[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zgarniamy cię, a bry-lantów już nie ma.Zatem gdzie są? Naturalnie, ma je ktoś inny. Zachichotał. Czyżby to był ten sam człowiek, który zadzwonił do nas i wysłał anonimowylist? Przekazałeś mu brylanty, a on cię sprzedał, Rearden, tak? Twój łebski koleś,który to wszystko zaplanował, zrobił z ciebie frajera, zgadza się?Siedziałem bez słowa. I co? zawołał. Kodeks honorowy złodziei? Nie zgrywaj aż takiegodurnia, Rearden.Twój kumpel sprzedał cię glinom za nędznych kilka tysięcy fun-tów, a ty go osłaniasz?! W jego głosie dało się słyszeć zgorszenie. Tylkosobie nie kombinuj, że jak stąd wyjdziesz, to go znajdziesz.To nie będzie takiełatwe.Widzisz, ja też mam napisać dla ministerstwa rekomendację w twojej spra-wie.Zawiadomię ich, że stanowczo odmówiłeś współpracy, a to oznacza, że nie-zależnie od tego, z jakim wnioskiem wystąpi naczelnik więzienia, przez cholerniedługi czas pozostaniesz więzniem kategorii specjalnej.Możesz się tu sobie dobrzesprawować, możesz być nawet więzniem idealnym, ale kiedy Komisja Rewizyjnaprzeczyta mój raport, nic ci to nie pomoże. Rozważę to powiedziałem z wahaniem. Dobrze to sobie rozważ, Rearden rzekł z naciskiem. Jak będzieszchciał mnie widzieć, wystarczy słówko do naczelnika.Tylko nie próbuj robić zemnie głupka i nie marnuj mego czasu.Ty dostarczysz nam to, na czym nam zależy,a my przyskrzynimy twego kolesia i załatwimy go na amen.A ciebie przeniesiemydo zwykłej kategorii.Co więcej, osobiście dopilnuję, żeby Komisja Rewizyjnałaskawie rozpatrzyła twoją sprawę.Więcej już chyba nie mogę dla ciebie zrobić,prawda?W cichości ducha wątpiłem, czy może zrobić aż tyle.Taki inspektorek tow Scotland Yardzie diabelnie mała płotka i jeśli sądził, że nie wiem, o co muszło, to musiał mnie brać za ostatniego idiotę.Wszystko, na czym Forbesowi za-leżało, to wyjaśnić sprawę, dorobić się pozytywnej adnotacji w arkuszu osiągnięći zyskać opinię tego, który umie nawracać krnąbrnych przestępców.Uzyskawszyto, czego chciał nawet by się w moją stronę nie obejrzał, bo ja już bym się wte-dy nie liczył.Byłem przecież tylko spaczonym kryminalistą, a nie ma obowiązkudotrzymywania obietnic danych przestępcy.I mówić tu o złodziejskim honorze! Dwadzieścia lat to szmat czasu zacząłem powoli. Rozważę to bardzostarannie, panie Forbes. I nie pożałujesz tego, Rearden zapewnił mnie wylewnie. Masz, zapal45sobie.3Sądzę, że człowiek może przywyknąć do wszystkiego.Słyszałem, że %7łydziprzyzwyczaili się nawet do życia i umierania w Belsen i w Dachau.Cóż,chociażby nie wiem jak parszywe, było to jednak tylko więzienie, a nie Dachau.Pod koniec pierwszego tygodnia nie brałem już jedzenia do celi, lecz dołą-czyłem do innych i jadłem w stołówce.Wtedy właśnie odkryłem, że jestem kimś.W więzieniu obowiązuje bardzo silny system kastowy, w dużej mierze oparty nawykazie przestępczych osiągnięć, jak i o dziwo! na ich braku.Osiągnięciapoznaje się po długości odsiadki.Z grubsza rzecz biorąc, długodystansowcy tacyjak ja znajdują się na samym szczycie więziennej piramidy, natomiast długody-stansowcy kategorii specjalnej stanowią samą elitę.Podziwia się ich i szanuje,każdy z nich otacza się małą świtą i może domagać się przysług od wszelkiegorodzaju padluchów, pachołków i innego, pomniejszego tałatajstwa.To jeden typ klasyfikacji.Drugi dzieli więzienną społeczność w zależności odpopełnionego przestępstwa.Aebskie chłopaki nałogowi szalbieże i zawodowioszuści zajmują górne szczeble drabiny.Tuż za nimi plasują się kasiarze.Nasamym zaś dole tkwią przestępcy seksualni, których nikt nie lubi.Uczciwy wła-mywacz cieszy się szacunkiem bardziej za swoją fachowość i skromność niż zacokolwiek innego.Moja pozycja uprawniała mnie do tego, że gdybym tylko zechciał, mógłbymwymagać od innych sporego respektu.Brało się to stąd, że byłem nie tylko dłu-godystansowcem, ale i wykiwałem gliniarzy, nie sprzedając przy tym swego ta-jemniczego kumpla.W więzieniu nie da się utrzymać żadnego sekretu i wszyscydobrze znali szczegóły mojej sprawy.Ponieważ trzymałem gębę na kłódkę co dobrylantów i ponieważ wszyscy wiedzieli, jak bardzo Forbes mnie naciskał, uzna-ny zostałem za człowieka, za faceta w porządku, może za dziwaka, ale takiego,któremu należy się szacunek.Trzymałem się jednak z dala od wszelkich powiązań i układzików Sprawowa-łem się grzecznie, bo nie chciałem należeć do kategorii specjalnej dłużej niż trze-ba.Nadejdzie kiedyś pora ucieczki, musiałem więc zwieść inwigilujących mniestrażników i odwrócić od siebie uwagę.Nie byłem, rzecz jasna, jedynym więz-niem specjalnego nadzoru, nie, byli i inni, zebrałaby się nas szóstka.Ale od nich47też trzymałem się z daleka.Ponieważ należałem do kategorii specjalnej, przydzielono mi sprzątanie holuC, gdzie dyżurny klawisz stale miał mnie na oku.Inaczej musieliby mi zapewnićosobistego strażnika, który eskortowałby mnie do warsztatów, a do warsztatówchodziło się grupowo, pod opieką więznia funkcyjnego.Więzienie cierpiało nabraki kadrowe i taki układ, to znaczy porządkowanie holu C, okazał się najwy-godniejszy.Nie sprzeciwiałem się i wziąłem się gorliwie do pracy.Myłem podło-gi, szorowałem stoły, robiłem wszystko, żeby im pokazać, jaki ze mnie grzecznyfacet.Zakałą więziennego życia są homoseksualiści.Jednemu z nich wyraznie sięspodobałem.Mizdrzył się do mnie tak nachalnie, że nie sposób go było zniechę-cić, chyba tylko dać w mordę.Tego jednak robić nie chciałem, bo zapaskudziłbymsobie reputację więznia nienagannego.Z opresji wybawił mnie Smeaton, klawiszz mojej galerii.Widział, co się święci i odstraszył pedzia kilkoma soczystymii jednoznacznymi obietnicami.Byłem mu za to bardzo wdzięczny.Smeaton nie różnił się w zasadzie od innych funkcjonariuszy więziennych.Interweniował nie dlatego, że chciał mnie obronić przed zdeprawowaniem, nie.Zrobił to dla świętego spokoju.Zazwyczaj strażnicy patrzyli na nas obojętnie, bobyliśmy dla nich ledwie elementem ciężkiej służby.Z biegiem lat wypracowalisobie następującą taktykę: zduś aferę w zarodku, nim się zacznie; nie dopuść dotego, by zrobiło się zbyt gorąco; nie pozwól, by w awanturę wmieszali się inni.Taktyka okazywała się nad wyraz skuteczna.Zatem trzymałem się z dala od ludzi i od kłopotów.Jednak nie do tego stopnia,bym w ogóle z nikim nie przestawał, bo gdyby dostrzeżono we mnie samotnika,od razu wziąłby mnie pod lupę więzienny psychiatra.Dlatego w godzinach prze-znaczonych na zajęcia świetlicowe grywałem w karty i znacznie podciągnąłemsię w szachach.Prócz współwięzniów zdarzali się też inni rozmówcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]