramiona i wzniósł twarz ku słońcu.- To Przekleństwo zabiło ziemię Zarsthora.Być może zbyt długo zalegał ją cień, żeby mogła naprawdę się przebudzić.- Skierował spojrzenie na mury wyrastające z dna jeziora.- An-Yak to przeszłość.Ale ktoś może zbuduje nowe.Znów odezwał się Dwed.- A co z Eggarsdale, mój panie? Marbon powoli pokręcił głową.- Nie możemy się cofnąć, synu.Eggarsdale zostało za nami - zarówno w przestrzeni, jak i w czasie.Teraz to jest nasze.Briksja przeniosła wzrok na drzewo.Było już wyższe od Marbona.W przeciwieństwie do tamtego, pod którym schroniła się swej pierwszej nocy na Odłogach, gałęzie tego drzewa nie były powykręcane ani splątane.Oddalone od siebie, strzelały w górę i jednocześnie rozrastały się na boki, jakby chciały powitać jasne niebo i zarazem utworzyć dach nad kawałkiem ziemi pokrytym gęstą, świeżą trawą.Ich? Nieświadoma tego, co robi, wyciągnęła ku drzewu prawą rękę.Kwiat, który pierwszy się rozwinął, oderwał się od gałęzi.Choć nie czuła na policzkach żadnego wiatru, choć najsłabszy powiew nie tknął jej potarganych włosów, kwiat bez zwłoki poszybował ku niej i osiadł na dłoni.Czy zrobił to na nie wypowiedziane życzenie Briksji - tak jak Uta (kiedy oczywiście ma ochotę) przybiega na jej wołanie?Ich! Briksja ujęła kwiat w obie dłonie i wciągnęła głęboko w płuca jego zapach.Przeszłość opadła z niej niczym znoszona szata.Odeszła bezpowrotnie.Świat się zmienił, podobnie jak Przekleństwo Zarsthora przeistoczyło się w to cudowne zjawisko [ Pobierz całość w formacie PDF ]